„Ożenił się ze mną z obowiązku, bo zaszłam w ciążę. Myślałam, że dziecko nas połączy, ale było coraz gorzej. Przykro mi, że skrzywdziłam syna takim ojcem”
– No i co z tego? Nie kochasz mnie, nie szanujesz. Adasia też masz gdzieś! Po jaką cholerę się ze mną żeniłeś?
– Bo tak należało postąpić!
– Więc jesteśmy twoim obowiązkiem, brzemieniem, które musisz dźwigać?
- redakcja mamotoja.pl
To nie była wielka miłość, ot, wakacyjna przygoda. Gdy okazało się, że jestem w ciąży, wzięliśmy ślub. Od początku nie układało nam się najlepiej, ale miałam nadzieję, że dziecko nas zbliży. Nic z tego. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej…
Historia, jakich wiele. Ja świeżo po maturze, on właśnie obronił tytuł magistra. Lato, wakacje, zauroczenie. W końcu ciąża.
Gdy zobaczyłam dwie kreski na teście, świat mi się zawalił
Chciałam iść na studia weterynaryjne, a przypadkowa ciąża zniweczyła te plany. Grzesiek zachował się jak dżentelmen.
– Wyjdź za mnie, Marta – zaproponował. – Zaopiekuję się tobą i dzieckiem.
Nie chciałam. Przecież znałam tego faceta zaledwie kilka miesięcy! Moi rodzice nie pozostawili mi jednak wyboru. Myślałam, że chociaż matka zrozumie moją sytuację, a to właśnie ona najmocniej naciskała na małżeństwo.
Ślub się odbył, zanim brzuch stał się na tyle duży, by wszem i wobec zdradzać prawdziwy powód zamążpójścia. Wszystkie moje koleżanki dziwiły się tej decyzji, bo przecież znały moje wielkie plany na przyszłość. A tu taka niespodzianka… Żadnej się nie przyznałam. Po co? Wkrótce prawda i tak wyjdzie na jaw.
– Zastanów się – powiedziała mi na tydzień przed ślubem Zosia, moja najlepsza przyjaciółka. – Czy to na pewno jest dobry pomysł?
– Nie wiem – przyznałam. – Ale wyjdę za niego.
No i wyszłam. A potem, cóż, proza życia
Grzesiek zajął się rozkręcaniem biznesu, na którego pomysł wpadł jeszcze na studiach, ja siedziałam w domu. Ciąża przebiegała z komplikacjami i lekarz zabronił mi się przemęczać. Całe dnie spędzałam na czytaniu, oglądaniu telewizji i snuciu się po domu. Grześkowi się to nie podobało.
– Mogłaś chociaż posprzątać – mówił. – Zamiast obijać się od świtu do nocy.
Robiłam tyle, ile mogłam. Nawet zwykłe pranie mnie męczyło, a dłuższe stanie czy chodzenie przyprawiało o skurcz brzucha i łydek. Bałam się, że stracę dziecko.
– Mógłbyś mi pomóc – wytykałam mu.
– Ja pracuję. Utrzymuję dom i ciebie – rewanżował się.
Zaciskałam więc zęby z nadzieją, że po porodzie wszystko się zmieni na lepsze.
– Będziemy mieli syna! – zawołałam pewnego dnia po powrocie od lekarza.
– Aha.
– Myślałam, że się ucieszysz…
– Tak, cieszę się.
Potem wziął rachunek.
– Mogłaś wybrać tańszego lekarza.
– Co?
– Tylko mówię. Ten jest strasznie drogi.
Uciekłam do sypialni i płakałam ze dwie godziny
Pocieszenie znalazłam u Zosi. Przyszła, gdy tylko zadzwoniłam.
– Cholera... Marta! – powiedziała, sącząc herbatę. – Chyba nie tak miało być, co? Strasznie mi przykro.
– Mnie też. Naprawdę się tego nie spodziewałam.
– Myślałaś kiedyś, żeby… no wiesz, odejść od niego?
Pokręciłam głową.
– Adaś będzie potrzebował ojca. Może Grzesiek się zmieni, gdy już urodzę.
Niestety narodziny naszego synka niczego nie zmieniły.
Najgorsza była obojętność Grześka w stosunku do Adasia
Nie zajmował się nim praktycznie wcale, na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy go przytulił. Między nami też się popsuło na dobre. Gdy byłam w ciąży, rzadko się kochaliśmy.
Składałam to na karb zmęczenia, mojego i jego. Ale potem wcale się nie polepszyło, wręcz przeciwnie. Nie kochał się ze mną, tylko współżył, myśląc wyłącznie o sobie. Po ciemku, pod kołdrą, krótko, a po wszystkim natychmiast zasypiał. A ja łykałam łzy w mroku, póki nie wstałam, żeby nakarmić Adasia.
Tak trwałam w tym dziwnym, chłodnym małżeństwie, nie wiedząc, co robić. gdy Adaś nieco podrósł, postanowiłam poszukać pracy.
– Zwariowałaś – skwitował Grzesiek.
Był spokojny. Jak zawsze zresztą. Nigdy, odkąd go poznałam, nie podniósł na mnie głosu. Czasem wolałabym, żeby wrzeszczał, okazał jakieś emocje, bo miałam wrażenie, że żyję z robotem.
– Dlaczego?
– Źle ci?
– Nie o to chodzi. Chcę wyjść do ludzi, mieć jakieś zajęcie.
– Masz przyjaciółkę – uciął takim tonem, jakbym powinna być wdzięczna, że w ogóle pozwala mi się z nią spotykać. – A roboty w domu jest mnóstwo. No i zajmujesz się synem.
– Adaś może pójść do przedszkola. Nawet powinien.
– Nie wydaje mi się.
– Przecież nas stać! A on powinien przebywać z innymi dziećmi, rozwijać się!
– Uważam, że to nie jest konieczne. Wystarczająco dobrze się rozwija.
To był koniec dyskusji. Nie rozumiałam, co się z nim stało
Zachowywał się zupełnie inaczej niż na początku naszej znajomości. Jakbym wyszła za obcego człowieka. Kiedy udawał? Wtedy czy teraz? Po co?
– On chce cię kontrolować – podsumowała sytuację Zosia, gdy się jej zwierzyłam. – Nie wiem, co tam się w jego dzieciństwie czy młodości wydarzyło, a może taki się już urodził, ale z pewnością to nie jest normalne zachowanie. I na pewno się jakoś fachowo nazywa. W każdym razie, dopóki siedzisz w domu, ma nad tobą władzę, a gdy pójdziesz do pracy, znajdziesz się poza jego zasięgiem. Więc powinnaś wychodzić jak najczęściej.
Zosia otworzyła mi oczy. Dopiero wtedy zobaczyłam wszystko wyraźnie. Niemożność nawiązania bliższych relacji, kontrolowanie, wyrażane nie wprost pretensje…
– Ale co mogę zrobić? – zapytałam. – To już ciągnie się tyle czasu...
– Uwięził cię w złotej klatce i zapomniałaś, jak wygląda świat poza nią. Jeśli dłużej w niej posiedzisz, w końcu uwierzysz, że sama, bez niego, sobie nie poradzisz. Musisz mu się postawić.
Pod wpływem słów Zosi zaczęłam zgłębiać temat
Szybko znalazłam interesujące mnie informacje i się przeraziłam. Jakim cudem Grześkowi udało się zniewolić mnie do takiego stopnia, że prawie nie miałam własnego zdania? Jak mogłam niczego nie zauważyć? Zawsze miałam się za inteligentną, silną osobę, a okazało się, że bardzo łatwo mną manipulować.
Równie szybko odkryłam, czemu tak szybko uległam. Powodem był Adaś. Jasne, ciąża była wpadką, nie planowałam jej, nie chciałam, ale pokochałam mojego syna, jeszcze zanim się urodził, i zrobiłabym dla niego wszystko. dotąd uważałam, że dziecko musi mieć ojca, ale czy na pewno?
Grzesiek się Adasiem nie interesował, nie poświęcał mu uwagi, więc jaki z niego ojciec? A co ze mnie za matka? Adaś mógł już od września chodzić do przedszkola, poznawać inne dzieci, uczyć się wzajemnych relacji – o których Grzesiek nie miał pojęcia, fundując mi jakąś karykaturę związku – zamiast tego siedział ze mną w domu.
Z niego też mój mąż chce zrobić więźnia?
Dla dobra Adasia uznałam, że najwyższa pora na zmiany. Nie mówiąc nic Grześkowi, napisałam swoje CV (za dużo do pisania nie miałam) i wysłałam do kilku firm. Wkrótce z jednej z nich nadeszła odpowiedź. Szukali sekretarki.
– Co robisz? – zapytał mój mąż, gdy wieczorem przeglądałam ciuchy w szafie.
– Zastanawiam się, co jutro na siebie włożyć – odparłam.
– Wybierasz się gdzieś?
– Na rozmowę kwalifikacyjną.
– Nie potrzebujesz pracy. Już to ustaliliśmy – powiedział po chwili milczenia, podczas której trawił usłyszaną informację.
– Nie. Ty to ustaliłeś, a ja się z tobą nie zgadzam – odparłam.
Zacisnął zęby. Widziałam, że jest wściekły i czekałam na wybuch. Chciałam go. Może wtedy mielibyśmy szansę na oczyszczenie atmosfery, na wyjaśnienie sobie wzajemnych oczekiwań i pretensji. Wybuch jednak nie nastąpił.
– A co z Adasiem?
– Załatwiłam mu miejsce w małym prywatnym przedszkolu.
– Nie uznałaś za stosowne zapytać mnie o zdanie? – rzucił lodowatym tonem.
– Po co? Już je znam.
– Nie dam ci pieniędzy – ostrzegł.
Spodziewałam się takiego argumentu.
– Opłacę przedszkole sama, z pieniędzy, które zarobię.
– Jak chcesz.
– Tak właśnie chcę! – krzyknęłam, mając dość tego cholernego chłodu. – Chcę wyjść do ludzi! Chcę z kimś porozmawiać, z kimś dorosłym, chcę mieć jakieś zajęcie, inne niż sprzątanie! Zrozum to wreszcie! Wariuję, siedząc ciągle w domu!
Nic nie powiedział. Po prostu wyszedł z pokoju.
Odniosłam zwycięstwo, ale miało ono gorzki smak
Postawiłam na swoim i nie zamierzałam się wycofać, choć nie wątpiłam, że przyjedzie mi za ten bunt zapłacić. Trudno. Coś się musiało zmienić, bo tak jak było, dalej być nie mogło. Dostałam tę pracę. W poniedziałek z samego rana zawiozłam Adasia do przedszkola i pojechałam do firmy.
Zapomniałam już, jak to jest przebywać wśród ludzi, śmiać się i rozmawiać swobodnie. Szybko się odnalazłam w nowej sytuacji. Wszyscy byli dla mnie mili i nawet nie zauważyłam, kiedy minęło osiem godzin. Mąż za nieposłuszeństwo ukarał mnie cichymi dniami. Podczas gdy ja krzątałam się po kuchni i szczebiotałam, opowiadając, jak mi minął dzień, on siedział przy stole z ponurą miną i milczał jak zaklęty. Zrobiło mi się przykro, ale w sumie mogłam się tego spodziewać.
– Tak cię boli, że znalazłam pracę i spotykam się z innymi ludźmi? – zapytałam.
W odpowiedzi wstał i wyszedł. Tej nocy pościeliłam sobie na kanapie w salonie. Nie chciałam z nim leżeć w jednym łóżku, zresztą musiałam sobie pewne sprawy przemyśleć. Na przykład co chcę dalej zrobić ze swoim życiem.
Kolejne dni wyglądały podobnie. Odwoziłam Adasia do przedszkola, jechałam do pracy, mijało osiem godzin, odbierałam syna, wracałam do domu, gdzie Grzesiek całkowicie nas ignorował. Wracał późno, siadał przed telewizorem, potem szedł spać, a ja kładłam się na kanapie. W głowie powoli krystalizował mi się plan.
– Wracam do szkoły – powiedziałam w sobotę przy śniadaniu.
– Co takiego? – Grzesiek ze stukiem odstawił kubek.
– Wracam do szkoły – powtórzyłam. – Zrobię dyplom zootechnika. To nie to samo co weterynaria, ale…
– Zapomnij! – krzyknął Grzesiek i huknął pięścią w stół.
Aż podskoczyłam na krześle, a Adaś zaczął płakać. Wiedziałam, że mój nowy pomysł nie przypadnie Grześkowi do gustu, ale nie sądziłam, że zareaguje tak gwałtownie. Może jednak wybuch wcale nie był takim dobrym rozwiązaniem.
– Nie pójdziesz do żadnej szkoły! Nie zgadzam się! Nie pozwolę! – darł się.
Wystraszyłam się. Grzesiek zachowywał się histerycznie. Jak rozkapryszony dzieciak, któremu ktoś śmiał odebrać zabawkę. Bałam się tego jego nowego oblicza. Był dorosłym, postawnym mężczyzną, który w złości mógłby wyrządzić komuś krzywdę. Co prawda nigdy nie przejawiał takich skłonności, ale… też nigdy wcześniej nie wpadł w taki szał. Zareagowałam instynktownie.
Byłam matką, musiałam bronić siebie i swojego dziecka, które nie miało nikogo innego
– Pójdę! – też krzyknęłam. – Pójdę i mnie nie zatrzymasz! Zmarnowałeś mi cztery lata życia! Nie dam ci ani dnia więcej!
– Jesteś moją żoną!
– No i co z tego? Nie kochasz mnie, nie szanujesz. Adasia też masz gdzieś! Po jaką cholerę się ze mną żeniłeś?
– Bo tak należało postąpić!
– Co? – nie wierzyłam, że to powiedział. – Więc jesteśmy twoim obowiązkiem, brzemieniem, które musisz dźwigać?
– Tak!
– Ty biedaku… – zadrwiłam.
Wszystko jasne. Ożenił się ze mną z musu, może jemu też ktoś kazał, jak mnie matka. Za to się na mnie odgrywał? Dlatego odpychał własnego syna? Dlatego nie potrafił nas kochać? Może bym mu współczuła, gdyby umiał to docenić, ale podejrzewałam, że nigdy się nie doczekam uzdrowienia relacji między nami.
Były chore od samego początku, budowaliśmy je na złym fundamencie. Już nie miałam wątpliwości – Grzesiek był emocjonalnym kaleką. Z fizycznym upośledzeniem bym sobie poradziła, ale nie będę żyć z psychopatą. Koniec z tym!
– Więc na pewno się ucieszysz, że uwolnię cię od nas – warknęłam.
Złapałam Adasia, w locie chwyciłam torebkę i wybiegłam z domu.
– Wracaj! – gonił mnie jego wrzask.
Zapięłam Adasia w foteliku i się odwróciłam. Grzesiek stał w progu. Czerwony na twarzy, z zaciśniętymi pięściami. Nie podchodził, pewnie się bał, że sąsiedzi zobaczą. Czym prędzej wsiadłam do auta i ruszyłam, nim zmienił zdanie. trzęsącą się dłonią wyjęłam komórkę i zadzwoniłam do Zosi.
– Cześć. Mogę przyjechać z Adasiem?
– Jasne! – odparła. – Co się stało?
– Opowiem, jak przyjadę.
– Zostawisz go? – spytała, usłyszawszy relację z ostatnich wydarzeń.
– Nie wiem. Chyba.
– Zawsze wiedziałam, że to drań.
– Możemy chwilę u ciebie pomieszkać? Wolałabym nie jechać do rodziców…
– Oczywiście. Nie ma sprawy.
Grzesiek nie odzywał się przez kilka następnych dni
Nie przyjechał, a nawet nie zadzwonił. Chodziłam do pracy, opiekowałam się synem i powoli dojrzewała we mnie myśl, że pora na kolejny krok. Bez względu na trudności, bez względu na opinię moich rodziców. O dziwo, podczas rozwodu Grzesiek nie robił mi problemów. Chyba nawet mu ulżyło. On też się uwolnił. Ustaliliśmy dni opieki nad Adasiem, ale podejrzewałam, że nie będzie z nich zbyt często korzystał.
Przeliczyłam finanse. Wyszło mi, że nie będzie łatwo, ale powinniśmy dać radę. Zosia zaproponowała, żebym zamieszkała z nią, ale nie chciałam. To mogłoby zaszkodzić naszej przyjaźni. Poza tym musiałam się nauczyć żyć na własną rękę. Wynajęłam kawalerkę.
Na razie nie potrzeba nam więcej. Żeby opłacić naukę, musiałam wziąć kredyt, ale warto było. Uparłam się, zawzięłam i jestem teraz na drugim semestrze. O cztery lata spóźniona i nie do końca tam, gdzie chciałam, ale jednak idę do przodu. Nie zamierzam być sekretarką do emerytury.
Życie się toczy, a ja wreszcie mam poczucie, że jestem na właściwej drodze. Odbudowałam stare znajomości, nawiązałam nowe kontakty. Kilka moich dawnych koleżanek też ma już dzieci, więc jest wesoło, gdy się spotykamy. Żyję, zamiast trwać. Wierzę, że z czasem będzie jeszcze lepiej.
Marta, lat 23
Czytaj więcej:
- „Chciałem naprawić błędy młodości, ale syn widzi we mnie intruza. Zawiodłem jako ojciec, ale podołam jako dziadek”
- „Przez upór i gburstwo mojego ojca rodzina zaczęła się rozpadać. Scaliła ją dopiero moja kilkuletnia córeczka!”
- „Ciąża wykończyła mnie psychicznie i fizycznie. Nie miałam siły wstać z łóżka i brzydziłam się własnego ciała. Ukojenie odnalazłam w jodze”