„Nasza córka jest SOCJOPATKĄ!”
Wychowywaliśmy córkę z zaangażowaniem, ale od dziecka była trudna. Gdy weszła w okres dojrzewania i zaczęła mocniej rozrabiać, mąż osiwiał, a ja odchodziłam od zmysłów. W końcu przegięła.
- redakcja mamotoja.pl
Kiedy brałam ślub z Markiem, jego rodzinę reprezentowali mama i krewni z jej strony. Ze strony jego ojca pojawiła się tylko jedna kuzynka z mężem. Zapamiętałam Nadię, bo podczas wesela wypytywała mnie, dlaczego jej wujek z rodziną nie przyjechał z Nowej Zelandii.
– Margharet nie dostała urlopu. Jest jedyną anestezjolożką w szpitalu i nie mogliby się bez niej obejść – pospieszył z odpowiedzią mój świeżo poślubiony małżonek. – I John jest jeszcze za mały na takie dalekie podróże.
– John to twój braciszek? Mój nowy kuzyn? – zaszczebiotała Nadia. – Ile już ma?
– Dwa lata – wycedził Marek, niezbyt szczęśliwy, że na własnym weselu musi opowiadać o życiu ojca, który zostawił jego i jego mamę dwadzieścia lat wcześniej. – Dam ci adres ojca, będziesz mogła sama do niego napisać, ja niewiele wiem o jego życiu na Antypodach.
Z ojcem ma wspólne tylko geny
Wiedziałam, dlaczego się złości. Nie chciał nawet zapraszać ojca na ślub, ale zrobił to, bo naciskałam i ja, i moi rodzice. Mamie Marka było to raczej obojętne, od lat była w nowym, dużo szczęśliwszym małżeństwie. Kiedy zapytałam ukochanego o jego dzieciństwo, opowiedział mi historię, która w skrócie brzmiała tak:
– Kiedy miałem sześć lat, ojciec stracił robotę i w domu było naprawdę krucho z kasą. Wtedy razem z mamą zdecydowali, że powinien wyjechać za granicę, urządzić się tam, a potem nas ściągnąć. Ktoś mu załatwił wizę do Nowej Zelandii, to pojechał. Po dwóch latach zażądał rozwodu, bo chciał się ożenić z kobietą, z którą mieszkał tam już od półtora roku. Super, nie?
Dopiero przy następnej rozmowie dowiedziałam się, że kobieta, dla której ostatecznie porzucił rodzinę i która była jego drugą żoną, także pewnego dnia dostała pozew rozwodowy. Potem była jeszcze żona numer trzy, która urodziła Markowi przyrodnią siostrę. Anestezjolożka Margharet to czwarta żona jego ojca.
– Ja jestem inny – zastrzegł mój wówczas jeszcze narzeczony. – Z ojcem łączą mnie geny i nic więcej. Uważam, że błaźni się z tymi kolejnymi rozwodami i ślubami. Margharet jest od niego o dziewiętnaście lat młodsza, wyobrażasz sobie?! Zrobię wszystko, żeby nie być taki jak on! Przysięgam!
Zakochał się w córce
Wierzyłam mu. Marek – może na skutek opuszczenia przez ojca w dzieciństwie – miał ogromną potrzebę stabilizacji. To on naciskał na ślub, on szukał nam mieszkania, on stworzyć bezpieczną przystań. Powtarzał, że jestem jego najlepszą przyjaciółką, kochanką i kobietą, przy której chce się zestarzeć. A kiedy urodziłam Edytę, dosłownie oszalał ze szczęścia.
Edysia przyszła na świat dwa lata po naszym ślubie. Od początku przejawiała talent do stawiania na swoim za wszelką cenę. Błyskawicznie podporządkowała sobie ojca, potem próbowała przesuwać granice ze mną. Była żywiołowym, ślicznym jak z obrazka rudzielcem, który jednakowoż bardzo szybko z aniołka zmieniał się w małego szatana, kiedy nie dostawał tego, co chciał.
Jej potrzebna jest pomoc
Lata mijały, Edysia poszła do przedszkola, z którego dwukrotnie chciano ją wyrzucić.
– Córka dźgnęła koleżankę metalowym widelcem, bo tamta nie chciała jej oddać swojej spinki do włosów! – usłyszałam od wychowawczyni za pierwszym razem; za drugim zostałam zaproszona do pani dyrektor.
– Edyta zdradza cechy niedostosowania społecznego. Nie przestrzega żadnych zasad, wchodzi w konflikty z innymi dziećmi i nauczycielami, wręcz tyranizuje koleżanki, dzisiaj została przyłapana na kradzieży – poinformowała mnie dyrektorka. – Na państwa miejscu pomyślałabym o poradni psychologiczno-pedagogicznej. Możliwe, że córka mogłaby dostać orzeczenie, to by ułatwiło socjoterapię. W każdym razie zgłoszenie się do tej poradni jest warunkiem, aby Edyta mogła pozostać w naszym przedszkolu.
Wyszłam stamtąd na miękkich nogach. Orzeczenie? Socjoterapia? Tyranizowanie?!
Moją córkę rzeczywiście zdiagnozowano jako dziecko z niedostosowaniem społecznym. Marka i mnie również skierowano do psychologa, starannie przepytywano nas z naszych metod wychowawczych.
– Ona taka się urodziła – powiedziałam w którymś momencie ze łzami w oczach.
– Wychowujemy ją odpowiedzialnie, nie używamy przemocy, staramy się motywować…
W końcu zaczęła kraść
Mimo to musieliśmy pogodzić się z tym, że nasze dziecko stanowi pewne zagrożenie dla innych. Kiedy poszła do szkoły, wagarowała już od pierwszej klasy! Potrafiła nie wrócić po przerwie na lekcję, bo jej się nie chciało słuchać „tej głupiej baby”. Im starsza była, tym sprawniej kłamała, a oszukiwała właściwie nieustannie. Kiedy miała dziesięć lat, zorientowałam się, że kradnie mi pieniądze z portfela.
– Ona robi, co chce, i kompletnie nie liczy się z innymi… Czasem jej nienawidzę… Boże, jak mogę tak mówić? – powiedziałam do męża, gdy odkryłam, że córka zabrała mi moje ukochane, bardzo drogie perfumy i nosiła je do szkoły w plecaku.
Jak się o tym dowiedziałam? Któregoś razu jej plecak spadł z krzesła, rozległ się brzęk, a potem znajomy zapach dosłownie wypełnił mieszkanie.
Edyta nie poczuwała się do odpowiedzialności. Wzruszyła ramionami i stwierdziła, że przecież mogę sobie kupić nowe perfumy.
– Nie mogę – wystękałam, próbując nie okazać, jak strasznie mnie ta strata zabolała. – Już ich nie produkują. Tata przywiózł mi je rok temu z Francji. Dobrze wiesz, jak je oszczędzałam! Jak mogłaś mi je zabrać i wylewać na siebie w szkole?
– Pachniały ładniej niż mój dezodorant – prychnęła córka. – A ja bardzo nie lubię śmierdzieć po wuefie.
Najgorsze było to, że niewiele mogłam z tym zrobić. Edyta miała wszystko gdzieś.
Wiesz po kim to ma?
Nie przejmowała się, kiedy dawaliśmy jej szlaban albo zabieraliśmy telefon. Żeby ją zatrzymać w domu, musielibyśmy chyba zatrudnić strażnika przy drzwiach. Nawet podczas szlabanu, kiedy nie było nas w domu, zwyczajnie wychodziła. Mogliśmy na nią krzyczeć, mogliśmy płakać, grozić i prosić… Ona i tak zawsze robiła dokładnie to, na co miała ochotę.
– Wiesz, po kim to ma? – zapytał mnie raz Marek. – Po dziadku. Nie pamiętam tego, bo byłem za mały, ale mama mówiła to samo o ojcu. Kłamał, oszukiwał ją, zmyslał, dokąd wychodzi, wydawał jej pieniądze… Podejrzewała, że ją zdradzał, chociaż był za cwany, żeby dać się przyłapać. Ale widziałaś, co odstawił później: kolejne kobiety, dzieci, rozwody, dalsze kochanki…
Dużo wtedy czytałam o takich ludziach jak Edyta. Naukowcy nie są zgodni, czy takie zaburzenia osobowości są dziedziczne.
Nie wierzę, że się zmienił
W czasie dorastania Edyty Marek kompletnie posiwiał, ja miałam wrażenie, że zestarzałam się nagle o dwie dekady. Córki już zupełnie nie dało się kontrolować. Spotykała się już z jakimś chłopakiem i podejrzewaliśmy, że straciła z nim dziewictwo, kiedy miała mniej niż piętnaście lat. Potem byli inni.
Szkoła nie była w stanie jej upilnować, córka wagarowała i nikt nie wiedział, co robi, kiedy ucieka z lekcji. Przerażało nas, że nasza szesnastoletnia córka może w każdej chwili oznajmić, że jest w ciąży. Albo wpaść w narkomanię. Względnie zostać aresztowana… Właśnie wtedy, kiedy mieliśmy tyle problemów na głowie, nagle do naszego życia zaczął dobijać się ojciec Marka.
– Jest chory – powiedział mąż po długiej rozmowie telefonicznej. – Chce przyjechać do Polski, przedstawić mi macochę oraz braciszka. Chyba ma nadzieję, że znowu będziemy rodziną. Idiota!
Ale teść, jako się rzekło, miał wprawę w stawianiu na swoim. Zignorował brak entuzjazmu ze strony syna i zapowiedział, że przyjedzie z rodziną „spędzić z nami trochę czasu”.
– Ma prawie siedemdziesiątkę – przypomniałam mężowi. – Może już nie jest tym samym skurczysynem, co dawniej.
– Zapewniam cię, że jest – sarknął Marek.
Ale potem wsiadł w samochód i pojechał na lotnisko przywieźć krewnych. Na szczęście zamieszkali w hotelu, nie u nas.
Rodzina w komplecie
– Spokojnie, zabukowaliśmy dwa pokoje. I to my zapraszamy na pierwszą kolację. John zrobił rezerwację w restauracji „Tango”, gdzieś w internecie ją znalazł. Znacie ją? – zapytał. Znaliśmy. „Tango” było drogim lokalem. Hotel, w którym się zatrzymali, miał pięć gwiazek. Najwyraźniej Marek miał bogatą rodzinę.
Edyta nie chciała iść na kolację. Miała w nosie dziadka i jego bliskich. Tym razem jednak nie odpuściliśmy. Poszła z nami, chociaż wystroiła się bez mała jak ulicznica, chyba, żeby zrobić nam na złość.
Kiedy zobaczyłam tych ludzi, nie wiedziałam, jak się zachować. Teść był wychudzonym starym człowiekiem o pożółkłej skórze, jego żona wyglądała jak była miss Ameryki po liftingu, a syn – jakby został żywcem wyjęty z hollywoodzkiego filmu o bananowych chłopcach, którzy całymi dniami surfują i podrywają dziewczyny na plaży.
O dziwo, rozmowa przy stole się kleiła. John miał dwadzieścia lat i szybko znalazł wspólny język z Edytą, ja odkryłam, że Margharet jest ciepłą i inteligentną kobietą, i że potrafi rozmawiać o wszystkim, a Marek i teść dyskutowali o czymś ściszonymi głosami.
Nie zdziwiłam się, kiedy po kolacji Edyta wymieniła się z młodym stryjem kontaktami i na pożegnanie rzuciła coś o najlepszych klubach w mieście. Ja zaprosiłam „teściową” na spotkanie w muzeum, które ją interesowało, i tylko Marek jakoś nie kwapił się do umawiania z ojcem.
Ona chce go wykorzystać
– Nic na siłę – wsparłam go później, w samochodzie. – Najważniejsze, że poznałeś jego rodzinę. Nie są tacy źli, no nie?
– John jest spoko – odezwała się Edyta z tylnego siedzenia. – Jutro idziemy na Rynek. Chce się napić polskiego piwa.
– Co?! – oboje podnieśliśmy głos. – Piwa?!
– Rany, no co?! – przybrała obronny ton. – On będzie pił, nie ja. To brat taty, no nie? To jestem gościnna. Pokażę mu Stare Miasto.
Doskonale wiedziałam, że Edyta chce tylko wykorzystać tego chłopaka. Pewnie chodziło jej o to, żeby porobić sobie zdjęcia z takim „ciachem”, a potem opowiadać koleżankom, że to jej nowy adorator. A może chciała się napić piwa i potrzebowała dorosłego towarzysza do baru? Od dawna wiedzieliśmy, że popija alkohol. Modliliśmy się tylko, żeby nie sięgnęła po narkotyki. Tak czy owak, John wydał nam się względnie bezpiecznym towarzystwem dla naszej „społecznie niedostosowanej” córki.
Ależ byliśmy głupi…
Następnego dnia, kiedy minęła dwudziesta, a Edyty wciąż nie było w domu i nie odbierała telefonu, Marek zadzwonił do ojca z pytaniem, gdzie jest jego młodszy brat.
– U siebie w pokoju. Wrócił ze dwie godziny temu – brzmiała odpowiedź.
Wpadliśmy w panikę. Jeśli on wrócił, to gdzie znowu szlajała się nasza córka? Marek chciał porozmawiać z bratem, lecz jego telefon nie odpowiadał. Zadzwonił ponownie do ojca i już się nie dodzwonił.
Zdecydowaliśmy, że jedziemy do hotelu, żeby porozmawiać z Johnem. Niestety, kiedy stanęliśmy przed jego pokojem, z wnętrza dobiegły nas dość jednoznaczne odgłosy… hm… seksu.
– Gówniarz jest niezły – mruknął Marek. – Jest tu drugi dzień i już sobie kogoś wyrwał.
Odeszliśmy spod drzwi i usiedliśmy w hallu, żeby ponownie zadzwonić do Edyty.
Tym razem odebrała.
– No co?! – rzuciła wściekle, sapiąc ciężko. – Jestem na siłowni, biegam właśnie! Dobra, wracam do domu. Rany, mamo, nie krzycz! Mówię, że już wracam!
Pięć minut później nasza córka wyszła z hotelowej windy. Nie zauważyła nas i skierowała się prosto do szklanych drzwi. Towarzyszył jej… John.
Męża poniosło
Byliśmy w takim szoku, że ich nie goniliśmy. Widzieliśmy przez szybę, jak chłopak ją namiętnie całuje i wsadza do taksówki. Marek wyszedł za nim na ulicę. Kiedy John się odwrócił, nadział się prosto na jego pięść. Nigdy nie widziałam mojego męża w takiej furii. Powalił brata i tłukł go, gdzie popadnie. Z hotelu już wybiegł recepcjonista, jakaś kobieta krzyczała, że dzwoni na policję, on nie przestawał.
– To… twoja… bratanica… – wysapał Marek prosto w twarz Johna z rozbitymi ustami. – Ty… cholerny… zboczeńcu!
Nie czekaliśmy na przyjazd policji. Marek poszedł do ojca i zażądał, żeby ten natychmiast zabrał swoją rodzinę i wyniósł się z naszego miasta. Stary człowiek aż się trząsł, gdy dowiedział się, co się stało. Margharet płakała. John zniknął w swoim pokoju.
Pierwszy raz zachował się odpowiedzialnie
Ja odrzucałam kolejne połączenia od Edyty. Nie miałam siły na wysłuchiwanie jej kłamstw. Moja socjopatyczna córka musiała poczekać, aż zdecydujemy, co z nią dalej zrobić. Teść tym razem zachował się odpowiedzialnie. Zmusił Johna do wyjazdu. Nawet dla takiego człowieka jak on ta sytuacja to było za wiele.
Edyta oczywiście kłamała, kręciła, w końcu usiłowała nam wmówić, że stryj w zasadzie ją zgwałcił. Nie wytrzymałam i dałam jej w twarz. Zapomniała, że widziałam ją wychodzącą z nim z windy. Ta dziewczyna nie cofnęłaby się przed niczym, byle tylko osiągnąć swój cel. Naprawdę była socjopatką. Byłam załamana.
Zanim stanie się coś gorszego
Po tym wydarzeniu Marek przyniósł mi kilkanaście wydrukowanych kartek. Wszystkie dotyczyły młodzieżowych ośrodków socjoterapii, czyli miejsc, w których młody człowiek, z którym rodzice sobie nie radzą, ma jeszcze szanse wyjść na prostą. To szkoły z internatami, zasady w nich są bardzo surowe, wagarowanie jest praktycznie niemożliwe. W ośrodkach prowadzone są zajęcia terapeutyczne, młodzież trafia pod opiekę i stały nadzór psychologów i pedagogów.
– Kiedyś do MOS-ów mogły kierować tylko sądy rodzinne – powiedział głuchym głosem mąż. – Na szczęście prawo się zmieniło. Teraz można umieścić tam dziecko na wniosek rodziców. Ja chcę ten wniosek złożyć, zanim… Zanim…
To „zanim” zawisło nad nami jak wrogi bombowiec podczas wojny. Bo też nasze życie rodzinne od lat przypominało wojnę. Codziennie musieliśmy walczyć o to, by ochronić naszą córkę przed nią samą. Codziennie czekaliśmy na nieuniknioną katastrofę. Edyta była zdolna do wszystkiego: od brania narkotyków, przez kradzieże i akty okrucieństwa po prostytucję. Brutalna prawda była taka, że sobie z nią nie radziliśmy.
Jednak, nie ukrywajmy, podjęcie decyzji o oddaniu dziecka do zamkniętego ośrodka wymaga od rodziców odwagi. Długo się na nią zbieraliśmy. Dokumenty leżały u mnie na biurku, byłam pewna, że Edyta je przeczytała. Domyślałam się, że regularnie przetrząsała moje rzeczy. Wiedziałam o tym, bo niektórych z nich nie mogłam znaleźć. Dawno zginęły mi złote kolczyki, kilka markowych ubrań i antyczna figurka.
Marek „zgubił” gdzieś drogi obiektyw od aparatu fotograficznego. Niczego nie mogliśmy Edycie udowodnić. Wiedzieliśmy, że dopóki nie zostanie aresztowana albo znaleziona naćpana, uda jej się z wszystkiego zawsze wymigać.
Kochamy ją, dlatego musimy to zrobić
Mimo to wciąż nie potrafiliśmy oddać naszej córki do ośrodka dla trudnej młodzieży. Ale tydzień temu przekonaliśmy się, że to ociąganie było błędem. Marek przyłapał Edytę na seksie z jakimś facetem w naszym wieku… Facet przyznał, że jej zapłacił. Nie, nie było wzywania policji. Edyta ma prawie siedemnaście lat, teoretycznie może sama sobie wybierać partnerów seksualnych. A facet nigdy w życiu by się nie przyznał policji, że dał jej pieniądze.
Jednak policja i tak się pojawiła w naszym domu… Tyle że to Edyta była stroną oskarżającą. Po tym, jak odebraliśmy jej wszystkie pieniądze, kartę do bankomatu, telefon, i powiedzieliśmy, że wprowadzamy jej areszt domowy, zawiadomiła władze, że ją maltretujemy i głodzimy. Zademonstrowała siniaki i wybroczyny na ciele, pokazała, jaka jest wychudzona. Krzyczała histerycznie, żeby zabrano ją „od tych ludzi”. Policjanci spełnili jej prośbę i zawieźli ją do ośrodka opiekuńczego.
Mamy teraz na głowie sąd rodzinny i opiekę społeczną. Jest całkiem możliwe, że sąd odbierze nam córkę.
Prawda jest taka, że właściwie na to liczymy. Może ktoś jeszcze zdoła jej pomóc. W sali sądowej oboje z Markiem będziemy wnioskować o skierowanie Edyty do ośrodka socjoterapeutycznego. To jedyny sposób, żeby córka ukończyła szkołę i przeszła obowiązkową terapię. Nigdy nie przestaliśmy jej kochać i nie przestaniemy. Dlatego to właśnie jest konieczne…
Dorota
Przeczytaj też: