Reklama

Nie mam pojęcia, na czym to polega, ale podobam się sobie tylko wtedy, gdy przeglądam się w swoich własnych domowych lustrach. Najbardziej przyjazne jest to wiszące w łazience, bo pokazuje jedynie moją twarz, szyję i kawałek dekoltu. Poniżej mam biust dwa razy większy niż dawniej, wypukły brzuch, szerokie biodra i pupsko. Na szczęście nie widzę ich, gdy wychodzę spod prysznica.

Reklama

Odkąd pół roku temu urodziłam synka, serdecznie nienawidzę zwierciadeł w sklepowych przymierzalniach, u fryzjera siedzę z zamkniętymi oczami, a do większości wind wchodzę tyłem (co za idiota wymyślił, żeby wieszać tam lustra?!). Wszędzie poza domem widzę utuczoną matkę Polkę!

To okropne, bo w głębi serca wciąż jestem tamtą chudzinką, w której zakochał się Błażej.

– Moja maleńka – powtarzał. – Boję się cię mocniej przytulić, żeby nie połamać ci kości.

Kochanego ciała nigdy dość

Teraz to pieszczotliwe określenie pasuje do mnie jak pięść do nosa. Niedawno, gdy mąż tak mnie nazwał, nakrzyczałam na niego:

– Oślepłeś, czy co? Nie jestem już maleńka! Popatrz, jakie mam cycki! Jaki brzuch!

– Kochanego ciała nigdy dość – odparł i spróbował objąć mnie w talii (to znaczy

w miejscu, gdzie kiedyś była). – Kobietom po porodzie przybywa tu i ówdzie... – dodał.

– Nie wszystkim! A na pewno nie aż tak!

– odparłam, wyślizgując się z mężowskich objęć. – W czasie ciąży nie widziałam swoich stóp, bo brzuch mi zasłaniał, teraz też ich nie widzę, tyle że zasłaniają je cycki! Koszmar!

Mój głupi mąż, zamiast mi współczuć, wybuchnął śmiechem.

Wtedy dopiero mnie wkurzył!

– Ciekawe, z kim pójdziesz w tym roku na sylwestra, bo ja nigdzie się nie wybieram.

– Nie zrobisz mi tego – powiedział Błażej z błaganiem w głosie. – Proszę, Beatko...

– Dobra, żartowałam – uspokoiłam go.

Błażej pracuje w kancelarii adwokackiej, której szef od lat próbuje zmienić swoich podwładnych w jedną wielką rodzinę. W tym celu zmusza ich do uczestnictwa w różnego rodzaju radosnych spędach integracyjnych. Są więc choinki dla dzieci i mikołajki, są majówki rodzinne, letnie rajdy dla par, no i wystawne sylwestry.

Krążą plotki, że nieobecnych skwapliwie odnotowuje w pamięci małżonka szefa i potem doradza mu, komu należy się premia, a kogo trzeba wziąć pod lupę za aspołeczną postawę. Niby to tylko plotki, lecz odważnych do ich sprawdzenia brak.

– Mam tylko problem z kiecką – mruknęłam. – Muszę znaleźć coś, w czym nie będę wyglądała jak w namiocie. Jutro mama obiecała posiedzieć ze Stasiem. Może wybrałbyś się ze mną, bo ja wiem, do Arkadii? Tak koło jedenastej, co? – spytałam Błażeja.

– Oj, o dziesiątej mam miting z Niemcami, nie dam rady się wyrwać. Ale zawsze możesz zrobić zdjęcie komórką i mi przysłać.

– OK, poradzę sobie sama. Wystarczy, że dasz mi swoją kartę – odparłam, ruszając pod prysznic; Błażej za mną.

– A ty dokąd? – zmroziłam go wzrokiem.

– Może umyłbym ci plecki? – zaszemrał nieśmiało z błyskiem w oku.

– Może innym razem, kochanie – odepchnęłam go, jak mi się wydawało, delikatnie. – Stach dał mi w ciągu dnia nieźle popalić.

– Dobra, idę do kompa – zameldował mąż, ledwo ukrywając rozczarowanie.

Nie mam ochoty na seks

No co ja na to poradzę, że zupełnie nie mam ostatnio ochoty na seks? Nie wiem, czy to zmęczenie całodzienną opieką nad małym (choć bez przesady, syn wcale taki absorbujący nie jest), czy po prostu po porodzie coś tam mi się poprzestawiało.

– A może to wina Błażeja? – zastanowiłam się niedawno w szczerej rozmowie z przyjaciółką. – On zawsze czeka na inicjatywę z mojej strony, że niby nie chce mnie do niczego zmuszać. Gdyby mnie trochę zachęcił...

– Co chcesz, wyszłaś za dżentelmena – Sara uśmiechnęła się z przekąsem. – Mój Rafał, jak chce seksu, to po prostu wyciąga po mnie ręce. Sama nie wiem, co lepsze – przyznała.

– Ale może dzięki temu kochacie się w miarę regularnie. U nas od narodzin Stasia posucha.

Pewnie trzeba wam odmiany – przyjaciółka rzuciła mądrością rodem z poradników. – Albo chociaż randki bez dziecka na karku.

– Świetny pomysł. Szkoda, że nierealny.

– Za zdrowie mam! – Sara uniosła w górę kieliszek z winem, ja poparłam ją sokiem.

Zakupy były udręką do czasu...

W środę, punktualnie o 11, zaparkowałam na poziomie "zero" i zostawiwszy płaszcz w bagażniku, ruszyłam na łowy. Mama podarowała mi cztery godziny wolności!

Najpierw obleciałam parter, na dłużej zatrzymując się w sklepie z bielizną. Miałam ochotę na przecudny koronkowy komplet w łososiowym kolorze, ale zniechęciła mnie namolna ekspedientka. Kiedy zdjęłam z wieszaka stanik w rozmiarze 75 B, ona niemal siłą wyjęła mi go z rąk, w zamian podając parę spadochronów.

– Wydaje mi się, że dla pani lepsza będzie miseczka D – stwierdziła z wytrenowanym uśmiechem. – I raczej usztywniany model, bo wtedy biust zostanie na swoim miejscu...

Odwiesiłam stanik i z dumnie uniesioną głową wymaszerowałam ze sklepu.

Też coś! Ta małpa, sama zresztą płaska jak deska (albo jak ja kiedyś), sugerowała, że mam obwisły biust! Bezczelność!

Z tych nerwów poczułam, że przed kolejną porcją stresów koniecznie muszę wzmocnić się czekoladą na gorąco i pączkiem. Albo dwoma! Ruszyłam prosto do Bliklego.

Po drodze mijałam jakiś sklep sportowy.

– Jak nie zmieszczę się w żadną kieckę, tu kupię sobie namiot – mruknęłam pod nosem.

– Przepraszam, mówiła pani coś?

Właśnie mijał mnie szczupły, wysoki blondyn w garniturze. Bardzo przystojny.

– Nie, to znaczy ja... mówiłam do siebie – odparłam, mimowolnie łapiąc swoje odbicie w jednej z wystaw i poprawiając włosy.

– Szkoda – westchnął blondyn i odszedł.

Zobacz także: Ty też wyglądasz lepie niż myślisz.

Przeszedł mnie prąd

Nie mogłam się powstrzymać, aby się za nim nie obejrzeć. Wtedy on zrobił to samo i nasze spojrzenia się spotkały. To trwało ledwie ułamek sekundy, ale przez całe moje ciało przebiegł prąd... Rany!

– Ten brak seksu rzuca mi się na mózg – zreflektowałam się. – I gadam do siebie!

Pokrzepiona uderzeniową dawką cukru, wjechałam na piętro, gdzie było kilka interesujących mnie sklepów z eleganckimi ciuchami. Ale zupełnie nie mogłam się skupić na poszukiwaniach, bo w głowie wciąż miałam obraz tamtego blondyna. Wydawało mi się nawet, że jego wysoka sylwetka mignęła mi kilka razy to w jednej, to w drugiej alejce.

Nagle dostrzegłam wiszącą na wystawie zabójczą sukienkę w smakowitym kolorze pistacji. Kiedy ją zobaczyłam, z wrażenia dech mi zaparło.

– Wyglądałaby w niej pani przepięknie – usłyszałam znajomy głos. – Powinna ją pani przymierzyć... Wejdziemy?

Odwróciłam się, zerknęłam w górę.

Blondyn miał w spojrzeniu coś, czemu nie mogłam się oprzeć. Nieśmiałość i zdecydowanie zarazem. Z całej jego postawy biła męska siła, a w kącikach ust czaił się ironiczny uśmieszek. Dla mnie mieszanka wybuchowa.

– Tak, wejdźmy... – wyszeptałam.

W przymierzalni zakupy stały się znośniejsze

Jak w transie podeszłam za mężczyzną do kontuaru. On poprosił ekspedientkę o sukienkę w "odpowiednim" rozmiarze (dyplomata!), a potem otworzył przede mną drzwi przymierzalni.

– W razie czego jestem tuż obok – obiecał, podając mi wieszak z suknią.

Stałam przed lustrem w samych pończochach i bieliźnie. Drżałam. Miałam wypieki i błyszczące jak w gorączce oczy. To dziwne, ale podobałam się sobie!

Gdy wciągnęłam na siebie suknię, zorientowałam się, że konstrukcja gorsetu oraz ramiączka skrzyżowane na plecach wykluczają włożenie biustonosza. Przynajmniej tego, jaki miałam na sobie. Zdjęłam go więc.

– I jak? – usłyszałam pytanie.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, drzwiczki otworzyły się i przystojniak stanął tuż za moimi plecami. W ostatniej chwili zdążyłam przysłonić piersi (wcale nie obwisłe!).

Może mógłbym pomóc? – zaproponował, niby niechcący dotykając moich bioder i talii (to znaczy miejsca, gdzie kiedyś...), zanim sięgnął do gorsetu.

Wolno zapinał haftki, jedną, drugą, trzecią... Miał bardzo ciepłe dłonie, jego oddech łaskotał mnie w kark. Stałam jak zaczarowana, z przymkniętymi oczami, podtrzymując rękami piersi. Moje sutki stwardniały, siłą powstrzymywałam się, żeby nie mruczeć z rozkoszy.

– Pięknie – powiedział wreszcie.

Polecamy: 7 kroków do lepszej samooceny.

Przyciągnęłam go za krawat

Spojrzałam w lustro, prosto w przydymione pożądaniem oczy mężczyzny.

Przylgnęłam pośladkami do jego ud i odwróciwszy się lekko, chwyciłam za krawat, przyciągnęłam go do siebie. Całował mnie wolno, jakby z namysłem, ale dłonie bez wahania powędrowały pod gorset, do piersi. Ściskał je, gładził, coraz mocniej napierając na mnie... Niecierpliwym gestem podciągnęłam do góry suknię, pochyliłam się, on sięgnął do moich...

– Czy rozmiar jest w porządku? – głos ekspedientki ściągnął nas na ziemię.

– Taa... tak – wychrypiałam. – Już wychodzimy! Prawda, skarbie?

– Tak, muszę wracać do pracy – szepnął Błażej, zerkając na zegarek. – Ale dokończymy w domu, dobrze?

– Nie mogę się doczekać!

Reklama

Czytaj także: Prawdziwe historie: Nie mam męża, ale nadal mam rodzinę.

Reklama
Reklama
Reklama