Reklama

Marka poznałam pięć lat temu. Pracowaliśmy razem. Spędzaliśmy biurko w biurko kilka, a czasem kilkanaście godzin dziennie. Dużo rozmawialiśmy, świetnie nam się współpracowało. Rozumieliśmy się bez słów. Polubiliśmy się, a z czasem pokochaliśmy. Dziś jesteśmy małżeństwem. I nasze życie byłoby zapewne piękne i szczęśliwe, gdyby nie jeden drobny fakt. Mój mąż ma dziecko z inną kobietą. I bardzo swojego synka kocha…

Reklama

Gdy się poznaliśmy, był kawalerem, ale w związku. Na początku, kiedy nasz romans się dopiero rozwijał, nic o tym nie wiedziałam. Myślałam, że Marek nie zaprasza mnie do siebie, bo krępuje się mało tolerancyjnych rodziców, albo że wynajmuje u kogoś pokój. Zresztą ja dostałam mieszkanie od babci, więc mieliśmy się gdzie schronić z naszą miłością. Kiedy zaś sprawa z Joanną wyszła na jaw, nie wyobrażałam już sobie bez Marka życia. Zwłaszcza że mi się oświadczył…

On nie chce z tobą być, zrozum to!

Prawdę mówiąc, nie obchodziło mnie, co czuje i myśli tamta kobieta. Nawet gdy okazało się, że jest w ciąży. Nie chciałam wiedzieć, jak wygląda ani kim jest.

I pewnie nigdy byśmy się nie spotkały, gdyby któregoś dnia mnie nie odwiedziła. Wpadła tuż po tym, jak wróciłam z pracy, chyba mnie śledziła. Myślałam, że to moja przyjaciółka, więc nawet nie spojrzałam przez wizjer i otworzyłam. A tu proszę – Joanna, „narzeczona Marka”. Tak się przynajmniej przedstawiła.

Wśliznęła się do środka, zanim zdołałam ochłonąć i trzasnąć jej drzwiami przed nosem. Najpierw oczy mi chciała wydrapać, wyzywała od dziw**, machała mi przed oczami pierścionkiem zaręczynowym, który rzekomo dostała od Marka. Bałam się, że mi nim twarz podrapie.

W pewnej chwili już po policję chciałam dzwonić, taka była agresywna. Ale gdy tylko sięgnęłam po telefon, zmieniła front. Nagle zaczęła płakać, błagać mnie, żebym go jej zostawiła. Bo dziecko musi mieć ojca, bo ona była pierwsza…

Wkurzyłam się. Krzyczałam, że ja też mam prawo do szczęścia, że jesteśmy sobie z Markiem przeznaczeni, i że przecież to on wybrał. Mnie, a nie ją, więc powinna się z tym pogodzić.

Jednak Joanna nie chciała o tym słyszeć. Zapowiedziała mi, że będzie walczyć. I faktycznie kilka razy jeszcze próbowała nas rozdzielić, ostatecznie jednak złożyła broń. Chyba wreszcie dotarło do niej, że przegrała.

Już po tej pierwszej awanturze Marek przeprowadził się do mnie. Ciągle jednak odwiedzał Aśkę. Wpadał do domu, zjadał obiad i jazda do niej.

– Czy ty naprawdę musisz bywać tam tak często? – denerwowałam się za każdym razem, a on patrzył na mnie zdumiony.

– No co ty, przecież Joanna jest w zaawansowanej ciąży, źle się czuje. Lekarze mówią, że musi dużo odpoczywać, uważać na siebie. To moje dziecko. Nie mogę jej tak zostawić. Gdybym to zrobił, byłbym padalcem, a nie mężczyzną. Chyba to rozumiesz, kochanie? – pytał.

– Tak, tak, oczywiście – potakiwałam, jednak w głębi duszy cierpiałam i buntowałam się.

Czułam zazdrość i nienawiść do byłej dziewczyny Marka i tego nienarodzonego jeszcze dziecka. Chciałam, żeby zniknęli z naszego życia na zawsze.

Kochanie, czy ty nie widzisz, jak cierpię?

Którejś nocy zadzwonił telefon. Aśka! Marek odebrał, zamienił z nią trzy słowa, zerwał się na równe nogi i zaczął się ubierać.

– Co się tym razem stało? To już nawet w nocy nie możemy mieć chwili spokoju? – naburmuszyłam się.

– Joanna zaczęła rodzić! – krzyknął podekscytowany.

– A co ty masz do tego? Przecież są z nią rodzice, pomogą jej – zdenerwowałam się.

– No, przecież muszę ją odwieźć do szpitala. To moje dziecko wprasza się na świat. W takim momencie muszę być przy niej. Chyba to rozumiesz? – zapytał, wciągając spodnie; pół minuty później już go nie było…

Miałam jeszcze nadzieję, że po prostu odwiezie ją i zaraz wróci. Jednak nie, został do końca. Później dowiedziałam się, że nawet pępowinę przeciął.

Wrócił po południu. Zmęczony, trochę podchmielony, bo po drodze wstąpił na jednego do baru, ale szczęśliwy.

– Wszystko poszło bardzo dobrze! Mam pięknego, zdrowego, silnego syna! Asia dała mu na imię Jasiek! – cieszył się.

Gdy mi o tym opowiadał oczy aż mu błyszczały…

– To wspaniale – wydusiłam i zamknęłam się w łazience.

Nie chciałam, żeby widział moje łzy. Kiedy po chwili położył się spać, rozryczałam się jak bóbr. Płakałam chyba ze trzy godziny. Ze złości i ze strachu. Bałam się, że teraz, kiedy został ojcem, wróci jednak do Aśki. Ona też chyba na to po cichu liczyła. Na szczęście nasza miłość okazała się silniejsza. Marek został przy mnie, wzięliśmy nawet ślub.

Mimo to co tydzień jeździł do Jaśka. A kiedy mały trochę podrósł, zaczął przywozić go do nas na weekendy.

I w tym właśnie tkwi problem. Nie potrafię polubić tego dziecka. Próbuję być przyjazna, okazywać zainteresowanie, ale wymaga to ode mnie olbrzymiego wysiłku.

Choć to w sumie miły i grzeczny malec, nie potrafię się do niego przekonać, wziąć go na ręce, przytulić lub chociaż się z nim pobawić. Dla mnie Jasiek jest kolejną przeszkodą na drodze do mojego szczęścia. Konkurentem nie do pokonania.

Aśkę mam już z głowy, bo podobno wreszcie poznała jakiegoś faceta, jest zakochana, mają razem zamieszkać. Niestety, ten dzieciak wciąż jest blisko nas. Wkurza mnie, gdy mąż zabiera go na spacery, kiedy kupuje mu zabawki. Mam ochotę zatkać uszy, gdy tylko zaczyna rozmowę na jego temat.

Uważam, że Jasiek kradnie nasz czas, który moglibyśmy spędzić we dwoje. Zresztą nie tylko czas, ale i pieniądze. Bo oczywiście Marek płaci na syna wysokie alimenty, 1200 złotych!

Owszem, zarabia świetnie, lecz przecież gdybyśmy odkładali co miesiąc taką sumę, moglibyśmy wyjeżdżać co roku na wspaniałe wakacje! Próbowałam mu to kiedyś wytłumaczyć, powiedzieć, żeby dawał Aśce trochę mniej.

Strasznie na mnie naskoczył

– Przecież to mój syn! Zasługuje na godne życie! Myślałem, że to rozumiesz – powiedział.

A potem jeszcze zapytał, jak ja bym się czuła, gdyby facet zostawił mnie z dzieckiem bez środków do życia. Zamilkłam, bo wiedziałam, że i tak go nie przekonam.

Mam już dość tego „Chyba rozumiesz”, udawania, że wszystko jest w porządku. Zwłaszcza teraz. Jestem w szóstym miesiącu ciąży. Będziemy mieli synka.

I doszło mi kolejne zmartwienie. Boję się, że Marek nigdy nie pokocha go tak jak Jaśka. Boję się, że dla naszego maleństwa zabraknie już miejsca w jego sercu. I wcale nie uspokaja mnie fakt, że co dzień, kiedy tylko mąż wróci z pracy, przytula mnie, przykłada ręce do mojego brzucha i cieszy się, kiedy nasz maluch kopie.

Nie potrafię przestać się bać… A co będzie, jak nasze dziecko okaże się brzydsze, mniej inteligentne? I jak Marek zacznie porównywać synów?

Nie chcę później słyszeć, że na przykład Jasiek umiał już w tym wieku chodzić, a nasz Karol, bo tak zamierzamy dać mu na imię, jeszcze tego nie potrafi. Czasem, gdy w nocy długo nie mogę zasnąć, zatapiam się w marzeniach. Wyobrażam sobie, że Aśka wyjeżdża z tym swoim facetem i Jaśkiem gdzieś za granicę, najlepiej do Australii.

Może wtedy uczucia mojego męża do syna trochę by osłabły? No tak, ale jest przecież internet… Gadaliby pewnie godzinami. No i jak znam życie, na pewno jeździłby przynajmniej ze dwa razy do roku do tej Australii albo zapraszał syna do nas na wakacje… Ech, i tak źle, i tak niedobrze!

Czuję się jak w pułapce

Nie potrafię poradzić sobie ze swoimi emocjami. Jestem coraz bardziej drażliwa i wybuchowa. Kiedy ostatnio Jasiek był u nas, zamknęłam się w sypialni. Powiedziałam, że źle się czuję, boli mnie głowa. A tak naprawdę nie chciałam patrzeć na to dziecko.

Kilka dni temu szukałam pocieszenia i rady u przyjaciółki. Była zdziwiona. Mówiła, że chyba za dużo o tym wszystkim myślę, że sama wynajduję sobie problemy. I że powinnam się cieszyć, że mam za męża takiego porządnego i prawego faceta… Ale jak mi już tak naprawdę źle, to powinnam szczerze z Markiem porozmawiać, powiedzieć mu o swoich obawach, wyznać, co czuję. I zaproponować, żeby spotykał się z synem gdzieś na mieście.

Gdy skończyła wygłaszać swoje rady, popukałam się w głowę. Czy ona jest nienormalna?!

Już widzę reakcję męża, gdy mu powiem, że nie lubię jego synka i nie chcę, żeby do nas przychodził, że wolałabym, aby o nim zapomniał. Wpadłby we wściekłość. Wrzeszczałby, że jestem egoistką, że nie spodziewał się tego po mnie i takie tam…

Może nawet by wyszedł i trzasnął drzwiami. Albo odszedł na zawsze, a tego bym nie przeżyła. Kocham go

i nie wyobrażam sobie bez niego życia… Chyba do psychologa jakiegoś pójdę? Może on mi powie, jak mam polubić tego Jaśka.

Olga, 28 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Byłam w ciąży, kiedy moja mama zmarła. Bałam się, że przez nerwy dziecku stanie się krzywda”
  • „Mam 40 lat i jestem w ciąży. Teściowa traktuje mnie jak śmiertelnie chorą. Wciska jedzenie i wybrała imię dla dziecka"
  • „Mąż kazał dziecku całować... zmarłego dziadka. Teraz syn ma traumę i koszmary senne”
Reklama
Reklama
Reklama