„Po latach w końcu zeznałam, że mąż się nade mną znęca. Postanowił się zemścić, więc zabrał mi dziecko”
Prawo chroni domowych oprawców. Żeby odzyskać dziecko porwane przez ojca-psychopatę, cała rodzina musiała się złożyć na prawników i biuro detektywistyczne.
- redakcja mamotoja.pl
Miałam czekać miesiące, a nawet lata, aż szanowny sąd wymierzy sprawiedliwość? O nie! Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce i odzyskać syna.
Byłam marzycielką od dzieciństwa. Zawsze wyobrażałam sobie, że moje dorosłe życie potoczy się jak w bajce: szczęśliwie i dostatnio. Kiedy poznałam Michała, uwierzyłam, że tak właśnie może być. Woził mnie dobrym samochodem, zapraszał do eleganckich restauracji, przynosił kwiaty.
Mówił, że jego żona będzie żyć jak księżniczka
Kiedy po pół roku poprosił mnie o rękę, bez wahania się zgodziłam.
– Dziecko, poczekaj jeszcze, za mało się znacie. To podobno zły chłopak, nerwowy – przestrzegali mnie rodzice.
Ale ja wiedziałam swoje.
– Michał jest cudowny, to tylko głupie plotki – denerwowałam się.
Byłam gotowa wyjść za niego nawet jutro. Choćby po to, by udowodnić, że mój ukochany jest naprawdę cudownym człowiekiem. Takim, jakim ja go widziałam…
Zaczęło się wspaniale. Dzięki pomocy najbliższych udało nam się kupić mieszkanie w naszym rodzinnym Białymstoku. Michał planował założenie własnej firmy, która miała przynieść mu krocie. Mówił, że świat złoży do moich stóp.
Jednak pół roku po ślubie mąż zaczął się zmieniać
Coraz częściej dawał mi do zrozumienia, że jestem jego własnością. Miałam siedzieć cicho i być mu absolutnie posłuszną.
„To nerwy, stres” – tłumaczyłam sobie.
Michałowi nie wychodziły jakoś te jego wielkie interesy i całą złość wyładowywał na mnie. Bił mnie, poniżał. Nikomu o tym nie mówiłam, nawet rodzicom. Wstydziłam się przyznać, że mieli rację. A może po prostu ciągle jeszcze miałam nadzieję, że uda się uratować nasz związek?
Rok po ślubie urodził się nasz synek, Kacper
Byłam szczęśliwa! Miałam nadzieję, że dumny tatuś zmieni swoje zachowanie. Nic z tego. Mąż w ogóle nie interesował się maluchem. Nie chciał go przewijać ani kąpać. Gdy Kacperek płakał w nocy, dostawał szału.
– Zrób coś, żeby ten gówniarz się zamknął. Muszę się wyspać – krzyczał.
Mimo wszystko kochałam Michała. Chciałam, żeby mu się powiodło i żeby zaczął zarabiać. Wiedziałam, że tu, w Białymstoku, nic z tego nie wyjdzie. Nasze finanse kulały, pieniędzy zaczęło brakować nawet na rachunki.
Kiedy więc mąż powiedział, że przeprowadzamy się do Warszawy, nawet się ucieszyłam.
– To miasto wielkich możliwości, tam rozwinę skrzydła – chełpił się.
Sprzedaliśmy wszystko, co mieliśmy i kupiliśmy małe mieszkanko na Pradze. Na początku było nam ciężko. Michał nie potrafił odnaleźć się w nowym miejscu, nie bardzo wiedział, co ma robić. Potem coś powoli zaczęło się zmieniać na lepsze.
Zdecydował przypadek. Usłyszałam w sklepie, jak jakaś kobieta opowiadała koleżance, że na pobliskim bazarze można kupić firmowe ubrania. Co prawda używane, ale w świetnym stanie. Ludzie się o nie zabijają, więc najlepiej wybrać się tam we wtorek rano, kiedy jest nowa dostawa. Opowiedziałam o wszystkim mężowi.
– Świetny pomysł! – ucieszył się.
I w ten sposób Michał założył firmę i zajęliśmy się handlem używaną odzieżą. Na naszym bazarowym stoisku pojawiły się ubrania z metkami bardzo znanych firm. Kupowaliśmy je za grosze od pewnej fundacji charytatywnej w Niemczech. Jeździliśmy tam dwa, trzy razy w miesiącu. Kacperek podróżował z nami. Szło nam świetnie. Po roku z bazaru przenieśliśmy się do własnego sklepu, zatrudniliśmy nawet ekspedientkę. Ciężko pracowałam. W domu, i dla firmy.
Myślałam, że mąż to zauważy, że chociaż raz usłyszę od niego jakieś dobre słowo
Nic z tego. Robił się coraz gorszy. Wszystko, co zarobiliśmy, gdzieś chował. Musiałam błagać go o pieniądze na jedzenie dla dziecka i dla siebie. Dostawałam grosze. Czasem nie miałam z czego ugotować obiadu. Za to on żył sobie jak pan.
Pamiętam, jak poprosiłam go, by zrobił mnie wspólnikiem firmy lub chociaż zatrudnił na etat. Miałabym wtedy swoje pieniądze… Dostał szału.
– Wybij to sobie z tego głupiego łba. Masz zapier… i o forsę nie pytać – wrzeszczał, bijąc mnie gdzie popadnie.
Lubił się nade mną znęcać, widzieć w moich oczach strach. Nie obchodziło go, że nasz synek to widzi i się boi, i cierpi.
– Nie rycz, tatuś tylko rozmawia z mamusią – mówił, gdy Kacperek z płaczem błagał, żeby przestał.
Czułam, że jeśli od niego nie odejdę, stanie się coś złego. Ale odkładałam decyzję. O dzień, tydzień, miesiąc… To było na początku listopada ubiegłego roku. Kilka dni wcześniej zapisałam się, w tajemnicy przed Michałem, na kurs księgowości.
Miałam nadzieję, że gdy go skończę, zajmę się finansami firmy. Mąż jakoś dowiedział się o kursie i natychmiast pokazał mi, co o tym myśli. Przewrócił mnie, kopał.
Byłam pewna, że mnie zabije
Mój krzyk i wołanie o pomoc słychać było w całym bloku. Ktoś z sąsiadów wezwał policję. Przyjechali. Zapytali, czy złożę doniesienie.
– Tylko spróbuj, suko, a ci tego nie daruję – zagroził Michał.
Nie przejmował się obecnością policjantów. Był pewny, że się przestraszę, i jak zwykle wszystko ujdzie mu na sucho.
– Tak, złożę doniesienie – wykrztusiłam z siebie.
Nigdy nie zapomnę jego wzroku… Chwyciłam teczkę z naszymi dokumentami, wzięłam Kacperka na ręce i pojechałam z policjantami na komendę. Synek tulił się do mnie z całych sił, a ja ledwie trzymałam się na nogach. Byłam obolała, z nosa lała mi się krew. Z trudem ją zatamowałam. Złożyłam zeznania.
Policjanci widząc mój stan, zawieźli mnie z dzieckiem do mojej siostry ciotecznej.
Zostawiłam u niej Kacperka i zgłosiłam się do szpitala
Natychmiast przyjęto mnie na oddział. Złamany nos, pęknięte żebra, podejrzenie wstrząśnienia mózgu. Po czterech dniach wypisałam się na własną prośbę. Pragnęłam jak najszybciej zobaczyć się z synkiem. Co prawda, wiedziałam, że Kacperek jest bezpieczny, że siostra zawiozła go do moich rodziców.
Mimo to byłam niespokojna. Siostra wspominała, że pierwszej nocy Kacperek często budził się w nocy z krzykiem, jakby męczyły go jakieś koszmary. Na szczęście, po przyjeździe okazało się, że wszystko jest w porządku. Kacperek zachowywał się normalnie. Uśmiechał się, psocił. Odetchnęłam z ulgą.
Zamieszkałam u rodziców
Nie próbowałam kontaktować się z mężem. Chciałam odpocząć, zapomnieć o tym, co mnie spotkało, wszystko przemyśleć. Raz pojechałam tylko z bratem i tatą do naszego mieszkania na Pradze. Zamierzałam zabrać trochę ubrań i ulubionych zabawek Kacperka.
Drzwi były zamknięte, zamki wymienione. W sklepie dowiedziałam się, że mąż nie pokazywał się od kilku dni.
– Nie martw się, kupimy nowe rzeczy, najważniejsze, że to, co najgorsze, masz już za sobą – powiedział tata.
Wkrótce miałam się przekonać, że to nieprawda…
Zbliżały się urodziny Kacperka. Zadzwonił Michał
Zapytał, czy może zobaczyć się z synem i wręczyć mu prezent. Na początku nie chciałam się zgodzić. Obawiałam się, że mały przypomni sobie, jak tata mnie bił, poniżał. I znowu będzie się bał. Ale Michał nalegał.
Był grzeczny, spokojny. Stwierdził, że po naszym odejściu przemyślał swoje postępowanie. Wie, że nie radzi sobie z agresją i już wkrótce rozpocznie terapię. I ma nadzieję, że potem wszyscy będziemy razem.
– Zlituj się, przecież to moje dziecko – błagał.
Wydawało mi się, że mówi szczerze.
– No dobrze, przyjedź na chwilę – odparłam, ale Michał się wykręcał.
– Wiesz, jestem u swoich rodziców. Oni też chcą zobaczyć wnuka. Przywieź rano do nas Kacperka, a wieczorem ci go odstawię – obiecywał.
Zgodziłam się.
Następnego dnia zawiozłam synka do teściów
Nawet cieszył się z tej wizyty. Michał był dla mnie bardzo miły. Dziękował, że zgodziłam się na spotkanie. I obiecał, że Kacperek wróci do domu najpóźniej o dwudziestej.
Nadszedł wieczór, a synek nie wracał. Nie podejrzewałam niczego złego. Pomyślałam, że świetnie się bawią i po prostu nie zauważyli, która jest godzina. Około dziesiątej zadzwoniłam do męża. Komórka była wyłączona. Zaczęłam mieć złe przeczucia.
Natychmiast wsiadłam do samochodu i pojechałam do teściów. Drzwi otworzył ojciec Michała. Nie chciał wpuścić mnie do domu.
– Syn wyjechał z Kacperkiem godzinę po twoim wyjściu. Kazał ci to dać – powiedział, wręczając mi kopertę.
A potem zamknął mi przed nosem drzwi. Otworzyłam kopertę. W środku był list. Mąż informował mnie w nim, że wyjeżdża z synem na dwa tygodnie. W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Miałam nadzieję, że to tylko zły sen, że zaraz się obudzę i zobaczę uśmiechniętą buzię mojego synka. Ale koszmar trwał. Zaczęłam dzwonić do drzwi, błagać teściów, by powiedzieli, gdzie jest moje dziecko. Nie reagowali…
Jakimś cudem dotarłam do domu i opowiedziałam o wszystkim rodzicom.
– O Boże, jak on mógł ci to zrobić, co z niego za człowiek – płakała mama.
– Przestańcie lamentować, coś wymyślimy – próbował nas uspokoić tata.
Słyszałam, jak rozmawiał z drugiego pokoju z teściami. Wrócił zdenerwowany.
– Oni twierdzą, że o niczym nie wiedzą. Ale ja im nie wierzę – powiedział.
W nocy nie zmrużyłam oka. Co pięć minut próbowałam połączyć się z Michałem. Ale komórka wciąż była wyłączona. Wreszcie, około drugiej, odebrał.
– Mówiłem ci, suko, że ci tego nie daruję. Nigdy już nie zobaczysz naszego syna – wysyczał i wyłączył telefon.
Więcej nie udało mi się już do niego dodzwonić.
Myślałam, że oszaleję z rozpaczy
Nie potrafiłam zebrać myśli. Znałam Michała, wiedziałam, do czego jest zdolny. Nie, nie bałam się, że zabije Kacperka. Byłam pewna, że gdzieś z nim wyjedzie, ukryje go, byle tylko sprawić mi ból. Właśnie na tym mu zależało, nie na synu….
Na szczęście, mój tata zachował zimną krew.
– Z samego rana pojedziemy na policję. Przecież w tym kraju obowiązuje prawo! – powiedział.
Pojechaliśmy. Byłam przekonana, że policjanci natychmiast rozpoczną poszukiwania i synek szczęśliwie wróci do domu. Srodze się zawiodłam. Pan komisarz grzecznie mnie wysłuchał, a potem powiedział, że nic nie może zrobić. Według prawa wszystko jest w porządku. Michał nie ma ograniczonej władzy rodzicielskiej, więc może zabrać dziecko na wakacje.
– Nawet bez zgody matki, podstępem? – zapytałam zrozpaczona.
– Takie jest prawo – rozłożył ręce.
Nigdy nie czułam się tak bezsilna. Tata nie chciał się jednak poddać. Postanowił wynająć adwokata. Poszliśmy do niego razem, jeszcze tego samego dnia. Pan mecenas wszystkiego wysłuchał i obiecał, że zajmie się sprawą.
– Napiszę wniosek do sądu o ustalenie miejsca pobytu pani syna. Jeśli sędzia uzna, że dziecko powinno mieszkać z panią, będzie podstawa do poszukiwań małego i odebrania go siłą. Ale na rozpatrzenie wniosku trzeba będzie poczekać. Miesiąc, nawet półtora. W sądzie są kolejki… – uprzedził.
Dwa dni później okazało się, że sprawa się komplikuje, bo mój mąż oskarżył mnie o znęcanie się nad dzieckiem. Odpowiednie zawiadomienie właśnie wpłynęło do prokuratury.
– Ale przecież to bzdura – zdenerwowałam się.
– Wierzę pani, ale prawo jest prawem. Ja oczywiście się tym zajmę, ale… Prokuratura musi wszystko zbadać, przesłuchać świadków. Potem odbędzie się sprawa w sądzie. To potrwa…
– Długo? – zapytałam.
– Trudno powiedzieć. Ale prywatnie państwu powiem, że jeśli chcecie odzyskać dziecko, powinniście je wykraść. Tak, jak zrobił to pani mąż. Jeśli będziecie trzymać się przepisów, możecie go zobaczyć za kilka miesięcy, a nawet lat…
Nie mogłam uwierzyć w to, co mówił adwokat
Kilka lat?! To nie mieściło mi się w głowie. Przez ten czas synek w ogóle mógł zapomnieć o moim istnieniu.
– Tato, musimy coś zrobić – powiedziałam, gdy wyszliśmy z kancelarii.
Spojrzał na mnie i zawyrokował:
– Wykradniemy Kacperka. Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobimy. Nie ma innego wyjścia.
Po powrocie do domu zwołaliśmy rodzinną naradę. Przyszli wszyscy najbliżsi.
Gdy dowiedzieli się o całej sprawie, obiecali pomoc
– Sami sobie nie poradzimy – stwierdziła ciocia. – Nie wiemy jak i gdzie szukać Michała.
– Dlatego trzeba wynająć profesjonalistów – wtrącił się wujek. – To pewnie kosztuje, ale wszyscy się złożymy.
Pomysł wujka wydawał się rozsądny. Następnego dnia pojechałam z tatą do Warszawy, do jednego z biur detektywistycznych. Po raz kolejny o wszystkim opowiedzieliśmy.
– Da się zrobić – usłyszeliśmy. – Gdy namierzymy, gdzie jest dziecko, pojedzie pani z nami. Żeby wszystko odbyło się zgodnie z prawem.
Dałam detektywowi zdjęcia synka i Michała, napisałam wszystkie adresy, pod którymi mogli przebywać.
– Będę państwa informował na bieżąco. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, dziecko za kilka dni będzie w domu – powiedział detektyw.
Z biura wyszliśmy pełni nadziei. Trzy dni później zadzwonił telefon.
– Wiemy, gdzie jest pani dziecko, proszę jak najszybciej przyjechać do Warszawy – usłyszałam.
Wybiegliśmy z tatą z domu tak, jak staliśmy. Wkrótce byliśmy na miejscu. Potem wszystko potoczyło się jak w filmie. Wsiadłam do furgonetki zaparkowanej przed biurem detektywistycznym. Siedziało w niej trzech potężnie zbudowanych mężczyzn. Mieli na twarzach kominiarki.
Okazało się, że mąż przebywa z synkiem w naszym mieszkaniu na Pradze. Podjechaliśmy pod blok, weszliśmy na górę.
Mąż, nieświadomy zagrożenia, otworzył drzwi
Faceci w kominiarkach rzucili go na podłogę.
– Zabieram moje dziecko – powiedziałam mu.
Podniósł głowę. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam w jego oczach strach… Poczułam wielką satysfakcję…
Wpadłam do pokoju Kacperka. Spał. Owinęłam go w kołderkę i trzymając na rękach, zbiegłam na dół. Obudził się dopiero w samochodzie.
– Tata mówił, że nas już nie chcesz, że uciekłaś – powiedział zaspany.
– To nieprawda synku, mama cię kocha – odparłam, mocno go przytulając.
Od tamtego dnia minęły trzy miesiące. Wyjechałam z kraju. Mieszkam z synkiem u kuzynki, we Francji. Często rozmawiam z rodzicami przez telefon. Mówią, że Michał szaleje.
Najpierw latał po prokuraturach, policjach, chciał zgłosić zaginięcie dziecka
Pewnie usłyszał to, co ja. Że wszystko jest zgodne z prawem, bo nie mam ograniczonej władzy rodzicielskiej… Teraz dzwoni do moich rodziców i próbuje się dowiedzieć, gdzie jest Kacperek. Na szczęście nie wie o istnieniu mojej kuzynki, więc czuję się bezpieczna. Wiedziałam, że jest podłym draniem, ale nie sądziłam, że posunie się tak daleko.
Justyna, lat 28
Czytaj także:
- „Córka zapragnęła mieć rodzeństwo, bo wszystkie jej koleżanki miały. To ona nas zmusiła, żebyśmy mieli drugie dziecko”
- „Nikoś urodził się w 26. tygodniu ciąży. Lekarze zapytali, czy chcemy go ratować. Jak matka może podjąć taką decyzję?”
- „Mąż co miesiąc pytał ją, czy jest już w ciąży. Traktował jak wybrakowany towar. To było upokarzające i bolesne”