Reklama

Dwa lata temu rozwiodłam się z mężem i zostałam sama z szesnastoletnim synem. Ślubny zostawił nam mieszkanie i meble. Wziął tylko rzeczy osobiste i pewnego dnia przeprowadził się do innej. Zabolało mnie to, ale chyba bardziej z powodu urażonej dumy niż zranionych uczuć. To ja powinnam była zostawić drania, który już w dniu naszego ślubu zaczął oglądać się za innymi. Ale o tym dowiedziałam się dopiero po osiemnastu latach małżeństwa. Doniosła mi o tym „życzliwie” koleżanka, która, jak się potem okazało, zrobiła to, by zemścić się na moim mężu. Za co? Za to, że ją uwiódł, a potem porzucił dla innej. Nieźle, co?

Reklama

Rozwód był przykrym doświadczeniem. Dobrze przynajmniej, że dostałam go szybko, bo już po dwóch rozprawach, ale i tak czułam się podle. Upokorzona i odarta z prywatności. W końcu jednak, po kilku tygodniach, odzyskałam spokój. Dotarło do mnie, że wreszcie jestem wolna i jedyne, co powinnam teraz robić, to się tą wolnością cieszyć. Alimenty na syna wystarczały, żeby opłacić mu prywatne liceum, o którym marzył. Poza tym miałam 38 lat, dobrą pracę i czułam się całkiem młodo.

Postanowiłam odreagować. W granicach rozsądku, rzecz jasna. Zaczęłam częściej zaglądać do kosmetyczki i fryzjera. Wreszcie mogłam wyjeżdżać tam, gdzie chciałam, i nie musiałam zgadzać się na kompromisy. Koleżanki twierdziły, że zaszła we mnie pozytywna zmiana. Stałam się weselsza, pewna siebie i przebojowa. A pewnego dnia poczułam nawet, że mam ochotę na podryw… „Mój mąż przez tyle lat sobie nie żałował, to teraz zaszaleję ja!” – myślałam.

Nie jestem typem imprezowiczki…

Niestety dość często moje plany związane z dobrą zabawą i różnego rodzaju szaleństwami niweczyły silne bóle głowy, które niemal zwalały mnie z nóg. Lekarze zgodnie twierdzili, że to migreny. Rzeczywiście, po kilku dniach spokojnego leżenia i łykania proszków przeciwbólowych ból mijał. Może dlatego w pewnym momencie wmówiłam sobie, że „taka moja uroda” i nauczyłam się z tym żyć.

Z podrywaniem mężczyzn też nie szło mi tak, jak to sobie wcześniej wyobrażałam. Szybko okazało się, że żaden ze mnie wamp – i już w pierwszym mężczyźnie, którego poznałam po rozwodzie, zakochałam się bez reszty. Poznaliśmy się u fryzjera. Ja byłam tam stałą klientką, a on wpadł odwiedzić siostrę – właścicielkę zakładu. Akurat chwilowo w lokalu zabrakło prądu, więc Michał usiadł w fotelu obok i zaczęliśmy rozmawiać. Spodobał mi się. Przy wyjściu spytałam więc wprost, czy nie poszedłby ze mną na kawę. No i tak to się zaczęło…

Rok później Michał oświadczył mi się, a ja zgodziłam się wyjść za niego za mąż. Kiedy ustalaliśmy datę ślubu, powiedziałam mu szczerze, że nie chcę mieć już więcej dzieci. Zamierzałam sobie pożyć, a nie znowu bawić się w pieluchy. Poza tym zbliżałam się do czterdziestki, a to już jest granica, po przekroczeniu której ryzyko urodzenia chorego dziecka jest, jak dla mnie, zbyt duże. Michał mnie rozumiał i nigdy nie naciskał na to, żebym zmieniła zdanie. W tej kwestii mieliśmy więc jasność.

Jakież było moje zaskoczenie, gdy rok później dowiedziałam się od lekarza, że jestem w ciąży – mimo że stosowaliśmy z Michałem zabezpieczenia! Widać nie bez przyczyny każdy sposób oceniany jest jedynie na 99 procent…

Chciałam przerwać ciążę, ale Michał stanowczo się temu sprzeciwił. I nie chodziło mu tylko o dziecko, ale i o mnie.

– W końcu ciąża to dla kobiety zastrzyk hormonów, które czynią ją młodszą – argumentował. – A dziecko, to zawsze jest cud… – rozmarzył się.

– Tak, cud – wpadłam mu w słowo – który rozwrzeszczany i obsmarkany nie daje matce spać po nocach.

– Obiecuję, że będę dbał o maleństwo i wstawał do niego w nocy.

– Dlaczego do niego, a nie do niej?

– Racja, dziewczynkę też pokocham!

Spieraliśmy się jeszcze jakiś czas na ten temat. Przekonywałam Michała, że jestem już za stara na dziecko, że nie mam siły. Ale mąż obalał każdy mój argument i wciąż zapewniał, że będzie zmieniał maluchowi pieluchy, mył go i tak dalej. Obiecał wziąć na siebie większość przykrych obowiązków i przekonywał, że da sobie radę. No i w końcu uległam. Nie byłam na sto procent przekonana, czy dobrze robię, ale zgodziłam się urodzić to dziecko.

Osiem miesięcy później krzyczałam na sali porodowej: „Nie!!!”. Boże, jak ja wtedy bardzo żałowałam podjętej decyzji. Miałam ochotę gołymi rękami udusić Michała za to, że mnie namawiał. Ale kiedy lekarz położył mi na piersi małą Elżunię, to rozryczałam się jak bóbr. Ze szczęścia.

Zapewniam was jednak, że ów płacz szczęścia był chwilowy. Kiedy bowiem wróciłam do domu i pomyślałam, co czeka mnie przez najbliższe lata, to też się rozpłakałam. Tym razem ryczałam ze złości, że dałam się mężowi wpuścić w taki kanał. Ale cóż robić, jak mawia mój tata, trzeba zakasać rękawy i do roboty.

Na szczęście Michał należy do facetów, którzy nie tylko obiecują, ale również dotrzymują danego słowa. Nie ukrywam, że pewnego dnia zrobiło mi się go nawet żal, gdy po nieprzespanej nocy, słaniając się na nogach, szedł do roboty (do której zresztą i tak był już spóźniony). Nie chciałam go jednak wyręczać w obowiązkach. „To są konsekwencje twoich decyzji, kotku” – myślałam w duchu.

Gdyby nie Elżunia, dziś pewnie byłabym kaleką

Elżunia chowała się świetnie. Była wręcz wzorowym dzieckiem. Grzecznym, pogodnym i cichutkim. Jakby całą sobą próbowała pokazać mi, że warto ją kochać. Mimo jej ewidentnych zalet, jak również mężowskiej pomocy, ja nadal żyłam w przekonaniu, że jest mi źle i że nie powinnam była godzić się na to późne macierzyństwo.

Utwierdził mnie w tym przekonaniu dzień, gdy moja mała córeczka, biegnąc w moje ramiona, palnęła mnie głową w czoło niczym taranem. Musiałam zemdleć, kiedy bowiem otworzyłam oczy, zorientowałam się, że leżę na podłodze. Zobaczyłam też nad sobą wystraszony wzrok męża i zapłakaną buzię Elżuni.

– Nic ci się nie stało? – Michał miał nietęgą minę.

– Nie wiem – z trudem usiadłam.

Sekundę później syknęłam z bólu. Za prawą gałką oczną poczułam przejmujący ból. Miałam wrażenie, że ktoś włożył dłoń do mojej czaszki i teraz stara się przemocą wypchnąć moje oko na zewnątrz. Ból przeszedł po kilku minutach. Jednak następnego dnia dopadła mnie migrena, która tym razem nie zamierzała ustąpić. Po kilku dniach cierpień mąż zawiózł mnie do lekarza. Na szczęście trafiłam na doświadczonego specjalistę. Obejrzał mnie, wysłuchał, po czym skierował na rentgen kręgów szyjnych.

Tydzień później lekarz obejrzał kliszę i stwierdził, że z moim kręgosłupem coś jest nie tak. Skierował mnie do ortopedy, a ten, by mieć całkowitą pewność, nakazał zrobienie tomografii głowy i kręgów szyjnych. Poradził też, abym zrobiła to badanie prywatnie, gdyż najbliższy wolny termin w przychodni jest dopiero za siedem miesięcy.

Badanie wykazało, że mam wybity jeden z kręgów szyjnych. Dowiedziałam się, że mogę poczekać na państwową operację (minimum rok). Lojalnie uprzedzono mnie jednak, że jeśli zdecyduję się czekać, muszę liczyć się z tym, że zostanę całkowicie sparaliżowana, bo uszkodzenie kręgu szyjnego może nieoczekiwanie się pogłębić.

Drugą możliwością była operacja w klinice prywatnej, zabieg miał kosztować, bagatela, 20 tysięcy! Zakręciło mi się w głowie od tej sumy, ale po naradzie z mężem doszliśmy do wniosku, że nie mogę czekać i musimy zdobyć te pieniądze. Zwróciłam się do krewnych, poprosiłam ich o pomoc. Nie było mi łatwo to zrobić, ale nie miałam innego wyjścia, byłam przyparta do muru. Na szczęścia bliscy wykazali zrozumienie dla mojej sytuacji i wsparli nas aż sześcioma tysiącami. Resztę sumy dołożyliśmy z oszczędności odłożonych na czarną godzinę.

Jak się potem okazało, postąpiliśmy bardzo słusznie. Moja kontuzja była tak poważna, że z pewnością nie doczekałabym państwowej operacji i zostałabym kaleką. Co więcej, wyszło na jaw, że bóle głowy, które lekarze uznawali za migrenowe, w rzeczywistości pochodziły od rdzenia, na który coraz mocniej naciskał zdeformowany krąg szyjny.

– Gdyby nie pani córeczka, nie odkryłaby pani tego schorzenia i najpewniej została kaleką do końca życia – powiedział ortopeda. – Proszę jej podziękować, to był dla pani ostatni dzwonek,

Nie chciałam tego dziecka, ale los sprawił, że to właśnie ono być może uratowało mi życie, a na pewno zdrowie.

Aniela, 44 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Mój syn był ofiarą szkolnych bandziorów. Zabierali mu jedzenie, bili i grozili, że jeśli komuś powie, to zabiją jego matkę”
  • „Żona pracowała, a ja byłem kurą domową. Zdradzała mnie na prawo i lewo, a teraz jeszcze chce odebrać mi dziecko”
  • „Mąż podmienił badania, żebym uwierzyła, że ma nieślubną córkę. To była jego kochanka, przyłapałam ich w naszej sypialni”
Reklama
Reklama
Reklama