Pamiętam świetnie, kiedy spotkałyśmy się pierwszy raz. Wysoka, młoda, w granatowej garsonce i białej bluzeczce sama wyglądała na uczennicę. Nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia.
– Teraz dzieci zatrudniają w szkole czy co – mruknęłam do koleżanki siedzącej obok. Tamta tylko pokiwała twierdząco głową, a ja zatopiłam się we wspomnieniach. Nie było to jak profesor Szatkowska... To dopiero był pedagog! A ile się od niej pochwał nasłuchałam! Maciuś to, Maciuś tamto, grzeczny, zawsze mówi "dzień dobry", a i zakupy wniesie, jak trzeba, bo mieszkamy w tym samym bloku. Szkoda, że odeszła na emeryturę... A ta co, ledwie przyszła do pracy, zaraz jakieś uwagi.
– Panią proszę o zostanie po zebraniu – wskazała na mnie. – Chciałabym porozmawiać o pani dziecku.
Mama kontra wychowawczyni
Wtedy, ten pierwszy raz, nie wiedziałam jeszcze czego się spodziewać, więc oczywiście zostałam. Oczekiwałam, że znowu usłyszę, jaki to mój Maciuś jest cudowny. Srodze się zawiodłam.
– Nie wiem, jaką Maciek miał opinię u poprzedniej wychowawczyni – mówiła bez ogródek ta smarkula – ale już zauważyłam niepokojące symptomy w jego zachowaniu. Syn jest bardzo emocjonalny, nie panuje nad agresją, odreagowuje na słabszych.
Mówiła tak przez ponad dwadzieścia minut, a we mnie się gotowało. Ledwie zdążyłam wydusić "dziękuję za informację" i wybiec na korytarz, żeby nie wykrzyczeć tej przemądrzałej pannicy, co o niej myślę. Po przyjściu do domu od razu chciałam porozmawiać z moim synem.
– Maciek, wychowawczyni się na ciebie skarżyła – zaczęłam groźnie. Zza drzwi wychynęła blond główka mojego syneczka i od razu serce mi zmiękło.
– Mamo, ten babsztyl się na mnie uwziął – rozpłakało się moje dziecko. – Ona mnie nienawidzi, nie wiem czemu. Jak tylko coś się dzieje w klasie, ona zaraz do mnie. Nic ci nie mówiłem, bo nie chciałem, żebyś się denerwowała, ale ona wpisała mi już ze dwanaście uwag. O, zobacz – chlipał, podając mi dzienniczek.
Faktycznie, uwaga pod uwagą. Zachowuje się niegrzecznie na korytarzu. Używa wulgaryzmów. Opluł panią woźną. To niemożliwe, żeby mój Maciuś robił takie rzeczy! Widocznie ta kobieta rzeczywiście nie ma pojęcia o pracy z młodzieżą i powinna jak najszybciej zmienić zawód.
Ufam dziecku bezgranicznie
Upewniłam Maćka, że to jemu wierzę, i postanowiłam z samego rana zadzwonić do szkoły. W końcu jest chyba jakaś władza nad takimi pannicami, prawda?
Ale dobre postanowienia sobie, a życie sobie. Rano pochłonęły mnie codzienne sprawy i zupełnie zapomniałam o szkole Maćka. Wychowuję go sama i wiadomo, jak to samotne matki, ledwie wiążę koniec z końcem. Nadrobię to wszystko w wakacje, obiecałam sobie, i ze spokojnym sumieniem poszłam do pracy.
Cisza trwała, Maciuś codzienne pytanie "Jak w szkole?" kwitował niezmiennie odpowiedzią "Dobrze, mamusiu".
I tak było do kolejnego zebrania. Wychowawczyni Maćka wypatrzyła mnie, ledwie weszła do klasy.
– Z panią chciałabym porozmawiać dłużej. Maciek... – zaczęła, a we mnie wszystko się aż zagotowało. Poczekałam, aż wszyscy wyjdą, i nie dając jej dojść do słowa wygarnęłam jej, co tylko przyszło mi do głowy.
– Pani się na mojego syna uwzięła! Pani go nienawidzi, bo ma odwagę mieć swoje zdanie! W domu to prawdziwy aniołek, a w szkole co? To niemożliwe, ludzie tacy nie są! Ja nie mam z nim najmniejszych kłopotów! Jak pani nie umie wychowywać dzieci, to trzeba zmienić zawód! – krzyczałam tak i krzyczałam, może z piętnaście minut.
Zobacz też: Prawdziwe historie: zrobiłam to dla ciebie córeczko