„Oczekuję, że winni zostaną ukarani” - mówi pan Marcin. Stracił ukochaną kobietę, która wiosną miała urodzić córeczkę
Ich córeczka, Nel, miała przyjść na świat w kwietniu. Pan Kamil, partner Marty, która zmarła w 7. miesiącu ciąży w szpitalu we Włocławku, jest teraz sam. Jedyne, na co czeka, to to, że winni zostaną ukarani. Nie może pogodzić się z tym, że gdy jego ukochana umierała, usłyszała od medyków: „Pani nie histeryzuje”.
To była miłość od pierwszego wejrzenia. „A ciąża to już w ogóle była eksplozja radości. Mega się cieszyliśmy. Martusia byłaby najlepszą mamą na świecie. Jak zaczęliśmy chodzić do szkoły rodzenia, to szczęście było na wyciągnięcie ręki. Było tak blisko, że powiedziałem, że już na pewno będzie dobrze” – mówi pan Kamil w programie „Uwaga!TVN”. W gdańskim mieszkaniu, w którym mieszkał z Martą, wciąż są jej perfumy. I ubranka, które kupili z myślą o Nel.
„Pani nie histeryzuje. To jest histeria”
Do tej tragedii doszło 12 lutego we włocławskim szpitalu. Zmarła 34-letnia kobieta, która była w 7. miesiącu ciąży. Partner zmarłej Marty opowiedział, jak zajmowano się jego ukochaną…
Mieszkali w Gdańsku, jednak w lutym przyjechali do rodziny. Tego dnia kobieta źle się poczuła, więc bliscy wezwali karetkę. Pani Marta miała problemy ze złapaniem oddechu. Czuła ból w klatce piersiowej. Spuchła jej też noga.
„Marta pokazała ratownikowi nogę, ten się przyglądał. W tym czasie bardzo ciężko łapała oddech. Ratownik mówi: >. Miała problem, żeby utrzymać się na nogach, a oni ją na siłę przeciągali do karetki, na nogach. Położyli na łóżku. Miała silne duszności i podali jej tlen. Odjechali, bez sygnałów, na spokojnie, pomalutku” – wspomina pan Marcin, szwagier zmarłej.
Pogotowie dotarło do szpitala w ok. 20 minut. Powiedzieć, że załoga karetki nie widziała powodów do niepokoju, to nie powiedzieć nic. „Jechali bez sygnałów, mamy to nagrane na monitoringu z pobliskiego sklepu. Google maps pokazuje, że rowerem jedzie się 22 minuty” – mówi pan Kamil.
W szpitalu spadła z noszy
W szpitalu Marta miała czekać lekarza. Według relacji jej bliskich, ciężarną zajęto się, dopiero gdy spadła z noszy. Kobieta trafiła na oddział patologii ciąży.
„Byłam wtedy na tym oddziale i w pewnym momencie lekarz wołał: >. Za chwilę widziałam, jak jeden z pracowników przywiózł inkubator, ktoś szedł z defibrylatorem. Zaczęła się szybka pomoc. Jeżeli chodzi o lekarzy i personel medyczny na oddziale, to reagowali bardzo szybko. Może to było pięć, siedem minut. Ale jak się okazało, było już za późno” — mówi Marta Arcimowicz, świadek.
Wszystko zgodnie z procedurami…
Wstępne wyniki sekcji zwłok wskazują, że przyczyną śmierci ciężarnej był zator. Bliscy Marty uważają, że medycy całkowicie zlekceważyli objawy śmiertelnie groźnej zakrzepicy.
„Zaczęliśmy czytać dokumentację karty medycznej czynności ratunkowych. A tam: brak obrzęku, brak duszności, brak jakiegokolwiek bólu. Dla nas to niepokojące, jak ratownik mógł zaznaczyć brak obrzęku, bólu w klatce czy duszności. Nic tam nie jest zaznaczone. Osoby przyjmujące na SOR-ze też nie widziały obrzęku nogi czy duszności? Przecież te objawy były widoczne” – mówi szwagier zmarłej, Marcin Kłaczyński.
Dyrekcja szpitala ma pewność, że wszystko odbyło się zgodnie z procedurami.
„Według naszej analizy wewnętrznej szpital dokonał wszystkich czynności, które były możliwe do zdiagnozowania na etapie pomocy, od samego początku. W naszej opinii szpital dopełnił wszelkie czynności, które były możliwe do zastosowania w tak trudnej sytuacji” - powiedziała Karolina Welka, dyrektorka Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Włocławku.
Pan Kamil ma świadomość, że zakrzepica to groźna choroba. I że być może dla jego ukochanej kobiety i córeczki nie było ratunku. Mimo to liczy na to, że jeśli ktoś zawinił, zostanie ukarany.
„Oczekuję ukarania winnych. Mam nadzieję, że sekcja i opinie biegłych wyjaśnią te wątpliwości. Ale jeśli chodzi o sposób pomocy, to mamy pewność, że szpital i pogotowie dały ciała” – nie ma wątpliwości pan Kamil.
W tej sprawie trwa dochodzenie prokuratury.
Piszemy też o: