Reklama

Pochodzimy z mężem z dwóch bardzo różnych rodzin. Można powiedzieć wręcz, że z dwóch światów. Tylko że mój mąż lubi moich rodziców i siostrę, a ja jego rodziców po prostu nie znoszę. Nawet nie o to chodzi, że oni coś złego mi zrobili. Oni po prostu wciąż gadają tylko o jednym: jak to było im źle lub jest im źle. Jakby świat uwziął się na nich, tylko dlatego, że są tacy szlachetni, dobrzy i mądrzy.

Reklama

Kto ma najgorzej? Moi teściowie!

Kto jest najbardziej chorą osobą na świecie? Moja teściowa. O swoich cierpieniach może mówić godzinami. Serce, kolana, uchyłki jelita, problemy z ręką… Według mojej teściowej każda JEJ choroba to opowieść, której inni powinni słuchać z zapartym tchem, choćby słyszeli to wszystko po raz enty. Po co? Żeby jej współczuć. Przytakiwać albo zdumiewać się, jak to możliwe, że tyle przecierpiała… Narzeka na swoje zdrowie, politykę, ceny w sklepach, programy w telewizji, sportowców, celebrytów, pogodę, sprzedawczynię ze sklepu i kasjerkę z marketu… słowem na wszystkich i wszystko.

Teść z kolei zaczyna wylewać swoje gorzkie żale po kilku głębszych. Tradycyjnie wraca wtedy do czasów dzieciństwa i młodości, kiedy to rodzice traktowali go jak zbędny balast. A potem jak go okradali z pierwszych zarobionych pieniędzy. Oczy mu się szklą i wtedy w sumie już nie wiadomo czy zmieniać temat, czy poddać się tej atmosferze dramatu dziecka (a potem młodzieńca), który dziś ma 75 lat, żonę, syna i wnuczki…

Jeden wielki dramat dwojga ludzi skupionych tylko na sobie

Moi teściowie są skupieni wyłącznie na sobie. Jakby nie zdawali sobie sprawy, że inni ludzie też mają jakieś problemy. Że jest masa osób, które są w dużo cięższej sytuacji życiowej, a mimo to – potrafią wykrzesać z siebie zainteresowanie drugim człowiekiem, zainteresowaniem czymś więcej niż czubek własnego nosa. Potrzebę docenienia tego, co się ma…

Koleżanka z pracy, która niedawno umarła na raka, bardzo cierpiała, ale potrafiła też uśmiechać się i doceniać to, co dobrego zesłał jej los. Nie pamiętam, kiedy widziałam ostatnio uśmiechniętą teściową… Bo teścia, to i owszem – uśmiecha się za każdym razem, jak otwiera butelkę z piwem/wódką.

Wiem, że Boże Narodzenie nie musi wyglądać jak w reklamie czekoladek czy przypraw. Ale wiem też, że w święta ludzie mogą się cieszyć. Że się widzą. Że mogą razem spotkać się przy stole. Że ktoś myślał o nich, wybierając prezenty gwiazdkowe… Chcę, by moje dzieci miały dobre, wesołe święta, a nie chłonęły depresyjną atmosferę panującą u teściów.

Jak nie pojadę, mąż się obrazi

Mąż ma świadomość, że jego rodzice są „trudni” (jak sam mówi). Ale nie wyobraża sobie, by do nich nie jechać w Boże Narodzenie. Wszelkie dyskusje na temat zmiany planów ucina argumentem, że to jego rodzina i kropka.

Mieszkamy 50 km od siebie, więc widujemy się dość regularnie… Jestem aż za bardzo na bieżąco, jeśli chodzi o bolączki moich teściów. Marzę o świętach możliwie radosnych, spokojnych, pełnych miłości… Takich jak w moim rodzinnym domu, u mamy. Niestety, u teściów święta znów upłyną pod znakiem: smutku, gorzkich wspomnień, łez… Poważnie myślę o tym, że będę udawać chorobę (w końcu podczas wigilii mogę nabawić się niestrawności), żeby zostać w domu. W najgorszym wypadku mąż i dwie córki pojadą tam beze mnie. W najlepszym – nie zostawią mnie samej i wszyscy zyskamy w ten sposób szansę na spokojne, radosne święta. Jestem w stanie zaryzykować.

Karo

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama