„‚Nie becz i nie rób scen’ – tego już nie mogę mówić do dzieci. Moja żona dała mi długą listę zakazów” [LIST]
Żonka przygotowała dla mnie „ciekawą” listę zakazów. Spojrzałem na kartkę i najpierw się zaśmiałem, ale po chwili złapałem się za głowę. Julia miała bardzo poważną minę.

- redakcja
Piszę ten list, bo od jakiegoś czasu czuję, że coś bardzo się zmieniło – i nie jestem pewien, czy na lepsze. Ostatnio usiedliśmy z żoną wieczorem, dzieci już spały, ona z kubkiem melisy, ja z herbatą – choć wolałbym piwo, ale wiecie, jak to jest, człowiek się starzeje, zaczyna go żołądek palić od chmielu. I zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak kiedyś wyglądało wychowanie, a jak wygląda teraz. Wtedy Julia dała mi „ciekawą” listę.
Ukochana żona przygotowała dla mnie specjalną listę
Julia napisała na kartce: „Rzeczy, których nie mogą słyszeć nasze dzieci”. Spojrzałem na listę i najpierw się zaśmiałem, ale po chwili złapałem się za głowę. Bo na tej kartce były wszystkie zdania, które pamiętam z własnego dzieciństwa. Serio, każda rzecz usłyszałem kiedyś od ojca, matki, babci, ciotki. Czułem się tak, jakby ktoś mi napisał: „Całe twoje dzieciństwo było błędem”.
Słyszałem te zdania codziennie. Moi rodzice byli źli?
Na przykład: „przestań ryczeć”, albo „dopóki mieszkasz pod moim dachem...”. I jeszcze te klasyczne: „chłopaki nie płaczą” oraz „dzieci i ryby głosu nie mają”. A na deser: „jak dostaniesz raz porządnie, to zapamiętasz”. Wiecie co? Czytałem to i czułem się, jak małe dziecko. Bo przecież ja tymi zdaniami żyłem. Słyszałem je codziennie. Ba, sam tak mówię do swoich dzieci. Może już nie o „daniu powodu do płaczu”, ale „pod moim dachem” padło chyba w zeszłym tygodniu. I co teraz? Jestem złym ojcem? Moi rodzice byli źli?
Wstawaj i nie płacz. Czy to już przemoc psychiczna?
Pamiętam, jak miałem 6 lat i rozwaliłem kolano na trzepaku. Krew mi ciekła po nodze, ryczałem wniebogłosy. Matka wychyliła się z okna i krzyknęła, żebym nie beczał. Dzisiaj sąsiedzi by powiedzieli, że to przemoc psychiczna. Ale ja wtedy po prostu wstałem, otarłem łzy, poszedłem do domu. Nikt mi nie robił „przestrzeni na emocje”, nikt nie mówił, że „każda łza jest ważna”. A jednak jakoś wyrosłem. Nie jestem może wzorem stabilności emocjonalnej, ale żyję. Czy to znaczy, że jestem popsuty?
Już chciałem powiedzieć „nic się nie stało”
Ostatnio byłem w parku z synem. Tymek ma pięć lat ma, energii jak mały huragan. Potknął się, przewrócił. Zaczął płakać. Instynktownie już chciałem powiedzieć, że nic się nie stało, żeby wstał i nie płakał. Ale nagle mnie tknęło, ta cała lista żony, te mądre artykuły w internecie. Więc kucnąłem przy nim i zacząłem poważnie tłumaczyć, że widzę, że jest mu smutno, że się przewrócił, i zapytałem, czy chce o tym porozmawiać.
Spojrzał na mnie wtedy, otarł nos w rękaw bluzy i powiedział, że chce loda. I wiecie, poczułem ulgę. Bo chyba on też nie potrzebował tej całej nowoczesnej pedagogiki. Chciał po prostu loda. Jak ja kiedyś chciałem po prostu, żeby babcia dała mi kromkę z masłem, a nie analizowała moją traumę po upadku z roweru.
Dziecko nie może usłyszeć „nie”?
Nie mówię, że dzisiejsze metody są złe. Pewnie są mądrzejsze, bardziej świadome. Może moje dzieci będą miały mniej problemów, niż ja. Ale czasem czuję, że przesadzamy. Że boimy się być rodzicami, boimy się wychowywać. Wszystko ma być rozmową, negocjacją. Dziecko nie może usłyszeć „nie”, bo to podobno tłamsi jego osobowość. A ja pamiętam, że jak matka powiedziała „nie”, to znaczyło „nie” – i nikt nie umarł. Nie wiem. Serio, nie wiem. Może ktoś mi to wytłumaczy.
Janek, ojciec z pokolenia, które musiało wstać, otrzeć kolano i iść dalej.
Piszemy też o:
- „Syn chce obejrzeć zakazany serial, ale ja nigdy się na to nie zgodzę. Koledzy wytykają go palcami, bo ma 'zacofaną matkę’” [LIST]
- „Mamy z mężem okazję na wymarzony wyjazd, ale chyba nie dam rady zostawić synka. Mam okropne myśli” [LIST]
- „Przyjaciółka po porodzie zrobiła najgorszą rzecz. Przez swój brak rozsądku zmarnuje sobie życie!” [LIST]