Reklama

Moim życiem zawsze rządził przypadek. Najlepszą szkolną koleżanką stała się ta, która usiadła obok mnie, bo nigdzie indziej nie było już miejsca.

Reklama

– Wolne? – zapytała po prostu śliczna blondynka z ogromnymi niebieskimi oczami.

A ja w odpowiedzi pokiwałam twierdząco głową. I Zosia zajęła krzesełko obok mnie.

Na całe osiem lat szkoły podstawowej

Potem nasze drogi na moment się rozeszły, bo ja poszłam do zawodówki, a ona do ogólniaka. Nie przeszkadzało nam to jednak w spotykaniu się popołudniami, po lekcjach. Wymieniałyśmy się wrażeniami, ona opowiadała, kogo poznała i jak jej serce chciało wyskoczyć z piersi na widok tego czy innego szkolnego przystojniaka.

Nie znałam tego uczucia. Nigdy nic nie cieszyło mnie do tego stopnia, bym skakała z radości. Gdy inni pytali mnie, czy mam chłopaka, odpowiadałam zgodnie z prawdą, że mam. I wzruszałam ramionami w odpowiedzi na pytania, czy to poważna sprawa.

– Czy ja wiem… – nie mogłam się zdecydować, co odpowiedzieć na pytania koleżanek. – Chyba nie do końca… Nie czuję motyli w brzuchu, jak to zwykle się określa. Nie chce mi się krzyczeć na całe gardło, że kocham, że jestem taka szczęśliwa.
– Rozumiemy – śmiały się dziewczyny.

Ale czy naprawdę rozumiały? Wątpię

Przez zawodówkę się prześlizgnęłam. Chciałam być fryzjerką. Udało się, choć jakichś oszałamiających wyników w nauce nie miałam. Zresztą nie było się czym chwalić, w końcu to tylko zawodówka. Pogarda wielu z tych, którzy chodzili do ogólniaka, była czasem nie do zniesienia. Dlatego postanowiłam uczyć się dalej w zaocznym liceum.

Z perspektywy czasu, wydaje mi się, że była to najmądrzejsza z moich decyzji. Pracowałam już jako pomoc fryzjerska w niewielkim zakładzie, a popołudniami zdobywałam wiedzę. Taka forma nauki bardzo mi się podobała. Ogólniak ukończyłam z dobrymi ocenami i mogłam się pochwalić zdaną maturą.

Większych aspiracji nie miałam

Ważniejsze było dla mnie strzyżenie, czesanie i farbowanie klientek. Od mojej niezwykle wyrozumiałej szefowej nauczyłam się zawodu. To była najlepsza lekcja, bo uczyłam się fachu w praktyce, a nie w teorii. Fryzjerstwo było jedynym zajęciem, które naprawdę kochałam. Już jako dziecko bawiłam się, czesząc lalki, obcinając im włosy, doczepiając jednej kosmyki włosów drugiej.

– Tośka, coś ty zrobiła z tą lalką! – mama załamywała ręce zrozpaczona.

Z czasem jednak zaczęła być ze mnie dumna. Zauważyła bowiem, że naprawdę jestem dobra w tym, co robię. Dziś mam własny zakład fryzjerski, zwany oczywiście salonem, bo tak jest teraz modnie. Czasem wpada do niego Zosia, koleżanka ze szkolnej ławki, ta pierwsza i najlepsza. Nasza przyjaźń, choć niby z przypadku, przetrwała wiele lat.

To Zosia wspierała mnie, gdy zmarł mój mąż, to ona wierzyła w mój talent do czesania, to ona nigdy mnie nie zawiodła.

Ona miała idealne życie

Przynajmniej tak to wyglądało z boku. Piękny, ogromny dom, wspaniały, wyrozumiały mąż, śliczna córeczka… A jednak w pewnym momencie wszystko posypało się jak domek z kart. Wtedy to ja ją wspierałam.

Choroba córeczki była dla mojej przyjaciółki strasznym ciosem. Jej małżeństwo nie przetrwało tej najtrudniejszej z prób. Byłam wtedy przy niej. Tłumaczyłam, że da sobie radę, że jest przecież silna. Dzisiaj Zosia stoi mocno na nogach, jej córka wraca do zdrowia. A ja?

Dalej prześlizguję się przez życie. Mąż? Kochałam go, niestety, zginął tak wcześnie, że nie zdążyłam nawet dobrze go poznać.

Mieliśmy mieć dziecko, ale poroniłam

Długo nie mogłam się z tego otrząsnąć. Chyba trudniej mi było się pogodzić ze stratą córeczki niż ze śmiercią męża. Czułam, że to była dziewczynka, rozmawiałam z nią. Kochałam ją najbardziej na świecie. To było to. Pierwszy raz w życiu czułam prawdziwą radość.

Mogłabym skakać pod niebo ze szczęścia. A później niewyobrażalna rozpacz, gdy już jej nie było. Tak po prostu. Wyjęli ją ze mnie i zostawili mnie samą sobie. Nikt ze mną nie porozmawiał. Nie mówili, że straciłam dziecko, że wszystko będzie dobrze.

Mówili „płód” o mojej kruszynce. I że jeszcze będę miała dzieci. Z kim? Skoro mój mąż zmarł przed miesiącem? Niespodziewanie, nagle...

– Do cholery! Mam dopiero 26 lat, dlaczego mi się to wszystko przytrafiło? – krzyczałam prosto w twarz przyjaciółce, matce, siostrze. – Dlaczego?!

Moja mama tylko wznosiła oczy ku niebu i modliła się, żebyśmy wszyscy jakoś przez to przeszli. Jakoś? Wszyscy?

To nie ona, lecz ja straciłam wszystko

Szansę na normalne, szczęśliwe życie, męża i dziecko… Dzisiaj na samo wspomnienie mojej ukochanej maleńkiej istotki łzy cisną mi się do oczu. Nie zapomniałam o niej i nigdy nie zapomnę. Często o niej myślę, choć minęło już siedem lat. Szmat czasu, ale ja dalej pamiętam.

Pamiętam swoje zdziwienie, gdy okazało się, że jestem w ciąży, a także obawę, czy sobie poradzę. I radosne podniecenie Mateusza, nad którym w ogóle nie panował.

Będziemy rodzicami, Tosiu! Czyż to nie wspaniałe? – mówił z egzaltacją.

On się naprawdę cieszył, ja musiałam się oswoić z tym wszystkim. Trochę to trwało. Ale już za moment biegałam, mierzyłam, liczyłam. Urządzałam w myślach jej pokoik. Naszej małej Basi. Która miałaby oczy Mateusza, jego radość życia, entuzjazm, ale moje ciemne włosy i skłonność do nostalgii.

Ubierałabym ją w sukieneczki i tłumaczyła świat

Opowiadałabym o nim. O tym, dlaczego trawa jest zielona, a niebo niebieskie, skąd bierze się deszcz. Byłabym cierpliwa i starałabym się z całych sił być dobrą mamą.

– A dlaczego trawa jest zielona? – słyszę nagle i otrząsam się z zadumy.

Obok mnie stoi mała dziewczynka. Mniej więcej tyle lat miałaby dzisiaj moja Basia. To pierwsze, o czym pomyślałam, przyglądając się jej z zaciekawieniem. Rozglądam się dokoła. Dlaczego jest tutaj sama?

– Bo że niebo jest niebieskie, to chyba wiem. Niebo – niebieskie, ale trawa – trawiasta powinna być, prawda? – mała nie daje za wygraną, choć ja dalej milczę. – Moja mama tam jest. Poszła do aniołków – dodaje dziewczynka ze smutkiem.
– Moja córeczka też – nie wierzę, że to mówię.

A jednak…

– Może moja mama opiekuje się twoją córeczką? – pyta dziewczynka.
– Na pewno… – mówię, ocierając ukradkiem łzy.
– Jak masz na imię? Ja – Zuzia – dziewczynka bierze mnie za rękę. – Chodź, usiądziemy na ławeczce.

Idę z nią.

Rączka dziewczynki jest taka ciepła, miła

Przyjemne uczucie... Przez moment wyobrażam sobie, że to moje dziecko… Z zamyślenia wybija mnie ostry męski głos.

– Zuza! Szukam cię po całym parku! Prosiłem, żebyś się nie oddalała, wiesz, że musiałem posprzątać po Łapie. Najadłem się przez ciebie strachu – mężczyzna uśmiecha się z ulgą, widząc córkę na ławce.

Podbiega wraz z psem do nas.

– To mój tata. Zawsze się przejmuje na zapas – śmieje się mała.
– Ma rację, Zuziu. Nie wolno oddalać się od rodziców, bo mogłoby stać się coś złego.
Wiem, wiem, ale byłaś taka smutna. Chciałam cię pocieszyć. I zobacz, teraz jesteś radośniejsza! To dzięki mnie. – mówi z dumą dziewczynka.
– Bardzo panią przepraszam. Zuzia stale zaczepia obcych. Szuka mi żony – śmieje się ojciec małej. – Jestem Dominik Nawrot.
– A ja Zuzia Nawrot – dopowiada dziewczynka.
– A ja… Tosia Figurska, bardzo mi miło – mówię.

Czuję coś dziwnego, gdy patrzę w oczy mężczyzny. Coś jakby motyle w brzuchu...? Sama nie wiem. Czy to jest radość? A może miłość? Od pierwszego wejrzenia? Zwariowałam chyba! W moim wieku? Nie jestem już przecież nastolatką, nie mam piętnastu lat, by zakochiwać się w kimś, kogo w ogóle nie znam. O kim nic nie wiem.

A jednak, kiedy spoglądam w oczy tego mężczyzny, kiedy widzę, z jaką czułością patrzy na swoje dziecko, wierzę, że mogłabym, że chciałabym… Że jeszcze mam szansę.

Antonina, lat 33

Czytaj także:

Reklama
  • „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
  • „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
  • „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”
Reklama
Reklama
Reklama