„Nasze dzieci nas wykorzystują. Bez przerwy zajmujemy się wnukami, a jesteśmy chorzy i zmęczeni”
Nasze tempo życia jest zbyt wysokie, moja żona jest na skraju wyczerpania. Dzieci jednak nie rozumieją, że potrzebujemy więcej odpoczynku. Są obrażone i wpędzają nas w poczucie winy.
- redakcja mamotoja.pl
Usiadłem wieczorem na ganku i wciągnąłem w płuca rześkie powietrze. Nie lubię upałów i zawsze czekam, aż nieco zelżeją, za to późne lato i wczesna jesień to moje pory roku! Ciepło, lekki wiaterek, i ten zapach mokrej ziemi. Uwielbiam to!
To rozkoszowanie się wiejskim klimatem przerwał mi dzwonek komórki. Spojrzałem na wyświetlacz – mój syn. W pierwszym odruchu chciałem odebrać, ale wreszcie zignorowałem sygnał.
Andrzej dzwoni tylko wtedy, gdy czegoś chce
A ja właśnie po to uciekłem na wieś, żeby uwolnić się od zobowiązań, zależności, żeby po prostu być wolnym. Całe życie razem z żoną poświęciliśmy naszym dzieciom – Andrzejowi i Martynie. Najpierw harowaliśmy, żeby spłacić kredyt za mieszkanie, żeby zapewnić im odpowiednie warunki, opłacić obozy i kolonie, wreszcie studia.
Gdy dorośli, pomogliśmy im jeszcze w kupnie mieszkań – na szczęście ja odziedziczyłem jedno po ciotce, więc było nam łatwiej. A potem, kiedy dzieci poszły na swoje i założyły rodziny, a my przeszliśmy na emerytury, to dla odmiany musieliśmy niańczyć wnuki.
Być może gdyby nie choroba Marylki, mojej żony, to nadal żylibyśmy w mieście i spędzali całe dnie na załatwianiu spraw innych. Ale żona w pewnym momencie zaczęła niedomagać.
Chodziliśmy po lekarzach, robiliśmy badania
Diagnoza na szczęście nie była zła – bo już obawiałem się najgorszego – ale lekarz wprost oznajmił, że musimy zmienić tryb życia.
– Pana żona jest po prostu zmęczona – powiedział, gdy poprosiłem o rozmowę w cztery oczy. – Ma też lekką nerwicę i osłabione serce. Prawdopodobnie to wszystko na skutek ciężkiej, wieloletniej pracy. Nie wiem, może prowadziliście państwo stresujący tryb życia?
Opowiedziałem mu, jak ono do tej pory wyglądało i jak teraz wygląda, a on tylko pokiwał głową.
– Typowe – stwierdził. – Coraz więcej starszych osób przychodzi do mnie z takimi problemami. Wie pan, jesteście państwo na emeryturze. Ja rozumiem, że chcieliście pomóc dzieciom, że teraz opiekujecie się wnukami. Wiem, jakie są warunki, że ciężko z przedszkolami, że młodzi dużo pracują...
– Spełniamy po prostu swój obowiązek...
– Ale najwyższy czas, żebyście pomyśleli państwo o sobie. Powiem inaczej – jeżeli nic nie zmienicie w swoim życiu, to pana żona może to odpokutować naprawdę ciężką chorobą.
– A co właściwie grozi mojej żonie? – zapytałem ostrożnie, nieco porażony perspektywą ciężkiej choroby.
– Zawał, choroba wieńcowa, wylew – lekarz wzruszył ramionami. – Trudno przewidzieć, ale ona jest bardzo zmęczona i zniszczona stresem i życiem. Musicie państwo zrezygnować z tego pośpiechu.
– No to, co mamy zrobić? – zapytałem bezradnie.
– Najlepiej byłoby wyprowadzić się na wieś – uśmiechnął się lekarz. – A w każdym razie spędzać jak najwięcej czasu w miejscu spokojnym, wśród natury. I na pewno bez pośpiechu i stresu! Odpoczywać, przede wszystkim odpoczywać!
Długo rozmyślałem, zanim wreszcie zdecydowałem się na rozmowę z Marylką.
Wiedziałem, że będzie niechętna radykalnym zmianom
Porozmawiałem też z dziećmi, powiedziałem im, jak wygląda sytuacja. Przejęły się, ale… głównie myślały o sobie.
– No to może ty byś się bardziej zajął Filipkiem – zaproponowała moja córka, gdy oznajmiłem jej, że babcia nie może całymi dniami siedzieć z wnukiem.
– Przecież możecie wyjeżdżać na weekendy – stwierdził syn i dodał: – My tylko raz na jakiś czas mamy imprezy czy coś.
Zrozumiałem, że jeżeli zostaniemy w mieście, to niewiele się zmieni.
Do dzieci nie dociera, jak poważna jest sytuacja. Może gdyby Marylka wylądowała w szpitalu, pojęłyby, że nie może tak harować. Ale do tego nie chciałem dopuścić!
– Musimy się wyprowadzić – powiedziałem żonie po przeanalizowaniu wszystkiego. – Lekarz ostrzegł mnie, jak poważny jest twój stan i nie możemy dopuścić, żeby się pogarszał.
– Ale dzieci... – jęknęła. – Jak one sobie poradzą?
– Są dorosłe – zauważyłem. – A jeżeli nic nie zmienimy, to ty się wykończysz albo wylądujesz w szpitalu, a wtedy i tak nie będziesz mogła im pomagać.
– No nie wiem – nie była przekonana.
– Ale ja wiem – przerwałem jej. – Zrobiliśmy dla dzieci już wiele, teraz musimy zadbać o siebie. A zresztą, gdy odżyjemy, poprawi się twój stan zdrowia, to przecież mogą do nas przyjeżdżać. I wnuki będą miały gdzie spędzać wakacje. Nie musimy przeprowadzać się na drugi koniec Polski! Możemy znaleźć jakieś siedlisko blisko miasta, będą mogli wpadać nawet na weekendy.
Miała wątpliwości, ale twardo postawiłem na swoim
Zacząłem szukać jakiegoś przyjemnego domku, koło lasu, niedaleko jakieś wody (bo uwielbiam wędkować), w promieniu nie więcej niż 100 kilometrów od miasta. Okazało się, że ofert jest wiele, zaczęliśmy więc jeździć po okolicy i oglądać domki. Ten od razu przypadł nam do gustu.
Niewielki, parterowy, z możliwością zaadoptowania strychu. Na dole były trzy pokoje, łazienka i kuchnia. Poza tym na podwórku stał garaż, szopa i malutka, letnia kuchnia, którą przy odrobinie starań mogliśmy przerobić na osobny domeczek. Cena nie była wygórowana – po sprzedaży mieszkania zostawało nam jeszcze co nieco na remont i na tzw. czarną godzinę.
Domek Marylce spodobał się na tyle, że przestała się wahać. Od razu zaczęła planować, gdzie posadzi kwiaty, a gdzie warzywa. Odżyła na samą myśl o tym, że będzie miała ogródek! Wiedziałem, że lekarz miał rację – przeprowadzka to genialny pomysł.
Nasze dzieci miały, co prawda, na ten temat inne zdanie
Zaczęły marudzić, że w naszym wieku to głupota, że sami nie damy sobie rady, że jak będziemy potrzebować pomocy, to ich nie będzie. Ale ja dobrze wiedziałem, że chodzi im raczej o to, że nie będą nas mieli pod ręką.
– Aż tak starzy nie jesteśmy – uciąłem więc te dyskusje. – Mam samochód, we wsi jest przychodnia, a 15 kilometrów dalej szpital. A te 80 kilometrów to niecała godzina jazdy, więc zawsze możecie do nas podjechać.
Nie byli zachwyceni naszym pomysłem, ale ja się tym nie przejmowałem. Sprzedałem mieszkanie, zrobiliśmy z Marylką niewielki remont i zaczęliśmy nowy etap w naszym życiu. Lekarz miał rację. Tu czas płynie wolniej, człowiek nigdzie się nie spieszy, a jednocześnie nie narzeka na nudę.
Marylka praktycznie całymi dniami grzebała w ziemi, ja albo sadziłem nowe krzaczki owocowe, albo przekopywałem warzywniak, albo chodziłem na ryby. Wczesną jesienią zaczynały się grzyby – na brak ruchu nie narzekaliśmy, codziennie robiliśmy kilka kilometrów w poszukiwaniu kozaków i prawdziwków. A potem trzeba było jeszcze to wszystko przerobić, ususzyć.
Zajęć mieliśmy mnóstwo, ale życie toczyło się spokojnym trybem
Co widać było i po wynikach mojej żony – kiedy przyjechaliśmy na kontrolę do naszego lekarza, był wręcz zachwycony.
– Gdyby wszyscy pacjenci stosowali się tak do moich zaleceń, nie miałbym co robić – roześmiał się i pogratulował nam odwagi i rozsądku.
Niestety, chociaż mieszkamy tu już dwa lata, dzieci nadal nie zrozumiały, że musimy mieć czas dla siebie. Dzwonią co chwila, pytając, czy nie przyjechalibyśmy na weekend do miasta zająć się wnukami.
– Idziemy na wesele – poprosił kiedyś mój syn. – Przecież nie zabiorę ze sobą Paulinki i Natalki.
– To przywieźcie je do nas – mówiłem. – Przyjedźcie w piątek, w sobotę rano wrócicie, zdążycie wyszykować się na wesele.
Ale dla nich to było za trudne. Kilka razy uległem tym prośbom, pojechaliśmy do nich na weekend zająć się dzieciakami. Ale wreszcie powiedziałem – basta. No bo jak to – my, starzy, mamy siłę, żeby do nich jechać, a oni do nas nie mogą? Droga przecież taka sama! Wystarczy tylko odrobinę dobrej woli!
Właśnie dlatego nie odebrałem teraz telefonu od syna
Jest czwartek wieczór, więc pewnie chce, żebyśmy przyjechali zająć się Filipkiem. Nie wiem, może wypadło im coś rzeczywiście poważnego, ale nie chcę się tym dziś zajmować. Zmęczyłem się pracą w ogrodzie, teraz chcę się rozkoszować chwilą spokoju, ziołową herbatą, wiejskim powietrzem i towarzystwem swojej żony.
Oddzwonię do niego jutro, a zresztą, jeżeli to pilne, to on zadzwoni jeszcze raz. Powoli odzwyczajam się od tego, że telefon rządzi moim życiem, że inni mi mówią, co mam robić. Jestem panem siebie i swojego czasu. Egoistyczne? Raczej rozsądne.
Przecież nie odmawiam pomocy, po prostu nie będę leciał na łeb, na szyję na każde zawołanie swoich dzieci. Są dorosłe. My w ich wieku już radziliśmy sobie sami. Ja wiem, że teraz są inne czasy, ale najwyższa pora, żeby się jednak usamodzielniły. A poza tym lekarz miał rację – jeżeli mają na nas w jakimkolwiek stopniu liczyć, my musimy odpoczywać. I mam zamiar stosować się do tych porad skrupulatnie!
Ryszard, lat 65
Czytaj także:
- „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
- „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
- „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”