Prawdziwe historie: Mój syn... niemożliwe!
Matczyna miłość bywa ślepa. Przeczytaj historię 38-letniej Barbary, która samotnie wychowywała syna i bezgranicznie mu wierzyła do dnia ... Teraz ma tylko nadzieję, że nie przejrzał na oczy za późno.
Pamiętam świetnie, kiedy spotkałyśmy się pierwszy raz. Wysoka, młoda, w granatowej garsonce i białej bluzeczce sama wyglądała na uczennicę. Nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia.
– Teraz dzieci zatrudniają w szkole czy co – mruknęłam do koleżanki siedzącej obok. Tamta tylko pokiwała twierdząco głową, a ja zatopiłam się we wspomnieniach. Nie było to jak profesor Szatkowska... To dopiero był pedagog! A ile się od niej pochwał nasłuchałam! Maciuś to, Maciuś tamto, grzeczny, zawsze mówi "dzień dobry", a i zakupy wniesie, jak trzeba, bo mieszkamy w tym samym bloku. Szkoda, że odeszła na emeryturę... A ta co, ledwie przyszła do pracy, zaraz jakieś uwagi.
– Panią proszę o zostanie po zebraniu – wskazała na mnie. – Chciałabym porozmawiać o pani dziecku.
Mama kontra wychowawczyni
Wtedy, ten pierwszy raz, nie wiedziałam jeszcze czego się spodziewać, więc oczywiście zostałam. Oczekiwałam, że znowu usłyszę, jaki to mój Maciuś jest cudowny. Srodze się zawiodłam.
– Nie wiem, jaką Maciek miał opinię u poprzedniej wychowawczyni – mówiła bez ogródek ta smarkula – ale już zauważyłam niepokojące symptomy w jego zachowaniu. Syn jest bardzo emocjonalny, nie panuje nad agresją, odreagowuje na słabszych.
Mówiła tak przez ponad dwadzieścia minut, a we mnie się gotowało. Ledwie zdążyłam wydusić "dziękuję za informację" i wybiec na korytarz, żeby nie wykrzyczeć tej przemądrzałej pannicy, co o niej myślę. Po przyjściu do domu od razu chciałam porozmawiać z moim synem.
– Maciek, wychowawczyni się na ciebie skarżyła – zaczęłam groźnie. Zza drzwi wychynęła blond główka mojego syneczka i od razu serce mi zmiękło.
– Mamo, ten babsztyl się na mnie uwziął – rozpłakało się moje dziecko. – Ona mnie nienawidzi, nie wiem czemu. Jak tylko coś się dzieje w klasie, ona zaraz do mnie. Nic ci nie mówiłem, bo nie chciałem, żebyś się denerwowała, ale ona wpisała mi już ze dwanaście uwag. O, zobacz – chlipał, podając mi dzienniczek.
Faktycznie, uwaga pod uwagą. Zachowuje się niegrzecznie na korytarzu. Używa wulgaryzmów. Opluł panią woźną. To niemożliwe, żeby mój Maciuś robił takie rzeczy! Widocznie ta kobieta rzeczywiście nie ma pojęcia o pracy z młodzieżą i powinna jak najszybciej zmienić zawód.
Ufam dziecku bezgranicznie
Upewniłam Maćka, że to jemu wierzę, i postanowiłam z samego rana zadzwonić do szkoły. W końcu jest chyba jakaś władza nad takimi pannicami, prawda?
Ale dobre postanowienia sobie, a życie sobie. Rano pochłonęły mnie codzienne sprawy i zupełnie zapomniałam o szkole Maćka. Wychowuję go sama i wiadomo, jak to samotne matki, ledwie wiążę koniec z końcem. Nadrobię to wszystko w wakacje, obiecałam sobie, i ze spokojnym sumieniem poszłam do pracy.
Cisza trwała, Maciuś codzienne pytanie "Jak w szkole?" kwitował niezmiennie odpowiedzią "Dobrze, mamusiu".
I tak było do kolejnego zebrania. Wychowawczyni Maćka wypatrzyła mnie, ledwie weszła do klasy.
– Z panią chciałabym porozmawiać dłużej. Maciek... – zaczęła, a we mnie wszystko się aż zagotowało. Poczekałam, aż wszyscy wyjdą, i nie dając jej dojść do słowa wygarnęłam jej, co tylko przyszło mi do głowy.
– Pani się na mojego syna uwzięła! Pani go nienawidzi, bo ma odwagę mieć swoje zdanie! W domu to prawdziwy aniołek, a w szkole co? To niemożliwe, ludzie tacy nie są! Ja nie mam z nim najmniejszych kłopotów! Jak pani nie umie wychowywać dzieci, to trzeba zmienić zawód! – krzyczałam tak i krzyczałam, może z piętnaście minut.
Zobacz też: Prawdziwe historie: zrobiłam to dla ciebie córeczko
[CMS_PAGE_BREAK]
Nikt mojego dziecka nie zrozumie
Trzeba przyznać, chyba trochę przesadziłam. Nauczycielka stała czerwona jak burak i chyba zbierało jej się na płacz. Ale ja nie zamierzałam już tego słuchać. Trzasnęłam drzwiami i wyszłam. Od tej pory postanowiłam kontaktować się ze szkołą tylko pisemnie. Maciek, trzeba przyznać, ten kontakt nieustannie mi zapewniał – prawie codziennie nowa uwaga. A to za rozmowy, a to za zniszczenie koledze plecaka, a to za coś innego.
Z reguły podpisywałam je bez komentarzy, bo po całym dniu pracy nie miałam już siły na słuchanie kolejnych usprawiedliwień. Zresztą, nie miałam żadnych złudzeń – w szkole nikt mojego dziecka nie zrozumie i nic dobrego się tam nie nauczy. Zaczęłam myśleć nawet nad przeniesieniem go do społecznego gimnazjum.
Ten straszny dzień
I tak tkwiłabym w nieświadomości pewnie do końca życia, gdyby nie ten straszny dzień. Siedziałam właśnie w pracy nad kolejnym raportem, który szef chciał "na wczoraj", gdy zadzwoniła komórka:
– Dzień dobry, dzwonię z komendy rejonowej policji, czy rozmawiam z mamą Macieja Olszaka? – usłyszałam w słuchawce.
– To ja. Co się stało? – odpowiedziałam nieprzytomna z przerażenia, widząc już mojego syna pod kołami jakiegoś pędzącego samochodu.
– Pani syn jest zatrzymany pod zarzutem kradzieży, proszę przyjechać i go odebrać – odpowiedział mi policjant, podając adres komendy.
Nie mogłam w to uwierzyć. To na pewno jakaś pomyłka. Pewnie Maciek był przez przypadek w miejscu, gdzie ktoś kradł, pewnie dlatego to na niego padło podejrzenie. Zaraz jak przyjadę, to wszystko się wyjaśni. Pędziłam prawie sto dwadzieścia kilometrów na godzinę, starając się pokonać zaczynające się o tej godzinie korki.
Moje dziecko kradnie?!
Niestety, na komendzie nic się nie wyjaśniło. Przynajmniej nie tak, jak bym chciała. Policjanci złapali mojego syna, jak wynosił z dużej galerii handlowej dżinsy. Nawet się specjalnie nie wypierał. Podobno przyznał się od razu, że pod sklepem czeka na niego kolega, który te dżinsy wystawia na aukcjach internetowych. Podobno robili tak od wielu tygodni, uciekając z lekcji. Ukradziony towar chowali u nas w domu, w szafie.
A ja niczego nie zauważyłam!
– Nie widziała pani, że syn przynosi do domu markowe spodnie, paski, sprzęt? – pytała z niedowierzaniem psycholog obecna przy przesłuchaniu. – Nie wzbudziło to pani podejrzeń? Ani to, że od tygodni opuszcza lekcje? Nie czytała pani uwag, które pisali o synu nauczyciele? Proszę pani, on ma ich prawie czterdzieści! – wznosiła oczy do nieba ze zdumienia.
Co miałam powiedzieć?! Czy to, że wierzyłam we wszystko, co mówił mi syn, bo przecież go urodziłam? A może to, że uważałam, że nauczyciele oczerniają go po prostu ze zwykłej złośliwości? A najgorsze i tak było dopiero przede mną.
Oko w oko z nauczycielką
Policja zawiadomiła szkołę i oto nagle stanęłam oko w oko z wychowawczynią Maćka, której zaledwie kilka tygodni temu tak naubliżałam. O dziwo, była spokojna i opanowana, kiedy opowiadała o moim synu. Teraz zrozumiałam, że to prawdziwa profesjonalistka, której ja zwyczajnie nie doceniłam, nie umiejąc przyjąć prawdy o moim dziecku.
– To nie pierwsza kradzież Maćka.
O poprzedniej, która miała miejsce w szkole, usiłowałam rozmawiać z mamą chłopca na zebraniu, niestety, nie udało mi się do niej dotrzeć – tłumaczyła policjantom, a ja nie wiedziałam, gdzie oczy ze wstydu podziać.
Może gdybym wcześniej wysłuchała wychowawczyni syna, nie musiałabym teraz odbierać go z komisariatu? Znacznie później dowiedziałam się, że to dzięki opinii wychowawczyni Maciek nie trafił do poprawczaka. Ma jedynie opiekę kuratora.
Wiem, że muszę wiele zmienić w swoim życiu – mniej pracować, bardziej kontrolować syna, zmienić jego środowisko. Ale zacznę od jednego kwiatka – za to najpiękniejszego w całym mieście. I chyba nikt nie ma wątpliwości, komu go zaniosę. Z jednym krótkim słowem: Przepraszam.
Zobacz też: Przeklina, kopie, pluje - 5 sposobów na dziecięce wybryki