„Ojciec Michałka poszedł do więzienia, a matka zrzekła się praw. Dlaczego nikogo nie obchodziło to dziecko?”
Powtarzałam sobie w duchu, że jedyna w tej rodzinie „wyszłam na ludzi” – skończyłam studia, znalazłam dobrze płatną pracę i chciałabym teraz stworzyć taką szansę temu małemu dzieciakowi, aby uniknął przeklętego losu naszej nieudanej rodziny.
- redakcja mamotoja.pl
Sama przeciwko wszystkim! To nie było łatwe. Tym bardziej, że toczyłam bój nie tylko o to biedne porzucone dziecko, ale i o całą naszą rodzinę. To banda nieudaczników, ale wierzę, że każdy może się zmienić.
To dziecko miało być przeznaczone do adopcji, ale w ostatniej chwili udało mi się uzyskać prawo do opieki nad nim. Walka nie była łatwa, bo jestem osobą niezamężną, mam 55 lat i nawet nie jestem jego najbliższą rodziną, tylko cioteczną babcią.
Nikt nie przypuszczał, że wygram walkę o Michałka, a jednak...
Ojciec Michałka, a mój bratanek nawet na trzeźwo ma paskudny charakter, a po wódce to już prawdziwy diabeł w niego wstępuje i wtedy staje się dla otoczenia postrachem. Obiektem jego agresji bywał każdy z rodziny, a nawet jego mały synek. Burdy, jakie wszczynał, miewały tak dramatyczny przebieg, że kilkakrotnie musieliśmy wzywać policję. W końcu zasłużył sobie na wyrok – trzy lata więzienia.
A gdy tam trafił, terroryzowana dotąd przez niego żona i matka Michałka szybko uciekła do innego partnera. Tyle że tamten nie chciał jej z dzieckiem...
Młoda kobieta szybko więc zrzekła się praw do malucha. W ten oto sposób mały Michałek trafił do domu dziecka. Byłam jedynym członkiem rodziny, który go tam odwiedzał. Ojciec w więzieniu, matka zajęta budowaniem nowego życia (szybko zaszła w kolejną ciążę), dziadkowie – czyli mój brat i bratowa, schorowani renciści, którzy sami domagają się wiecznie pomocy – nikt z nich nie przejmował się losem dziecka.
– Trafi do bogatych ludzi, może nawet za granicę, to będzie mu tam o wiele lepiej niż u nas – powtarzała bratowa, kobieta nie pozbawiona serca, ale bardzo życiowo niezaradna i egoistyczna.
Walkę, którą postanowiłam podjąć, aby odzyskać Michałka, wszyscy uznali za fanaberię, a nade wszystko za plan całkowicie nierealny.
– A nawet gdyby ci się to udało – powtarzała bratowa – to znikąd nie będziesz miała pomocy. Mój Romek ciągle w szpitalach, ja też schorowana. No i skąd weźmiesz na to pieniądze?
Ta jej troska o moje pieniądze była dość zabawna, bo przecież ona sama ciągle coś ode mnie wyciągała, jako że jedyna w tym domu zarabiam przyzwoicie. Nasza stara matka ma malutką emeryturę, brat jest rencistą, a bratowa na zasiłku, więc gdy trzeba kupić węgiel na zimę lub naprawić dach, płacę ja.
Michałek na moim utrzymaniu – to była więc dla nich ewidentna strata
Ale to właśnie te moje stale zarabiane, dość przyzwoite pieniądze były dla sądu silnym argumentem, aby pozytywnie rozpatrzeć mój wniosek o opiekę prawną nad dzieckiem. Pomogła mi też dobra opinia personelu domu dziecka, zaświadczająca o moim zaangażowaniu i uczuciu, jakim darzę „ciotecznego wnuka”.
Podkreślano też, że i dzieciak lgnie do mnie. W końcu się udało i pewnego dnia Michałek znów zamieszkał z nami.
– Po co to zrobiłaś? – pytali wszyscy wokół. – Dźwigasz na sobie ciężar opieki nad tym domem, nad całą rodziną, a teraz będziesz jeszcze odpowiedzialna za tego malucha…
Rzeczywiście, przekonałam się, jak to niezwykle trudne. Nie miałam doświadczenia w opiece nad dziećmi, a Michałek okazał się niełatwym przypadkiem. Wcześniej, gdy odwiedzałam go w domu dziecka i obdarowywałam prezentami, był wdzięcznym za wszystko aniołkiem. Teraz ujawnił się jego trudny charakter.
– A jaki ma być charakter dziecka po takich rodzicach?! – powtarzano dookoła.
Fakt, był jak jego ojciec – uparty, miewał ataki furii, w gniewie potrafił bić mnie i kopać. Nie raz popłakałam się z bezradności, ale nie dawałam za wygraną. Przeczekiwałam ataki agresji, znosiłam kaprysy, zanudzałam naukami. I powtarzałam sobie w duchu, że jedyna w tej rodzinie „wyszłam na ludzi” – skończyłam studia, znalazłam dobrze płatną pracę i chciałabym teraz stworzyć taką szansę temu małemu dzieciakowi, aby uniknął przeklętego losu naszej nieudanej rodziny.
Nie obchodziło mnie, co mówią inni
A mówili, że ze mnie taka głupia święta, co to się poświęca dla innych, bo jej się w życiu nic nie udało i nawet chłopa sobie nie umiała znaleźć. Na szczęście byli i tacy, którzy pomagali. Dzięki nim udało się znaleźć dla Michałka miejsce w przedszkolu, a ja mogłam pracować.
A wieczorami u mnie na stryszku naszego domu cierpliwie pielęgnowałam i wychowywałam dzieciaka. Bywało bardzo ciężko, ale ani przez chwilę nie żałowałam mojej decyzji. Najbardziej bałam się tego, co będzie, gdy Antek, mój bratanek, w końcu wyjdzie z więzienia. Jasne było, że wróci do rodzinnego domu, bo gdzie miałby pójść. Mogłam się spodziewać najgorszego – przecież to między innymi z powodu moich doniesień na policję był sądzony. gdy w końcu Antek się zjawił, nie było tak źle, jak się spodziewałam.
Był inny niż przedtem – chmurny i wyciszony.
Z nikim nie chciał gadać i zaczął gdzieś znikać
Bałam się, gdy wracał po nocy, że zrobi jakąś burdę. Ale nic takiego się nie zdarzyło. Synem Antek zajmował się mało, nie wiedząc chyba, jak się do tego zabrać. Michałek, czując ten dystans, też był wobec niego nieufny. Początkowo stał się wtedy jeszcze trudniejszy.
Instynktownie czuł, że jest w centrum uwagi, że dorośli rozgrywają coś między sobą, co dotyczy jego, a nawet o niego rywalizują. Mój autorytet osłabł jeszcze bardziej. Dowodem tego była kiedyś akcja nieposłuszeństwa przy stole. Chłopak, nie chcąc dokończyć kolacji, liczył na to, że ojciec weźmie go w obronę, ale się przeliczył.
– Masz zrobić to, co ci każe ciocia Agata – oznajmił Antek stanowczym głosem.
Michałek aż się skulił ze strachu. Zdziwili się też obecni przy tym zdarzeniu brat i bratowa, przyzwyczajeni dotąd, że ciotkę się lekceważy.
A teraz ich syn, kryminalista, postrach całej rodziny, wziął mnie w obronę
To z pozoru błahe zdarzenie było dla mnie przełomowe. Poczułam wielką siłę. Czułam, że walczę nie tylko o Michałka, ale o całą naszą rodzinę nieudaczników, którzy z braku wiary w siebie albo żebrzą o swe szczęście, albo próbują je wykraść – zamiast na nie zapracować.
Sojusznikiem w tej mojej walce miał się teraz okazać najgorszy z nas…
– Przez trzy lata miałem czas zastanowić się nad swoim życiem – wyznał mi Antek. – Nie chciałem wracać do tego, co było wcześniej. Ale nie wiedziałem, co mam robić. Dopiero gdy uświadomiłem sobie, jaką siłę charakteru wykazałaś, trzymając w ryzach naszą rodzinę i walcząc o dzieciaka, do którego nikt się nie przyznawał, poczułem cholerny wstyd, że nie umiem sobie ułożyć życia.
Michałek był świadkiem tej sceny. Nie mógł zrozumieć sensu tego wyznania, ale wyczuł niezwykłą aurę, bo naraz, pierwszy raz od powrotu z domu dziecka, bez słowa wlazł mi na kolana i się przytulił. Na ten widok jego ojciec aż się popłakał.
Agata, lat 58
Czytaj także:
- „Przedwczesny poród, śmierć córeczki… A to wszystko dlatego, że uwierzyłam w zdradę męża, którą wmawiała mi koleżanka”
- „Mąż zmusił mnie do usunięcia ciąży obarczonej Zespołem Downa. Po latach, ta sama choroba trafiła się mojemu wnukowi…”
- „Zignorowałam skurcze, a potem... zaczęłam rodzić w najbardziej luksusowej restauracji w mieście”