„Przez sąsiadkę moja córeczka wylądowała w szpitalu. Zamiast pilnować rocznego dziecka, wolała zaglądać do kieliszka”
„Dopiero w szpitalu wyszedł na jaw problem Zofii. Przez nią Natalka mogła umrzeć! Jest jednak spore ryzyko, że uraz mózgu spowodowany upadkiem będzie miał wpływ na rozwój mojej córeczki. Mam nadzieje, że Zośka słono za to zapłaci”.
- redakcja mamotoja.pl
Byłam chyba najszczęśliwszą kobietą na świecie, gdy z hałaśliwego blokowiska przeprowadzaliśmy się do własnego domu w podpoznańskiej wsi. Nareszcie mieliśmy dużą kuchnię z oknem, jadalnię, słoneczny salon, no i śliczną sypialnię z osobną łazienką. Obok sypialni urządziliśmy pokoje dzieci; czteroletniego Kacperka i niespełna rocznej Natalki.
Co więcej, po latach anonimowości na wielkim osiedlu, zamieszkaliśmy w miejscu, gdzie sąsiedzi lubią się i wspierają nawzajem. Zenek i Zosia, młode małżeństwo dzielące z nami płot, przez wiele miesięcy doglądali naszej budowy, podczas gdy my pracowaliśmy w mieście.
Wystarczyło, że majster popił z ekipą budowlaną, a Zenek już dzwonił do Jarka z informacją. Zosia podlewała nasze tuje i świerki, bo założyliśmy ogród zaraz po kupieniu działki. Podczas przeprowadzki też mogliśmy na nich liczyć…
– To ja już się dziś pożegnam – powiedział Zenek, gdy wnieśli z Jarkiem wszystkie meble i kartony. – A zaraz przyślę tu żonkę, to pomoże ci się rozpakować, Joasiu.
– Dzięki wielkie, sąsiedzie – powiedział Jarek i podał mu rękę.
– W sobotę zapraszamy was na parapetówkę, musimy przecież uczcić naszą przeprowadzkę.
– Dzięki, przyjdziemy z przyjemnością – obiecał.
Kilka minut później przyszła Zosia. Akurat byłam pochłonięta wypakowywaniem naczyń kuchennych, poprosiłam więc sąsiadkę, żeby spróbowała uśpić Natalkę. Krzątając się, myślałam o tym, jakie mam szczęście. Własny dom, kochający mąż, zdrowe dzieci… Z rozmyślań wyrwał mnie głos Zosi.
– Joasiu, a z kim zostawisz dzieci, jak będziesz chciała wrócić do pracy? – spytała.
– Kacperka będziemy wozić do przedszkola, ale dla Natalki muszę znaleźć nianię – wyjaśniłam. – Właśnie, może znasz jakąś kobietę z okolicy, która lubi dzieci i chciałaby zarobić parę groszy?
– Znam – roześmiała się sąsiadka. – Ja bardzo lubię dzieci i nie mam stałej pracy – powiedziała.
– Och, Zosiu! nie wiem, jak ci dziękować! Naprawdę tacy sąsiedzi to skarb! – ucieszyłam się, bo problem opiekunki już miałam z głowy.
Naszej niani właściwie nie miałam nic do zarzucenia
Sąsiadka została do późnego wieczoru i pomogła mi rozpakować pozostałe kartony. W ostatnim znalazła zawartość naszego barku.
– A co to? – zawołała, patrząc na butelkę z domową cytrynówką.
– Napijemy się? Zrobiłyśmy kawał dobrej roboty, dzieci już śpią, możemy się zrelaksować przy lampce cytrynówki – zaproponowałam.
Zosi tak posmakowała nalewka, że posiedziała u nas do północy. Opowiadała różne ciekawostki z życia mieszkańców, tłumaczyła, gdzie najtaniej zrobić zakupy, gdzie są najlepsze zakłady fryzjerskie. Po raz pierwszy zaniepokoiło mnie jej zachowanie podczas parapetówki. Zosia po prostu się upiła i zaczęła się zachowywać trochę żenująco.
Było kilkanaście osób i zwłaszcza mężczyźni trochę się wstawili, jednak tylko sąsiadka się upiła. Najpierw opowiadała jakieś bzdury, chichocząc przy tym tak, że nie można jej było zrozumieć. Potem tańczyła, a na koniec dostała czkawki i torsji. Zenek ledwie zdążył ją wyprowadzić do łazienki.
– Za dużo wypiła, zdarza się – usprawiedliwiałam ją przed gośćmi.
Następnego dnia wieczorem sąsiadka przyniosła mi na przeprosiny piękną begonię w doniczce.
– Bardzo mi wstyd za moje zachowanie – powiedziała. – Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło, te koktajle były takie pyszne, a potem jeszcze spróbowałam wina, a mało jadłam, bo jestem na diecie…
– Dobrze już dobrze, tylko nie pij, jak będziesz się opiekować Natalką – żartowałam, grożąc jej palcem.
– No co ty, przecież nie jestem jakąś pijaczką! Zresztą urwałabyś mi głowę, gdybym zaniedbała twoją córcię – powiedziała, pochylając się z czułością nad wózkiem.
Natalka skończyła właśnie dziesięć miesięcy, gdy wróciłam do pracy
Zosia przychodziła codziennie rano o siódmej. Wtedy wychodziliśmy; mąż odwoził mnie na przystanek kolejki podmiejskiej, synka zostawiał w przedszkolu i jechał do pracy. W sumie byłam zadowolona z niani. Zosia to młoda, wesoła dziewczyna, wręcz tryskała pomysłami na zabawę z dzieckiem. Czasami tylko córka miała odparzoną pupę albo płakała nie wiadomo dlaczego, ale przecież małe dzieci tak mają…
Któregoś wróciłam z pracy, a Zosia chodziła, zataczając się lekko.
– Przepraszam, ale mam taką migrenę, że ledwo trzymam się na nogach – wyjaśniła. – Nawet leki nie pomagają, kręci mi się w głowie.
– Ojej! Trzeba było do mnie zadzwonić, wróciłabym wcześniej z pracy – powiedziałam przejęta.
Dlaczego wtedy jej uwierzyłam? Dlaczego niczego nie podejrzewałam? Cóż, była naszą sąsiadką, ufałam jej.
Córeczka miała rok i uczyła się stawiać pierwsze kroki, gdy zdarzył się ten okropny wypadek. Pamiętam, byłam w pracy, gdy zadzwonił do mnie Zenek.
– Joasiu, stało się coś strasznego! Natalka spadła ze schodów! – powiedział przejęty.
– Jak to spadła?! Dlaczego?! Co jej jest?! – dopytywałam się.
– Zosia nie zdążyła jej zatrzymać, mała uciekła… Wezwałem karetkę, zabrali małą do szpitala, wszystko pod kontrolą! – tłumaczył.
Do szpitala zawiózł mnie kolega z pracy. Po chwili przyjechał Jarek. Był wściekły i przerażony, tak jak ja.
– Jak to się stało?! Czy ta Zośka spała czy co?! – dopytywał. – Mała jeszcze nie biega, dopiero uczy się chodzić, a schody zawsze były zabezpieczone bramką! Zośka jej nie zamknęła? Nie daruję tego!
Nasza córeczka była nieprzytomna, leżała na sali operacyjnej.
– Dziewczynka ma obrzęk mózgu, złamane żebra i nóżkę – tłumaczył lekarz. – Zawiadomiliśmy już prokuraturę o niedopełnieniu obowiązku opieki, takie są procedury…
Przy szpitalnym automacie z kawą spotkałam ekspedientkę ze sklepu w naszej wsi.
– Jak pani mogła tej kobiecie powierzyć dziecko? – zdziwiła się. – Przecież to pijaczka, za chlanie wywalili ją z roboty w gminie.
– Ale ja o niczym nie wiedziałam! – wyjaśniłam zdumiona.
Powoli wszystko stawało się jasne…
Kilka godzin po wypadku policja zrobiła Zośce badanie na zawartość alkoholu we krwi. Wykazało jego niewielkie stężenie.
W sądzie tłumaczyła, że była przeziębiona i piła syrop na kaszel na bazie alkoholu. Że była tak słaba, że nie miała siły dopilnować dziecka.
Miałam ogromny żal do jej męża.
– Zenek, jak mogłeś?! Dlaczego nam nie powiedziałeś?! I dlaczego nas okłamaliście? – pytałam go.
– Przepraszam, ale to moja żona, muszę jej bronić – odparł, nie patrząc nam w oczy. – No i obiecała, że nie będzie pić przy dziecku…
Natalka czuje się coraz lepiej, jest jednak spore ryzyko, że uraz mózgu spowodowany upadkiem będzie miał wpływ na jej rozwój. Bardzo się tego boimy. Wzięłam urlop wychowawczy i sama zajmuję się naszymi dziećmi. Nie potrafię już zaufać żadnej obcej osobie.
Joanna, 34 lata
Czytaj także:
- „Usunęłam ciążę, żeby leczyć raka. Nie chciałam osierocić dwóch synków. Sąsiedzi wyzywali mnie od morderczyń”
- „Powiedziała, że jedzie do koleżanki. Była w Czechach i usunęła moje dziecko, o którym nawet mi nie powiedziała”
- „Matka zarzuca mi, że faworyzuję syna. Nastawiła córkę przeciwko mnie i chce, żeby z nią zamieszkała”