Reklama

Na każdym spotkaniu rodzinnym moi rodzice zaczynali temat chrztu. Tłumaczyliśmy im swoją perspektywę, ale to nic nie dało. Teściowie i ciotki nie byli lepsi. Gdy słyszeli pytanie „kiedy chrzest?”, od razu czuli się zaproszeni do tej dyskusji. Na początku upierałam się, że to moje dziecko i moja decyzja.

Reklama

My też nie chodzimy do kościoła

Od lat z mężem nie chodzimy do kościoła. To nie jest tak, że nie wierzę. Po prostu rozmawiam z Bogiem w domu, albo w parku. Przez ostatnie lata straciłam zaufanie do tej instytucji i nie czuję potrzeby, żeby do niej należeć. Razem z mężem doszliśmy do wniosku, że chcemy dać Tosi wybór. To ona miała zdecydować, czy chce przyłączyć się do tej wspólnoty.

Pytania zamieniły się w rozkazy

Nasze tłumaczenia nie przekonały rodziców. Za każdym razem pojawiały się te same pytania. „Kiedy chrzest?” – powtarzali nieugięci. Potem pytania zamieniły się w rady i rozkazy. „Musicie to zrobić” albo „szkoda dziecka” – te słowa słyszałam tak wiele razy, aż przestałam odwiedzać moich rodziców.

Przestałam rozmawiać z rodzicami

Przestaliśmy wpadać do nich na kawę i ciacho, bo nie chciałam słuchać ich kazań. Z mamą rozmawiałam tylko przez telefon. Wytrzymaliśmy kilka miesięcy. Potem wszystko musiało się zmienić, bo zaczęłam planować powrót do pracy. Kiedy Tosia podrosła, zaczęliśmy potrzebować ich pomocy w opiece nad małą. Złamaliśmy się, bo musieli pojawić się w naszym życiu. Potrzebowałam, żeby moja mama codziennie wpadała do córki. Po tylu miesiącach w końcu odpuściłam i zgodziliśmy się na chrzciny.

Rodzice wciąż powtarzali te same pytania

Znów zaczęliśmy spotykać się, a rodzice wciąż pytali o chrzciny. Chciałam wrócić do pracy, a nie mogłam słuchać tych ciągłych uwag i złośliwości. Rodzice po prostu nas złamali. Byli tak uparci, że w końcu daliśmy się namówić. Ochrzciliśmy Tosię miesiąc temu. To była skromna rodzinna uroczystość, a ja naprawdę wierzyłam, że będzie już tylko lepiej.

Zgodziłam się, a teraz żałuję

Gdybym wiedziała, co będzie dalej, nie zrobiłabym tego znowu. Myślałam, że zmiana decyzji poprawi nasze relacje z rodziną. Teraz żałuję, bo nasza uległość wcale nie pomogła. Oni wciąż gadają! Rodzice mają misje nawrócenia nas, bo jak mówią „martwią się o Tosię”. Myśleliśmy, że chrzest ich uciszy, a oni znowu swoje. Nie zliczę, ile razy zapraszali mnie i Tosię na niedzielne msze.

Przykro mi, że tak wyszło. Naprawdę kocham moich rodziców i chciałabym mieć z nimi fajne relacje. To oni powinni zrozumieć, że jesteśmy młodsi i zupełnie inaczej patrzymy na świat. Dzisiaj nie będzie tak, jak kiedyś. Te czas już minęły... Teraz to my jesteśmy rodzicami, a nie oni. Wyciągnijcie wnioski z mojej naiwności! Bycie rodzicem ciągle uczy nowych rzeczy. Następnym razem będę bardziej pewna swoich decyzji.

Patrycja


Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama