Reklama

Można się obrażać, unosić dumą i honorem. Tylko co ja z tego dziś mam? Zostałam sama. A uczuć nie da się ot tak, po prostu zmienić. Wciąż kocham Bartka i bardzo za nim tęsknię. Co ja narobiłam!

Reklama

Jest późny wieczór. Siedzę w fotelu i czekam na Kaśkę. Przed kwadransem do niej dzwoniłam.

– Chyba się zaczęło! – ryknęłam spanikowana w słuchawkę. – Uspokój się, usiądź wygodnie, oddychaj głęboko i zajmij czymś głowę Zaraz będę! – odparła.

Łatwo powiedzieć: uspokój się, zajmij czymś głowę.

Przecież ja zaczynam rodzić!

No właśnie, wkrótce zostanę matką. Za kilka, może kilkanaście godzin przyjdzie na świat mój synek. Wiem, że to będzie chłopiec. Wszystko mam już przygotowane. Ubranka, łóżeczko, wózek… Na szafce w przedpokoju czeka niewielka torba z rzeczami do szpitala.

Gdy Kaśka wreszcie dotrze, złapię ją pod pachę i sprowadzi mnie na dół do samochodu. O Boże, jak to dobrze, że ją mam… Inaczej zostałabym z tym wszystkim sama.

Nie dlatego, że tak chciał los, ale przez swój głupi upór.

Bartek i ja…

Przypadkowe spotkanie na imprezie u znajomych, zauroczenie, ognisty romans i wielka miłość. Wspaniały związek pełen ciepła, wzajemnego zrozumienia i tolerancji. Owszem, zdarzały się kłótnie, ciche dni, ale zawsze wracały radość i szczęście. Tak jak po burzy zawsze wychodzi słońce.

Miałam 24 lata, gdy go poznałam. Starszy ode mnie o 10 lat, zaimponował mi powagą i… dorosłością. Moi rówieśnicy myśleli głównie o zabawie, on był poważny i odpowiedzialny. Miał już za sobą nieudane małżeństwo, rozwód. Teraz chciał zacząć nowe życie. I na początku tej swojej nowej drogi natknął się na mnie.

Po pięciu miesiącach znajomości zamieszkaliśmy razem

Moją kawalerkę wynajęliśmy. Niczego nam nie brakowało – mieliśmy siebie, swoją miłość, mieszkanie, pracę. Bartek dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Wiedział, czego chce od życia. Uwielbiał mnie. Zachowywał się tak, jakbyśmy dopiero co się poznali. Kupował mi kwiaty, zapraszał na romantyczne randki.

Dał mi wszystko z wyjątkiem… ślubu. Już na samym początku naszej znajomości uprzedził mnie, że nigdy więcej się nie ożeni, że nie chce mieć dzieci.

– Małżeństwo zmienia ludzi, niszczy miłość – mówił.

Nie wiedziałam, o co mu chodzi, nie rozumiałam go. Ale nie przejmowałam się jego poglądami. Byłam młoda, zakochana, szczęśliwa. Nie zależało mi na papierku. Wtedy wydawało mi się, że formalności nie mają znaczenia. Liczyło się tylko to, że byliśmy razem.

Nie podejrzewałam, że będę miała dziecko

Regularnie brałam przecież pigułki! Gdy więc nie dostałam miesiączki, pomyślałam, że to kłopoty z hormonami, skutki uboczne antykoncepcji. Na wszelki wypadek zapisałam się jednak do ginekologa. Byłam pewna, że tylko potwierdzi moje przypuszczenia i po prostu zmieni lek. A on…

– Jest pani w ciąży, dziewiąty tydzień – oznajmił.

– Słucham? To niemożliwe… Przecież biorę środki antykoncepcyjne. To pewne? – dopytywałam się, bo nie mogłam w to uwierzyć

– Tak się czasem zdarza, a matką będzie pani na sto procent – uśmiechnął się.

Wyszłam z gabinetu oszołomiona. Usiadłam na najbliższej ławce i próbowałam pozbierać myśli. Byłam przerażona. Zastanawiałam się, czy poradzę sobie z wychowaniem maluszka. No i jak zareaguje Bartek. Przecież uprzedzał mnie, że nie chce mieć dzieci, a ja to zaakceptowałam…

Zwlekałam dwa dni. Trzeciego wreszcie zebrałam się na odwagę.

– Jestem w ciąży. I zamierzam urodzić to dziecko – wydusiłam przy kolacji.

Przez chwilę wpatrywał się we mnie zaskoczony.

– W porządku – mruknął wreszcie.

To wszystko. Później unikał tego tematu jak ognia, ale po jakimś tygodniu przyniósł do domu śpioszki dla niemowlaka.

– Myślisz, że mu się spodobają – spytał.

Odetchnęłam.

Zrozumiałam, że pogodził się z tym, że zostanie ojcem

Nigdy nie rozmawiałam z Bartkiem o ślubie. Doskonale pamiętałam, co powiedział mi kiedyś o małżeństwie. Ale teraz sytuacja się zmieniła. Spodziewaliśmy się przecież dziecka. Uznałam, że powinniśmy zalegalizować nasz związek.

Kochanie, kiedy zamierzasz poprosić mnie o rękę? Jak będziesz dłużej zwlekał, nie zmieszczę się w żadną sukienkę – rzuciłam któregoś dnia.

Długo milczał. Patrzył na mnie z poważną miną, aż wreszcie przemówił:

– Kocham cię i będę kochał nasze dziecko. Ale małżeństwo wybij sobie z głowy – wycedził, odwrócił się i zamknął w sypialni.

Choć wszystko się we mnie gotowało, zostawiłam go wtedy w spokoju. Miałam nadzieję, że jak sobie wszystko przemyśli, zmieni zdanie. Nie zmienił. Ani tego dnia, ani następnego. Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Naciskałam, prosiłam tłumaczyłam, krzyczałam. Ale on trwał przy swoim.

– Albo ślub albo się rozstajemy – postawiłam ultimatum.

Bartek nawet się nie odezwał.

Spakowałam więc rzeczy i się wyprowadziłam

Nie mogłam postąpić inaczej! zamieszkałam w swojej kawalerce. Dobrze że lokatorom akurat skończyła się umowa najmu, bo nie miałabym dokąd pójść. Nikogo bliskiego nie miałam. Mama nie żyje, a ojciec mieszka na drugim końcu Polski, ma własną rodzinę i kłopoty. Ale wtedy o tym nie myślałam.

Byłam rozżalona i wściekła. Chciałam udowodnić Bartkowi, że poradzę sobie sama. Przez kilka dni po mojej wyprowadzce dzwonił do mnie, prosił, żebym wróciła. Ale ja się uparłam. Wykrzyczałam mu, że nie potrzebuję jego łaski i że nie życzę sobie więcej telefonów. Nie chcę też, żeby przyznawał się do dziecka.

– Dziewczyno, co ty wyprawiasz! Przez głupią ambicję chcesz wszystko zniszczyć? Daj mu czas, poczekaj – tłumaczyła moja przyjaciółka, Kaśka.

– Bartek mnie zawiódł! I nie chcę go więcej widzieć! – wrzasnęłam.

– Będziesz tego żałować – powiedziała.

– Nigdy w życiu! – zaprotestowałam.

To było kilka miesięcy temu.

Teraz siedzę w fotelu, czekam na Kaśkę i… żałuję

Dałabym wszystko, żeby cofnąć czas. I żeby teraz był przy mnie Bartek. Żałowałam już wcześniej, gdy samotnie wybierałam ubranka dla naszego synka, łóżeczko i wózek. Nocami płakałam i marzyłam, żeby Bartek się do mnie odezwał.

Raz nawet do niego zadzwoniłam, ale włączyła się automatyczna sekretarka. Wstydziłam się zostawić wiadomość. Co miałam powiedzieć? Że przepraszam, że nie miałam racji? Prosić, żeby wrócił? Słyszę szczęk klucza w zamku. Jest Kaśka! Z trudem gramolę się z fotela.

– Gotowa? – słyszę.

Znam ten głos. Ale to przecież niemożliwe, chyba mam jakieś omamy.

– Bartek? – przecieram oczy. – Skąd się tu wziąłeś? I gdzie jest Kaśka? – pytam.

Kaśki nie ma, jestem ja. Może być? – uśmiecha się.

Pewnie, że może! Wciskam mu pod pachę torbę z rzeczami i opieram się na jego ramieniu. Kiedy będzie już po wszystkim, zadzwonię do Kaśki. I jej podziękuję.

Urszula, lat 27

Czytaj także:

Reklama
  • „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
  • „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
  • „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”
Reklama
Reklama
Reklama