Reklama

Tatku, pojedziemy jutro do zoo? Proszę, proszę… – Julcia spojrzała na Jacka błagalnym wzrokiem, a on jak zawsze nie potrafił odmówić. Mała jest typową córeczką tatusia, więc owinęła go sobie wokół palca. Uwielbiam patrzeć, jak się przekomarzają i wygłupiają. Tym bardziej że mam w pamięci trudne początki naszej rodziny.

Reklama

Jacka poznałam w klubie. Od razu wpadliśmy sobie w oko i przetańczyliśmy razem większość imprezy, a potem zapisałam mu swój numer telefonu szminką na serwetce. Zadzwonił dopiero po kilku dniach, gdy straciłam już nadzieję na to, że w ogóle się odezwie. Poszliśmy na kawę.

Jacek opowiadał z zapałem o swoich planach na przyszłość. Prowadził małe studio fotograficzne, gdzie robił zdjęcia do paszportów, ale chciał zostać fotoreporterem i pojechać do Afganistanu. Słuchałam z ciekawością, choć z drugiej strony nie do końca mi się to podobało. Nie widziałam w jego planach miejsca na ślub i rodzinę, a ja właśnie taką miałam wizję przyszłości. Wróciłam z randki trochę zrezygnowana.

– I jak? – napisała mi w esemesie siostra, która była wtajemniczona w moją romantyczną przygodę.

– Sama nie wiem. Fajny chłopak, ale raczej nic z tego nie będzie – odpowiedziałam. – Jego żądza przygody mnie trochę przeraża.

Szczerze mówiąc, myślałam, że na tym się skończy. I pewnie by tak było, gdybyśmy dwa tygodnie później nie wpadli na siebie znów. Tym razem w bibliotece. Chciałam wypożyczyć coś lekkiego, ale kiedy go zobaczyłam, poszłam szybko do działu z książkami historycznymi. Nie wiem, czemu to zrobiłam…

Chyba po prostu wstyd mi było przy nim przeszukiwać półkę z romansami. Wyszliśmy z biblioteki już razem. Potem widywaliśmy się coraz częściej i cóż tu dużo mówić – porwała nas namiętność, bo o wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia nie mogło być mowy. Kiedy kilka tygodni później zorientowałam się, że jestem w ciąży, po prostu nie mogłam uwierzyć!

Zaczęłam płakać nad testem ciążowym, bo nie byłam w stanie wyobrazić sobie, co będzie dalej. Owszem, zawsze marzyłam o tym, żeby zostać mamą, ale na pewno nie w ten sposób. Chciałam mieć męża, dom i poczucie bezpieczeństwa. Tymczasem zaszłam w ciążę z mężczyzną, którego prawie nie znałam, mieszkałam sama w wynajmowanej kawalerce i pracowałam w sklepie. To nie był wymarzony scenariusz na rozpoczęcie życia rodzinnego. Bałam się powiedzieć o ciąży Jackowi, a nawet moim rodzicom. Zadzwoniłam do siostry, żeby się wypłakać.

– Powiedz mu. Musi wiedzieć! – radziła Beata.

Wiedziałam, że ma rację, ale bałam się reakcji Jacka – nie widzieliśmy się od dłuższego czasu. Nie byliśmy skłóceni, ale chyba oboje czuliśmy, że nic z tego nie będzie i przestaliśmy się umawiać. A teraz nagle musiałam wyskoczyć z taką niespodzianką! Wiedziałam, że nie mam co liczyć na zachwyt z jego strony. Sięgnęłam po telefon z bijącym sercem i kiedy odebrał, miałam ochotę się rozłączyć. Postanowiłam jednak, że będę twarda. Uznałam, że jeśli wyprze się dziecka, wychowam je sama.

Jednak jego reakcja była niespodziewana

– Poważnie?! – zapytał zdumiony. – No, to niezły numer… Nie wiem, co mam powiedzieć. Zaskoczyłaś mnie… To co teraz zrobimy? Masz jakiś pomysł?

Byłam mile zaskoczona spokojem w jego głosie. Owszem, był zdziwiony, podobnie jak ja, ale nie zachował się grubiańsko. Przyjechał jeszcze tego samego dnia, przytulił mnie i powiedział, że postara się stanąć na wysokości zadania. Beata była zachwycona jego postawą i nim samym. Uznała, że trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno. Jacek wprowadził się do mnie i staraliśmy się przez jakiś czas udawać, że jesteśmy zgraną parą oczekującą potomka.

Niestety, mimo szczerych chęci rozmijaliśmy się na każdym kroku. On wciąż wracał myślami do wyjazdu do Afganistanu, ja przeczesywałam internet w poszukiwaniu większego mieszkania. Spięcia były na porządku dziennym. Kłóciliśmy się o wszystko – od gotowania, przez porządki aż po wizje wychowywania dziecka. Mój zapał do przeprowadzki także go nie cieszył.

– Nie chcę cię martwić, Martyna, ale nie stać nas chyba na nic większego.

– Nie będę więzić dziecka w takiej klitce! Nie ma nawet gdzie postawić łóżeczka!

Wiedziałam, że to nie ma sensu. Nie pasowaliśmy do siebie. Jednak kiedy Jacek się wyprowadził, przepłakałam dwa tygodnie. Nie chciałam być samotną matką, ale obawiałam się, że z nim też nie dam rady stworzyć rodziny. Kiedy kilka tygodni później napisał, że wyjeżdża do Azji, zrozumiałam, że to już naprawdę koniec. To kosztowało mnie zbyt wiele emocji! Nie miałam już siły zmagać się z tym wszystkim, ale nie miałam wyjścia. Wzięłam zwolnienie i przeniosłam się na tydzień do Beaty, żeby sobie poukładać w głowie. Liczyłam na to, że przy niej trochę się uspokoję, ale tak się nie stało.

– Oddam dziecko do adopcji – oświadczyłam po kilku dniach. – Nie dam rady sama go wychować. Będzie szczęśliwsze w jakiejś pełnej rodzinie.

Siostra spojrzała na mnie, jakbym zwariowała, ale ja naprawdę tak czułam. Miałam wrażenie, że wrażenie chwilowego kryzysu, który towarzyszył początkowym etapom ciąży, wcale nie przemija. Przyszłość nie klarowała się w żaden sposób. Przeciwnie, z każdym dniem miałam mniej pomysłów, jak miałabym to wszystko udźwignąć.

Bez wsparcia Jacka całkiem straciłam nadzieję i choć nigdy wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, że mogłabym oddać własne dziecko, uznałam, że to jedyne możliwe rozwiązanie. Beata zacisnęła zęby. Wiedziałam, że jest przeciwna mojemu pomysłowi, ale nie miała odwagi się sprzeciwić. To nie było jej dziecko ani to nie jej życie waliło się w posadach.

– Masz moje wsparcie, cokolwiek postanowisz – wyszeptała, przytulając mnie.

Wierzyłam jej i byłam wdzięczna. Ta decyzja zdjęła mi wielki ciężar z serca. Przestałam zastanawiać się na tym, co zrobić, przestałam przeliczać każdy grosz, poszukiwać mieszkania i myśleć o Jacku. Jednak rosnący brzuch nie pozwalał mi całkowicie przestać myśleć o problemach.

Gdy spotykałam na ulicy kogoś znajomego, chowałam się, żeby nie odpowiadać na niewygodne pytania. Rodzicom nie przyznałam się do swojej decyzji, żeby nie próbowali mnie namawiać do jej zmiany, więc musiałam co jakiś czas wysłuchiwać przez telefon tyrady matki o tym, jak zmarnowałam sobie życie.

W końcu prawie nie wychodziłam z domu i nie odbierałam telefonów. Beata przynosiła mi zakupy, żebym nie dźwigała ciężkich siatek. Gdy nadszedł dzień porodu, byłam przekonana, że pozbędę się problemu, postaram się zapomnieć i żyć jak dawniej. Musiałam jedynie zmienić pracę, żeby nie słyszeć za sobą szeptów i plotek. Los jednak miał dla mnie inny plan.

Ta istotka była wszystkim, czego potrzebowałam

Kiedy urodziła się moja dziewczynka i lekarz położył mi ją na piersi, poczułam błogie ciepło wypełniające całą pustkę, którą w sobie wytworzyłam przez ostatnich dziewięć miesięcy. Nagle zrozumiałam, że nic nie ma znaczenia. Ani pieniądze, ani mieszkanie, ani nawet mąż!

To dziecko było wszystkim, czego chciałam i potrzebowałam. Pokochałam ją od pierwszej chwili ogromną, obezwładniającą miłością i nie było siły, która mogłaby mi ją odebrać. Beata płakała ze szczęścia, gdy jej o wszystkim powiedziałam. Wróciłam do domu, w którym nie było ubranek, łóżeczka, wanienki czy przewijaka. Może nie byłam gotowa na zostanie mamą, ale byłam nią i uznałam, że te wszystkie niedociągnięcia z czasem nadrobię.

Tymczasem położyłam się z córeczką na kanapie i patrzyłam na nią jak zaczarowana przez kilka godzin, co jakiś czas tylko ją karmiąc i głaszcząc po maleńkim policzku. Imię Julia wydawało mi się idealne. Związane z nieszczęśliwą miłością i walką z przeciwnościami. Tyle że ja zamierzałam zadbać o szczęśliwe zakończenie.

Uczyłyśmy się siebie przez kolejne tygodnie

Nie przeszkadzały mi nawet nieprzespane noce. Byłam szczęśliwa. Któregoś dnia usłyszałam dzwonek do drzwi. Byłam pewna, że to Beata wpadła z zakupami. Lubiła nam pomagać i często nawet nieproszona przynosiła jakieś ubranka albo pieluchy. Ale tym razem to nie była ona. To był Jacek…

– Ty tutaj?! – zdziwiłam się, a serce zaczęło mi walić jak młotem.

– Wróciłem. Zrozumiałem tam, co jest w życiu najważniejsze. Moje miejsce nie jest w Afganistanie, tylko tutaj. Z moją rodziną. Przepraszam, że cię zostawiłem.

Cichy płacz dochodzący z pokoju aż go usztywnił.

– Mogę wejść? – zapytał.

– Oczywiście. Chyba czas, żebyś poznał swoją córkę.

Jacek spojrzał na mnie wzruszony. Nie wiedział, że to dziewczynka. Podszedł do łóżeczka i delikatnie wziął ją na ręce. Wiedziałam, że czuł w tym momencie to, co ja na sali porodowej: bezgraniczną miłość błyskawicznie wypełniającą serce. Łzy napłynęły mu do oczu. Spojrzałam na niego i wiedziałam, że już nas nie zostawi.

Kolejne tygodnie były zupełnie inne niż wtedy, gdy wprowadził się po raz pierwszy – wciąż miał poczucie niespełnionych ambicji i uwięzienia. Teraz wiedział już na pewno, że chce być z nami. Nie przeszkadzało mu nawet robienie zdjęć do dowodów. Kiedy Julia skończyła rok, wzięliśmy ślub. Wiem, że trudno o bardziej przypadkowy związek niż naszej dwójki, ale wbrew wszystkim przeciwnościom, udało nam się stworzyć szczęśliwą rodzinę. Teraz myślimy o drugim dziecku. Julcia bardzo chciałaby mieć braciszka, a ja bardzo chcę przeżyć ciążę tak, jak należy.

Martyna, 28 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Nie zaszczepiłam córki, bo uważałam to za bzdurę. Teraz Martynka leży w szpitalu i cudem uniknęła śmierci"
  • „Byłam sama i bezradna. Musiałam oddać syna po porodzie, bo miałam tylko 17 lat. Niczego tak bardzo nie żałuję”
  • „Bałem się oddać syna do przedszkola. I słusznie. Łukasz zapierał się rękami i nogami, żeby tam nie wracać"
Reklama
Reklama
Reklama