Reklama

Chyba mnie trochę boli serce – stęknęła Karolina, przytrzymując moją rękę.

Reklama

– Jak to „chyba”? To boli czy nie boli? – spytałem zdumiony.

– Kochanie, jestem w ósmym miesiącu ciąży i boli mnie wszystko – próbowała się uśmiechnąć, ale zamiast tego skrzywiła się z bólu. – Proszę, usiądźmy na jakiejś ławeczce.

– Oczywiście. To pewnie dlatego, że dzisiaj jest tu strasznie duszno – rozejrzałem się po centrum handlowym, w którym robiliśmy zakupy, w poszukiwaniu jakiejś ławki. – Chyba oszczędzają na klimatyzacji… O tam, jest dobra ławka…

– Nie mogę… Ja nie dojdę… Słabo mi… – próbowałem utrzymać żonę na nogach, ale nie byłem w stanie.

– Kochanie, co ci jest? Kochanie! Niech ktoś mi pomoże! – zacząłem krzyczeć na cały głos.

Zaraz zleciało się sporo osób, co nie było dobre, bo koło nas zrobiło się jeszcze duszniej. Na szczęście ktoś był na tyle przytomny, że wezwał lekarza z prywatnej przychodni, która miała siedzibę w owym centrum handlowym. Przysłano po moją żonę specjalne łóżko, na którym zawieziono ją do gabinetu.

Cały czas było jej bardzo słabo, ale nie straciła przytomności. Na pytania lekarza odpowiadałem jednak ja. Kiedy usłyszał, że Karolinę tuż przed tym incydentem zabolało serce, natychmiast zrobił jej EKG. Widząc jego minę, gdy odczytywał wyniki, wiedziałem, że nie jest dobrze. On zaś natychmiast wybiegł do recepcji i kazał wezwać karetkę pogotowia w związku z zagrożeniem życia.

– Ale panie doktorze, co się stało? – wybiegłem za nim oszołomiony z gabinetu, krzycząc. – Żona jeszcze rano świetnie się czuła… Zresztą w ogóle bardzo dobrze znosiła ciążę i na nic się nie uskarżała.

– Proszę się nie martwić, może będzie dobrze – usiłował mnie pocieszyć, ale niespecjalnie mu to wyszło.

– Jak to „może”, co się stało?!

– Ja nie wiem… Tu potrzebne są specjalistyczne badania. Ale skieruję ją do najlepszego szpitala położniczego w mieście.

– Ona ma termin dopiero za miesiąc! Nie miała nawet dotąd żadnych bólów przepowiadających – próbowałem mu przetłumaczyć.

– Panie doktorze, pacjentka! – krzyknęła pielęgniarka z pomieszczenia, gdzie Karolina leżała podłączona do elektrokardiogramu.

Lekarz odepchnął mnie i wpadł do gabinetu. Chciałem tam wejść, ale nie pozwolił mnie wpuścić. Za to po chwili pojawili się tam dwaj inni lekarze, którzy przerwali swoje rutynowe przyjmowanie pacjentów i zaczęli ratować życie mojej żony.

Słyszałem, jak w panice wykonywali różne czynności i denerwowali się, że czegoś nie mają. A ja sam w tym czasie mało nie zszedłem na serce. Na szczęście pielęgniarka wmusiła we mnie środek uspokajający. Dlatego kiedy jechałem taksówką za karetką wiozącą żonę do szpitala, byłem nieco otępiały i, szczerze mówiąc, niewiele pamiętam z tej drogi.

Oczywiście taksówka nie mogła jechać tak szybko jak karetka i dotarłem do szpitala pięć minut po tym, jak znalazła się tam moja żona. Byli już przygotowani na jej przyjazd, a mną zajęła się miła pielęgniarka. Nie mogłem jednak dowiedzieć się od niej więcej ponad to, że Karolina jest na sali operacyjnej.

Dopiero cztery godziny później podszedł do mnie zmęczony człowiek w białym kitlu i wykrztusił:

Ma pan córeczkę. Mała czuje się dobrze. Będzie musiała poleżeć trochę w „cieplarce”, ale to silna dziewczynka. Za tydzień będzie pan ją mógł zabrać. Ma pan kogoś, kto pomoże się panu nią zająć?

– A co z moją żoną?! Co z Karoliną?! – dopytywałem.

– Proszę się uspokoić – westchnął ciężko. – Tu jest trochę gorzej.

– Chyba nie chce mi pan powiedzieć, że ona… – spojrzałem na niego z przerażeniem, bojąc się nawet dokończyć własną myśl.

– Żyje. Ale będzie teraz wymagała jak najszybszego przeszczepu serca. Jej własne przestało bić.

– O Boże, ale kiedy… Jak to… A jeśli się nie doczeka?! – jęknąłem.

– Doczeka się – uśmiechnął się smutno. – Jak pan chce, może pan zobaczyć dziecko. Do żony wpuszczę pana jutro.

Odszedł, nic więcej nie mówiąc. W mojej głowie kotłowały się tysiące pytań. Kompletnie nic nie rozumiałem. Moja żona nigdy nie miała najmniejszych kłopotów z sercem. Ciążą rozwijała się prawidłowo. Absolutnie nic nie zapowiadało takich problemów!

Niepokojąc się o żonę, zupełnie zapomniałem o tym, że właśnie zostałem ojcem. Siedziałem na krześle na szpitalnym korytarzu i miałem nadzieję, że zaraz ktoś mnie obudzi a wszystko to, co się stało, okaże się jedynie koszmarnym snem. Zamiast tego podeszła do mnie młoda pielęgniarka i zapytała, czy nie chcę jednak zobaczyć dziecka. Pokiwałem twierdząco głową i poszedłem za nią. Po kilku minutach pokazała mi kruszynkę leżącą w inkubatorze.

– Jak będzie miała na imię? – zapytała. – Bo trzeba wpisać w papiery.

– Nie wiem – bąknąłem. – Jeszcze się z żoną nie zastanawialiśmy, myśleliśmy, że mamy czas… Muszę teraz zdecydować? – spytałem przerażony.

– Nie. Dopiero gdy ją pan zabierze do domu. Proszę się uspokoić, zdąży się pan naradzić z żoną. A teraz proszę nacieszyć się dzieckiem.

– Tak… – mruknąłem nieprzytomnie, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. – A przepraszam, jak się nazywał lekarz, który operował żonę?

– Górecki. Profesor doktor Górecki. Jutro się z nim pan spotka.

Patrząc na moją córeczkę i uśmiechając się do niej, wciąż jednak myślałem o Karolinie

Wprawdzie pielęgniarka mnie pocieszyła, że zdążę się z nią naradzić nad imieniem naszego dziecka, co chyba oznaczało, że jej stan jest w miarę stabilny. Jednak, jak oświadczył mi lekarz, jej serce przestało bić…

Po kwadransie pożegnałem się z pielęgniarkami i wyszedłem ze szpitala. Już na zewnątrz dogoniła mnie jedna z nich, dźwigając siatki z zakupami, które zrobiłem z Karoliną w centrum handlowym, i o których zapomniałem. Po powrocie do domu zadzwoniłem najpierw do mojej mamy, a potem do teściowej. Rozumiałem ich histeryczną reakcję i płacz ale nie miałem siły ich wysłuchiwać. Byłem tak zmęczony, że marzyłem tylko o położeniu się spać. Zasnąłem na fotelu, chwilę potem, jak skończyłem pełną szlochów rozmowę z teściową.

Następnego dnia w szpitalu od razu zaprowadzono mnie do profesora Góreckiego. Widać było po nim zmęczenie, choć bardzo starał się być energiczny i pełen pozytywnej energii. Cieszył się, że moja córka ma się coraz lepiej, a i stan żony ustabilizował się na tyle, że może być przewieziona do Instytutu Kardiologii, wykonującego przeszczepy serca.

– Ale co się właściwie stało, panie profesorze? – chciałem wiedzieć.

– Nie mamy pewności, to wymaga dodatkowych badań…

– Coś pan na pewno podejrzewa.

– No może, ale ciężko to wytłumaczyć laikowi – wykręcał się od odpowiedzi, lecz widząc moją zdeterminowaną minę, wyjaśnił w końcu: – Wygląda na to, że to córka zaatakowała matkę. To znaczy niedosłownie – zastrzegł się. – Pewnie najpierw ciąża zaczęła robić szkody w organizmie pana żony i on zaczął się bronić. Normalnie wywołałoby to przedwczesny poród, bo najlepszą obroną jest pozbycie się wroga. Ale pańska córka okazała się na tyle silna, że nie pozwoliła na to. I zaczęła walczyć o swoje. To kompletnie zrujnowało serce pana żony i resztę jej organizmu.

– Ale żona tydzień temu była na badaniach… Miała USG…

– To była tak zwana wojna błyskawiczna – uśmiechnął się smutno. – Jeszcze tydzień temu wojska stały tylko na granicy i pokrzykiwały na siebie. Dlatego badania nic nie wykazały – westchnął ciężko. – Muszę być z panem szczery. Przed panem bardzo ciężki okres. Pana żona po transplantacji przez kilka miesięcy będzie wymagała nie mniejszej opieki niż córka. Dodatkowo może niechętnie patrzeć na dziecko jako na winowajczynię swojego stanu. A potem, gdy żona wróci już w miarę do formy, też nie będzie łatwo. Pracę będzie musiała mieć bardzo lekką.

O ile w ogóle zdoła ją podjąć…

– Słyszałem, że ludzie po przeszczepach mogą żyć bardzo długo i normalnie funkcjonować…

– Tak, medycyna robi błyskawiczne postępy. Ale ci, którzy żyją po 15 czy 20 lat, zwykle są młodzi i…

– My mamy z żoną dopiero po dwadzieścia pięć lat! – zawołałem.

– Nie dał pan mi dokończyć. Ci żyjący najdłużej, są młodzi i silni, i zwykle mieli problem tylko z sercem. Niestety, cały organizm pana żony jest wyniszczony. Trudno powiedzieć, ile da radę przeżyć, to powiedzą panu już lekarze w Instytucie Kardiologii. Może to będzie pięć, sześć lat. Ale medycyna robi szybkie postępy…

Nie dałem rady tego dnia porozmawiać z żoną. A następnego ranka została przewieziona do Instytutu Kardiochirurgii, gdzie jej stan pogorszył się na tyle, że wskoczyła na pierwsze miejsce w kolejce do transplantacji, i dwa dni później miała nowe serce.

Dziś Adrianna ma już pół roku. Karolina nie potrafi jej za nic winić. Śmieje się, że widocznie dostała serce od dobrego człowieka, które zastąpiło jej własne serce matki. Ale wciąż czuje się słabo i lekarze nadal nie dają jej więcej, jak pięć lat życia. Życia oszczędnego, bez większych radości czy szaleństw. I gromadki dzieci, którą planowaliśmy.

Piotr, 25 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Byłam wściekła, kiedy moje emerytalne marzenia zamieniły się w niańczenie wnuków na pełen etat”
  • „Koleżanka zapłaciła mi bajońską sumę, żebym zaszła w ciążę z jej mężem i urodziła im dziecko, ale nie przewidziała jednego...”
  • „Moja matka zaszła w ciążę w tym samym czasie co ja. Byłam wściekła! Miała służyć mi pomagać, a nie sama siedzieć w pieluchach”
Reklama
Reklama
Reklama