Reklama

Czy ze mną jest coś nie tak? Czy może po prostu nie mam szczęścia do mężczyzn? Jak nie pijak i tchórz, to znowu jakiś popapraniec, nie panujący nad emocjami. Może ktoś mi na to odpowie: dlaczego przyciągam samych drani?

Reklama

– Nie wpuścisz mnie? – zapytał Bartek przez drzwi.

Zawahałam się tylko przez chwilę.

– Nie – odpowiedziałam.

Ta krótka chwila potrzebna mi była, żeby przypomnieć sobie całe zło, jakie mi wyrządził. Żeby utwierdzić się w przekonaniu, że po naszym uczuciu pozostał tylko ból i żal, że to były stracone lata, że nie chcę go już oglądać, bo nie ma szans na zmianę człowieka, jeśli on sam tego nie chce i nie potrafi zrobić.

Owszem, kiedyś łudziłam się, że go zmienię

Jak każda kobieta, która kocha, miałam w sobie tę dziwną pewność, że wystarczy moje uczucie, żeby uratować jego, siebie, nas... W końcu jednak zrozumiałam, że moje dobre chęci nie wystarczą. I co z tego, że to wiedziałam?

Tkwiłam w tym toksycznym związku, dawałam się przekonywać i wciąż się łudziłam, że coś się zmieni. A powinnam uciekać gdzie pieprz rośnie już po pół roku. Mimo, że wciąż go kochałam. Zresztą, to nie był pierwszy raz. Już wcześniej popełniłam ten sam błąd.

Ale, jak widać, gorzka życiowa lekcja niczego mnie nie nauczyła.

Dzisiaj myślę, że Bartek to była moja ostatnia porażka

Więcej mężczyzn w moim życiu nie będzie! Ale to dzisiaj. Może, gdy przejdzie mi złość, to pomyślę inaczej, bo tak w głębi duszy marzę, by spotkać jakiegoś dobrego człowieka, kogoś, z kim będzie inaczej, lepiej.

Bo przecież samemu przez ten świat idzie się ciężko. Jakby człowiek szedł o kulach. Niby posuwa się do przodu, ale z wielkim trudem.

Pierwszy raz wyszłam za mąż za Andrzeja. Wiedziałam, że pije, ale który chłop w takiej dziurze, jak nasza wieś, tego nie robi. Pracy nie ma, perspektyw też nie, dzieci nie muszą pilnować – to piją. Myślałam, że gdy tylko będziemy razem, on przestanie, bo to przecież tylko od człowieka zależy, co robi, a czego nie.

„Będzie dziecko, wtedy nie będzie mu wypadało...” – łudziłam się w swojej naiwności.

Wymyśliłam, że zrobimy razem remont mieszkania, a praca odwróci jego uwagę od butelki.

Udawało się przez dwa miesiące

A potem... Kiedy przyszedł pierwszy raz pijany – uderzył mnie w twarz. Wybaczyłam, bo byłam przekonana, że po pijaku nie wiedział, co robi. Nawet nie byłam wtedy świadoma tego, że już byłam w ciąży.

Kiedy po jakimś czasie mu to powiedziałam, wcale się nie ucieszył.

A po co mi bachory w domu? – powiedział.

Rozpłakałam się, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Specjalnie przyciskał mi brzuch, uderzył nawet w niego parę razy. Straciłam to dziecko...

Uspokoił się trochę, nawet był miły, jakby czuł się winny za to co się stało. Pewnie i był. Ale nie chciałem mu tego wypominać. W ogóle nie chciałam go drażnić. Zależało mi tylko na tym, żeby był spokój, więc zgadzałam się na wiele rzeczy: na jego późne powroty, na pijackie spotkania z kumplami, nawet u nas w domu. Żeby tylko było dobrze.

Ale było coraz gorzej

Może powinnam go pogonić na cztery wiatry, ale nie potrafiłam być sama. Kiedy następne dziecko urodziło się całe i zdrowe – uciekł z domu i więcej się nie pokazał. Rozwód był formalnością.

Czasem spotykałam go potem na ulicy. Jeśli był trzeźwy, to nawet zamienialiśmy parę słów. Przysyłał alimenty bez upominania, ale o dziecko nawet nie zapytał i nie chciał go widzieć. A Michałek wciąż pyta o ojca, chce wiedzieć, gdzie jest, zobaczyć jego zdjęcie. Ale ja już nie chcę, żeby go poznał.

Po co? Gdy synek był malutki, mówiłam mu, że tata wyjechał i kiedyś tam wróci. Ale ile mogłam tak kłamać? A i ja potrzebowałam kogoś w domu, kto pomógłby w codziennych kłopotach, choćby kran naprawił, szafkę skręcił. Przecież nie mogłam wciąż prosić o pomoc sąsiadów.

Czułam się bardzo samotna

Któregoś dnia napisałam list do gazetowego kącika samotnych serc, że jest mi źle, i że chciałabym, aby ktoś napisał do mnie jakieś miłe słowo i trochę ciepła w tym liście przekazał. Nie podałam e-maila, bo chciałam, żeby było tak bardziej intymnie, po staremu. Przyszło kilkanaście listów, na wszystkie odpisałam.

Podziękowałam za słowa otuchy, było mi miło, że ktoś mnie zrozumiał i próbował pocieszyć. Bardzo mi na tym zależało. I tyle. Ale jeden z nadawców, kiedy otrzymał ode mnie odpowiedź, napisał jeszcze raz. Twierdził, że rozumie mnie bardzo dobrze, bo sam jest świeżo po rozwodzie i też się nie może połapać z tym wszystkim. Jest sam, rodzice umarli, szuka wsparcia, kobiety na całe życie, i takie tam.

Przestraszyłam się tych słów. Odpisałam, że nie szukam męża, tylko przyjaciela i niech sobie nie robi nadziei. Dodałam też, że nie mam zamiaru prowadzić dłuższej korespondencji, i jeszcze, że wychodzę za mąż, żeby go całkiem zniechęcić. Ale za mąż nie wychodziłam, w moim życiu nic się nie zmieniało, oprócz dni tygodnia i pór roku. Było mi źle.

Więc w końcu napisałam znowu do tego chłopaka

Był młodszy o parę lat, trochę się bałam, czy jest wystarczająco dojrzały, ale on napisał, że różnica wieku się nie liczy, że akceptuje Michałka, bo chciałby mieć prawdziwą rodzinę. Mieszkał sto kilometrów od nas, w większym mieście. Zaczął przyjeżdżać w odwiedziny.

Pamiętam, jak zjawił się po raz pierwszy. Wyszłam po niego na dworzec, on uścisnął mnie trochę tak niezdarnie, był bardzo nieśmiały, zawstydzony sytuacją, skromny.

„Wygrałaś los na loterii!” – krzyczało mi w duszy.

Byłam szczęśliwa. Wydawało się, że nadajemy na tych samych falach. Po jakimś czasie gotowałam na jego przyjazd ulubione dania. Zdarzało się też, że u mnie nocował. Dobrze nam było razem. Michałek go zaakceptował, siadał mu na kolanach, a on widać było, że lubił dzieci. Któregoś dnia jednak podniósł głos i zaczął się wściekać, że nie znalazł w lodówce piwa. Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach dobrze mi znaną złość. Wystraszyłam się.

– Nie było w sklepie – odparłam cicho. – To nie powód do awantury.

Zmitygował się, uspokoił. A ja zbagatelizowałam sprawę. Wszystko przycichło, choć nie byłam już tak szczęśliwa.

Przynajmniej nie pił

Po poprzednich przejściach z Andrzejem, teraz to było dla mnie najważniejsze. Gdy kolejny raz na mnie krzyknął, po chwili przepraszał i tłumaczył się, że jest wkurzony, bo coś w pracy mu nie wychodzi, że ma za dużo stresu i nerwów. Dopiero później się okazało, że do żadnej pracy nie chodził.

Ale pieniądze zawsze jakieś przynosił. Skąd? Nie mam pojęcia. A to, że rodzice umarli – jak pisał w liście, to było kolejne kłamstwo. Żyli i mieli się dobrze. Zaprosili mnie do siebie. Bardzo mili. Jego ojciec przy kolejnej wizycie powiedział przy stole:

– Synu, jak z Marysią ci się nie wyjdzie, to już z nikim ci się nie uda i nie pokazuj mi się na oczy…

Wzięliśmy ślub. Zaszłam w ciążę

Urodził się Pawełek. Bartek bardzo się cieszył, że to jego rodzony syn. Podkreślał to mocno i raz nawet wyrwało mu się, że na Michałku mu już aż tak bardzo nie zależy. Kiedyś w obecności rodziców wydarł się na niego. Teść wziął go wtedy na bok i powiedział:

– Bartek, to teraz też jest twój syn. I masz go kochać jeszcze bardziej niż Pawełka, żeby nie odczuł, że jest obcy dla ciebie.

Że też wtedy nie zapaliło mi się czerwone światełko w głowie! Ale moja babska intuicja pogubiła się przez te lata i wszystko brałam za dobrą monetę. Bo tak bardzo tego chciałam. Któregoś dnia przyszłam do domu, a on siedział na kanapie z głową podpartą rękami.

– Nie chce mi się żyć, nikt mnie nie kocha – mówił.
– Ja cię kocham – powiedziałam.

Naprawdę tak było. Kochałam go

I na to nic nie mogłam poradzić. Ale on miał to gdzieś. Któregoś dnia zamknął się w pokoju na klucz. W łazience znalazłam list z napisem: „otworzyć na drugi dzień”. Otworzyłam natychmiast.

Napisał, że się otruje i żeby go nie ratować. Tym razem go jednak uratowałam. Z pomocą sąsiadów wyważyliśmy drzwi. Zjadł wszystkie pigułki, jakie były w domu. Sąsiadka doradziła, żeby przepłukać mu żołądek mlekiem. Zwrócił wszystko. Wszyscy już wiedzieli, że albo on wariat, albo ja sekutnica, skoro doprowadziłam go do takiego stanu.

Awantur o byle co było w naszym domu coraz więcej

Nie wiedziałam, co robić. Zrozumiałam już, że jest jakiś popaprany, zagubiony, niedorosły, niedojrzały. Było mi go żal, ale jednocześnie bałam się o dzieci. Michałek, choć już duży, zaczął się moczyć na jego widok. Nie mogłam już żyć w stałym lęku.

Powiedziałam mu o tym i poprosiłam, żeby się wyprowadził. Żebyśmy odpoczęli od siebie. Wyszedł, jak stał, trzaskając drzwiami. Teściowa usiłowała nas jakoś pogodzić, teść zrobił mu straszną awanturę. Wynajęli mu mieszkanie niedaleko mojego. Zapłacili czynsz za rok z góry.

Bardzo im zależało, żeby jakoś nam się poukładało. Mnie jeszcze bardziej. Ale kiedy Bartek wpadał nas odwiedzić, siedział, jak z musu, gapił się w telewizor albo rozwiązywał krzyżówki. Czasami prosiłam, żeby coś naprawił – drzwi wypadały z zawiasów, oderwał się kawałek linoleum i Pawełek kilka razy już się przewrócił – brał się za to z niechęcią, rzadko kiedy dokończył. Prosiłam go:

– Bartek, nie zmarnujmy naszego domu.

Nie odpowiadał. Wzruszał tylko ramionami. Pytałam samą siebie, dlaczego mam tak pod górkę, dlaczego trafiają mi się tacy faceci, z którymi nie można ułożyć sobie życia?

Czy to jakaś kara? Za co?

Czy nie ma gorszych ode mnie do karania? Co ja takiego złego zrobiłam?

Uspokoił się trochę na tym wygnaniu, więc po pewnym czasie pozwoliłam mu wrócić do domu. Sielanka nie trwała długo. Oglądał jakiś program, a Michałek koniecznie chciał mu pokazać swoje rysunki. Podtykał mu je pod nos. Bartek wytrącił mu je z rąk. Mały myślał, że to będzie taka zabawa.

Podniósł je i przyniósł jeszcze raz. Wtedy wziął go na kolano i zaczął tłuc ręką. Znów interweniowali sąsiedzi, bo ja nie mogłam mu dać rady. Też oberwałam. Kazałam mu się wynosić. Powiedział, że wróci do swojej byłej żony. Myślał, że wzbudzi we mnie zazdrość, że będę chciała go zatrzymać. Ale ja powiedziałam:

– A idź gdzie chcesz!

Wystąpiłam o rozwód

W małym miasteczku dwa rozwody to rzecz niesłychana. Nie wiedziałam, gdzie podziać oczy. Ludzie wytykali mnie palcami. Postanowiłam się wyprowadzić. Kiedy Bartek dowiedział się o tym, przyszedł pod drzwi, wyjął nóż i zaczął robić sobie nacięcia na przedramieniu. Płytkie, żeby tylko krew leciała. Krzyczał:

– Skoro mnie nie kochasz, to po co mam żyć?!

Sąsiedzi, słysząc wrzaski, zadzwonili na policję. Zabrali go.

Nie wiem, jakim cudem, ale dostałam list od jego byłej żony. Pisała w nim, jak miała z nim ciężko, ile przeżyła, i że to nie jest człowiek do życia. Że życzy mi wszystkiego najlepszego, ale nie z nim. I wreszcie na spokojnie, kiedy mieszkałam już w innym mieście, po rozwodzie, pytałam siebie, czy bym mu przebaczyła?

Jaki musiałby być, żeby móc wrócić do mnie?

Ale nie znajdowałam nic, co mógłby zrobić, żebym go znów przyjęła pod swój dach. Chcę mieć spokojne życie. Kiedy mnie odnalazł w tym nowym miejscu i przyszedł pod drzwi ze zwieszoną głową – nie mogłam spojrzeć mu w oczy, żeby nie zobaczył w nich czegoś, co mogłoby mu dać nadzieję. I dlatego, gdy zapytał: „Nie wpuścisz mnie?” – zawahałam się przez krótką chwilę, ale nie otworzyłam drzwi.

Daria, lat 35

Czytaj także:

Reklama
  • „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
  • „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
  • „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”
Reklama
Reklama
Reklama