Moje życie nagle nabrało sensu, bo czuję się komuś potrzebna.

Reklama

Szybkimi krokami zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Nigdy nie lubiłam tego okresu. W tym roku jest zupełnie inaczej. Razem z Juleczką już nie możemy doczekać się świąt.

Zastanawiam się, dlaczego wcześniej nie wpadłam na ten pomysł?

Jeszcze dopóki żyła mama, było inaczej. Przez jakiś czas kupowałam nawet na rynku malutką żywą choinkę, która przepięknie pachniała i była namiastką dzieciństwa. Radosnego dzieciństwa, choć bez ojca. Zostawił nas, gdy byłam mała i prawie w ogóle go nie pamiętam, bo szybko założył nową rodzinę i zapomniał o mnie.

Kiedyś zaprosił mnie do siebie na jakieś święta, ale byłam akurat chora i mama mnie nie puściła. Potem już nigdy mnie nie zapraszał, może myślał, że nie chcę utrzymywać kontaktów i moja choroba była tylko pretekstem. Dopóki się uczyłam, płacił systematycznie alimenty, potem i ten kontakt się urwał.

Kiedyś chciałam go odszukać, ale zauważyłam, że mama niechętnie wspomina ojca i chyba nie życzyłaby sobie odnowienia kontaktów.

Zobacz także

Specjalnie mi nie zależało, więc podporządkowałam się mamie

Zresztą ona całkowicie zdominowała moje życie. Od zawsze byłyśmy razem jak takie papużki nierozłączki. Jestem bardzo wysoka, odkąd pamiętam, byłam największa w klasie i nawet miałam z tego tytułu kompleksy. Na wszystkich zbiorowych zdjęciach szkolnych wyglądam jak Guliwer wśród liliputów, szybko dorównałam wzrostem nauczycielce.

Chłopcy jakoś nigdy nie szukali mojego towarzystwa, myślę, że trochę się mnie bali. Podobnie było w liceum. Nigdy nie chodziłam na dyskoteki szkolne ani klasowe, ponieważ wyobrażałam sobie, że wszyscy wytykają palcami moje niezdarne ruchy. Los sprawił, że zostałam samotniczką Bardzo się cieszyłam, gdy skończyłam edukację i rozpoczęłam pracę zawodową.

Ukryta w czterech ścianach niedużego biura byłam spokojna i szczęśliwa.

– Wciąż siedzisz w domu, córciu, może wyjdź do ludzi, rozerwij się – mówiła na początku moja mama.

Nie za bardzo miałam się z kim spotykać – zostałam samotniczką. Potem rozchorowała się moja mama, zawsze miała problemy z sercem, które nasiliły się w starszym wieku.

Od tego czasu właściwie się nie rozstawałyśmy

Każdy urlop spędzałam więc w domu, z dużym trudem udawało mi się namówić ją na codzienny spacer. Nasze święta nigdy tak naprawdę nie przypominały tych z dzieciństwa. Nie było prezentów pod choinką, z czasem nie było również choinki, tylko kilka gałązek, które zostawiał mamie sąsiad, gdy oprawiał swoją choinkę. Miałam płytę z kolędami z jakiejś gazety, ale rzadko ją włączałam, bo mama za bardzo się wzruszała i bałam się o jej serce.

Barszczyk z torebki, pierogi z paczki, kupna strucla z makiem i ryba po grecku to było nasze świąteczne menu. Gdy mama odeszła, nie chciało mi się nawet tego.

– Co robisz w święta? – pytały koleżanki zza biurka; nie wiem, pewno z życzliwości, a może z wścibstwa.
– Wyjeżdżam – zbywałam je krótko.

Oczywiście kłamałam.

– Masz dobrze – wzdychały. – Tyle roboty z tymi porządkami, nie mówiąc o pichceniu.

Nie wiedziały, jak bardzo im zazdrościłam, jak chciałam pichcić i sprzątać. Nie miałam jednak dla kogo. Nawet gdybym upiekła struclę z makiem, musiałabym sama ją zjeść.

Kupowałam w markecie po trochę wszystkiego i zjadałam to przed telewizorem

Nie wiem, co bym bez niego robiła. Kiedyś koleżanka z pracy zwróciła się do mnie z nietypową prośbą. Miałam odebrać jej córkę z przedszkola i „przechować” ją u siebie przez dwie godziny. Musiała pilnie wyjechać, a nie miała co zrobić z małą.

Nie miałam doświadczenia z dziećmi – nie spałam więc z wrażenia prawie całą noc. Po drodze kupiłam książeczkę do kolorowania i drugą do czytania. Na szczęście poszło gładko. Alusia była wygadanym sześciolatkiem i rozmowa z nią sprawiła mi dużą frajdę. Jej chyba też, skoro zapytała potem, kiedy znów będzie mogła do mnie przyjść.

To wtedy zaczęłam myśleć o tym, żeby zostać rodziną zastępczą... Najpierw poszukałam informacji w Internecie i doszłam do wniosku, że spełniam warunki. Udałam się więc do Centrum Pomocy Rodzinie w naszym mieście. Czytałam różne poradniki, przeszłam szkolenia i nie mogłam się doczekać, kiedy powierzą mi dziecko na wychowanie.

W tym roku zostałam rodziną zastępczą dla pięcioletniej Julki

I przyszywaną mamą. Moje życie niespodziewanie nabrało sensu. Czuję się potrzebna i cieszę się, że mogę coś z siebie dać. Juleczka od razu przylgnęła do mnie i nie odstępowała mnie na krok. Tak jakby się bała, że ją zostawię. Pochodzi z rodziny alkoholików, wiele razy był bita. Postanowiłam sobie, że wynagrodzę jej wszystkie krzywdy, jakich doznała.

Najpierw nie przyznałam się w pracy, wiedziała tylko mama Alusi.

– Musimy się częściej umawiać, żeby nasze dzieci mogły się razem bawić – powiedziała Danka.

Jakież było moje zdziwienie, gdy koleżanki z pracy zrobiły zrzutę zabawek i niepotrzebnych ubranek. Miałam łzy w oczach, gdy pierwszy raz odbierałam Julcię z przedszkola i pani przedszkolanka powiedziała, że córka bardzo za mną tęskniła cały dzień. Ujęło mnie to słowo „córka”. Wiedziała przecież, że jestem tylko rodziną zastępczą.

Dopiero teraz okazało się, jak wielu życzliwych ludzi jest wokół mnie... Powoli kupuję już prezenty gwiazdkowe i upycham je po szafach tak, jak dawniej robiła to moja mama. W weekend będziemy razem piec ciasteczka, dziewczyny pożyczyły mi foremki. Nigdy tego nie robiłam, ale wierzę, że się udadzą. Chciałabym wszystkim życzyć takich przeżyć. Teraz wiem, co jest lekarstwem na samotność – drugi człowiek. Zwłaszcza taki samotny i potrzebujący pomocy.

Joanna, lat 35

Czytaj także:

Reklama
  • „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
  • „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
  • „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”
Reklama
Reklama
Reklama