Reklama

Kocham dzieci. Uwielbiam je. Czy jest coś bardziej rozkosznego niż maluszek, którego oczka się do ciebie śmieją, a rączki wyciągają? Czy jest na świecie coś bardziej sensownego niż sprawienie, żeby płaczące dziecko się rozpogodziło? Marzyłam, by mieć całą gromadkę pociech. Boże, jak ja rozpaczałam, gdy się dowiedziałam, że to nigdy nie będzie możliwe…

Reklama

Jako jedynaczka zawsze chciałam mieć dużą rodzinę i nie umiałam pogodzić się ze swoją bezpłodnością. Jedyną opcją wydawała mi się wtedy praca z dziećmi – substytut posiadania własnych. Studiowałam pedagogikę, a że wiecznie byłam pod kreską i musiałam dorobić, zgłosiłam się też do agencji niań.

Nie sądziłam, że będę mogła przebierać w ofertach, ale tak właśnie było. Ostatecznie zdecydowałam się podjąć współpracę z rodziną, która miała niespełna rocznego synka, a mama znowu była w ciąży. Ze względu na to, że nadal dużo pracowała, potrzebowali pomocy. Mojej pomocy.

Antoś był cudownym dzieckiem. Idealnym. Niemal nie płakał, niczego nie wymuszał krzykiem czy kwękaniem. Był pogodny, często się uśmiechał, uwielbiał się bawić. Sporo czasu spędzaliśmy na spacerach, a gdy zasypiał w wózku, dalej krążyłam po osiedlowych alejkach, ciesząc się ciszą, widokiem śpiącego malucha, słońcem…

Pokochałam Antosia całym sercem

Uważałam, że jeśli niania nie kocha dziecka, którym się zajmuje, jeśli się do niego nie przywiąże, to taka opieka nie ma sensu. Tyle że ja spędzałam z Antkiem coraz więcej czasu, nawet gdy nie musiałam i nikt mi za to nie płacił.

– Mam trochę wolnego czasu, posiedzę z nim przy piaskownicy – mówiłam, gdy tata malca przychodził przejąć ode mnie dziecko. – Niech pan chwilę odpocznie po pracy.

Tak samo, gdy jego żona wracała z pracy, kazałam jej się położyć i pół godzinki zdrzemnąć, zamiast od razu zaprzągać się w domowy kierat. Była przecież w ciąży, potrzebowała więcej odpoczynku. A ja mogłam dzięki temu dłużej pobyć z Antkiem, dłużej trzymać jego małą łapkę w swojej dłoni, dłużej patrzeć na tę słodką, umorusaną budyniem buzię, zanim ją ucałuję i wytrę.

To niesprawiedliwe – myślałam – że jedni mogą mieć dzieci, ile chcą, choć nie mają dla nich czasu, a ja nie mogę urodzić nawet jednego. Byłabym najszczęśliwszą istotą na świecie, gdybym miała takiego synka jak Antoś. Patrzyłam na jego rodziców, na ich niekompetencję, czasem zniecierpliwienie i – choć też byłabym debiutantką w roli matki – nie miałam wątpliwości, że radziłabym sobie lepiej.

Byłam uosobieniem spokoju. Nigdy nie podnosiłam na Antosia głosu. Uczyłam go i wychowywałam, ale bez pośpiechu czy złości. Nie że moi pracodawcy byli złymi ludźmi i celowo krzywdzili Antka, po prostu mógł trafić lepiej. Zasługiwał na to. Zasługiwał na mnie.

Nie wiem dokładnie, kiedy ten pomysł zaświtał mi w głowie. W pewnym momencie zaczęłam widzieć jakby dwie równoległe rzeczywistości. W jednej byłam nianią Antka, opiekunką na godziny. A w drugiej byłam jego mamą. Wracałam do domu i wyobrażałam sobie, że Antoś jest ze mną, że śpi albo że grzecznie bawi się w drugim pokoju, w którym przecież uczyła się i mieszkała moja współlokatorka. Jakoś mi się to nie kłóciło…

Stopniowo te dwie rzeczywistości tak mi się pomieszały, że już sama nie wiedziałam, która jest prawdziwa. Kiedy wracałam na stancję, płakałam, że ktoś rozdziela mnie z moim synkiem, że on zostaje tam, w tamtym domu, gdzie nie powinien być, gdzie tęskni za mną, płacze, chce mnie przytulić i nie może. A ja nie mogę go pocieszyć, ukochać, głaskać po pleckach, wdychać zapachu jego włosków…

Postanowiłam coś z tym zrobić. Dość tej wymuszonej rozłąki.

Opracowałam plan i przygotowałam się perfekcyjnie

Tego dnia przyszłam jak zwykle do tamtego domu, przejęłam śpiącego jeszcze Antka z rąk tamtej kobiety i ją pożegnałam. Ale zamiast przygotować mu śniadanie, nakarmić i zabrać na spacer, szybko spakowałam kilka sztuk ubranek, ulubionego misia Antka, jego kocyk i zabrałam go do siebie. Po walizkę. Potem na dworzec.

Wiedziałam, że mam mało czasu, tylko kilka godzin. Kiedy wieczorem nie będzie nas w tamtym domu, tamci rodzice podniosą alarm, a policja zacznie nas ścigać. Bo nie znali prawdy, tylko ja ją znałam.

Nie miałam dokumentów Antosia, więc musiałam podróżować pociągiem, a nie samolotem, co trwało zdecydowanie dłużej, choć było też zdecydowanie tańsze.

– Z takim dzidziusiem na wycieczkę do Berlina? – zagadnęła mnie starsza pani, gdy ulokowaliśmy się w przedziale.

– Tata Antka tam pracuje – skłamałam gładko. – Jedziemy do niego, już nie będziemy rodziną na odległość – tę historię też wcześniej obmyśliłam, dla takich wścibskich bab.

Kobieta uśmiechała się szeroko.

– Proszę, jaki grzeczny. Będziecie mieć państwo pociechę.

Pożegnała się w Poznaniu i wysiadła z pociągu.

Jeszcze trochę – myślałam. Jeszcze tylko trochę. Jak przekroczymy granicę, znikniemy. I już nic mnie nie rozdzieli z Antkiem. Będziemy razem. Już zawsze. Tak jak powinno być od początku, przecież jest moim synkiem, a ja teraz go odebrałam, teraz jest ze swoją prawdziwą mamą.

Nagle pociąg się zatrzymał. W wagonach zrobiło się zamieszanie. Jakiś wypadek? Nawet wyszłam na korytarz, żeby zobaczyć, co się dzieje, dając Antkowi mój telefon do zabawy. Po paru sekundach serce biło mi jak młotem.

Policjanci zaglądali do każdego przedziału, pytali, czy ktoś nie widział takiego dziecka… Pokazywali fotografię.

Miałam tylko chwilę. Chwyciłam Antka na ręce, zakryłam go bluzą i uciekłam do toalety, gdzie się zamknęłam.

Miałam nadzieję, że tu nie sprawdzą. Modliłam się, żeby tego nie robili, ale niestety…

Ktoś zapukał do drzwi. Posadziłam Antosia na umywalce i położyłam palec na ustach, dając mu znać, żeby się nie odzywał, że to taka nowa zabawa w bycie cicho. Pukanie do drzwi nie ustawało, ktoś próbował je otworzyć, naciskając klamkę, potem uderzał w nie pięścią. Słyszałam rwetes na korytarzu, krzyki: „Ona się tam schowała”, „Była z dzieckiem”, „Jest tam na pewno”.

– Proszę wyjść, przecież nie będzie tam pani siedzieć wiecznie, a my nie wyjdziemy z pociągu – usłyszałam.

Tego nie przemyślałam. Stąd nie było wyjścia, no, chyba że wyskoczyłabym przez okno. Ale coś mogłoby się stać Antosiowi. Zresztą i tak by mnie dogonili. Dokąd miałam uciekać, skoro pociąg stanął w szczerym polu? Nie udało mi się. Po prostu mi się nie udało…

Popatrzyłam na Antosia, uściskałam go, wyszeptałam do ucha, że go kocham, i otworzyłam drzwi. Policjantka potwierdziła, że Antoś to chłopiec, którego szukali.

Potem wzięli się za mnie. Wyciągnęli mnie z toalety, skuli i wyprowadzili z pociągu niczym jakąś bandytkę. Słyszałam płacz Antosia, mojego synka, którego właśnie traciłam, i nic nie mogłam zrobić, poza rozpłakaniem się wraz z nim. Nie rozumieli nas, nie rozumieli naszej rozpaczy, mojej desperacji… Po prostu wsadzili mnie do radiowozu i zawieźli do aresztu.

Antosia odesłali do tamtych ludzi…

Po pół roku leczenia już wiedziałam, że to nie do końca była moja wina. Zawiniła usterka w mojej głowie, choroba, która nieleczona zagrażała mnie i innym. Z jej powodu ubzdurałam sobie, że jestem mamą Antka. Tak mocno, że sama w to uwierzyłam. Teraz już wiem, że nie jestem. Nigdy nie byłam i nie będę w ciąży, bo nie mogę mieć dzieci, więc Antek nie mógł być moim synkiem.

Gdyby jego mama nie poczuła się gorzej i nie wróciła do domu… Gdyby nie wszczęła w porę alarmu, nie zgłosiła zaginięcia, co pociągnęło za sobą uruchomienie Child Alert, wywiozłabym Antka za granicę. Nie mam pojęcia, co zrobiłabym dalej. Jeśli moja usterka w głowie pogorszyłaby się, nie wiem, czy zadbałabym o chłopca jak należy. A może stałaby mu się krzywda? Przeze mnie!

Kara? Uznali, że byłam niepoczytalna, dlatego skierowali mnie na leczenie, nie do więzienia. Ale mam swoją karę. Nie tylko nigdy nie będę mieć dzieci, ale też nigdy nie będę z nimi pracować. To zbyt niebezpieczne, a ja nie chcę ryzykować, że kiedyś zrobię coś podobnego.

Nie wiem, jakich słów mam użyć, by przeprosić w liście do rodziców Antka za to, co zrobiłam. Przychyliłabym nieba temu chłopcu, a mogłam zafundować mu traumę, skrzywdzić go na całe życie. Cieszę się, że nas znaleźli i oddali Antosia rodzicom. Na wszelki wypadek nie zbliżę się już do żadnego dziecka. Nigdy. Powtarzam to sobie, przed snem i gdy się obudzę, żeby nie zapomnieć.

Karina

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama