„Po narodzinach Iwonki to mąż zdał egzamin z rodzicielstwa. Ja nie chciałam takiego dziecka. On mnie przekonał, że zespół Downa to nie koniec świata”
Pierwsza myśl po narodzinach mojego dziecka: dlaczego ja? Dlaczego właśnie mnie się to przytrafiło?!
- redakcja mamotoja.pl
Miałam 29 lat, gdy zaszłam w ciążę. Od dłuższego czasu staraliśmy się z Marcinem o dziecko, niestety, bezskutecznie. Zapisaliśmy się nawet na badania, by sprawdzić, czy wszystko z nami w porządku. Nie dotarliśmy do kliniki. Kilka dni przed wizytą zobaczyłam na teście ciążowym dwie kreski. Aż popłakaliśmy się wtedy ze szczęścia. Nasze marzenie miało się spełnić! Wreszcie!
Co mogło pójść nie tak?
Ciążę znosiłam znakomicie. Oczywiście miewałam swoje humorki, ganiałam Marcina do sklepu po ogórki, lody i śledzie, rozstawiałam go po kątach, ale fizycznie czułam się świetnie. Często siadaliśmy na kanapie i wyobrażaliśmy sobie, jakie będzie to nasze pierwsze, wymarzone dziecko. Mądre i odpowiedzialne po tatusiu? Urodziwe i wrażliwe po mamusi? Silne i zdecydowane po dziadku? Byliśmy z mężem młodzi i zdrowi, w naszych rodzinach nie było żadnych chorób genetycznych, wyniki badań miałam świetne, lekarza najlepszego w mieście. Cóż więc złego mogło się stać?
Na porodówkę trafiłam tydzień przed terminem. Właśnie szykowaliśmy się do kolacji, gdy poczułam, że zaczynam rodzić. Marcin wpadł w chwilową panikę, ale szybko się pozbierał. Chwycił torbę z rzeczami, zapakował mnie do samochodu i ruszyliśmy do szpitala. Gdy godzinę później leżałam już w sali porodowej, zadzwonił do rodziców. Krzyczał jak wariat, żeby nie kładli się spać, tylko czekali na wiadomość, bo już wkrótce zostaną dziadkami. A potem usiadł koło mnie i złapał mnie za rękę. Czułam, że trzęsie się jak osika. Przez chwilę bałam się, że gdy zacznie się poród, zobaczy krew, to nie wytrzyma i zemdleje. Wytrzymał. I był bardzo dzielny. I wtedy, i później…
Nie mogłam jej nawet przytulić
Iwonka urodziła się o szóstej rano. Gdy po raz pierwszy usłyszałam jej płacz, sama popłakałam się ze szczęścia. W internecie czytałam, że najgorsza jest cisza. Tymczasem córeczka krzyczała za troje. Miałam nadzieję, że za chwilę położna położy mi ją na piersi. Przytulę ją, poczuję na sobie jej ciepło, zapach. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Co więcej, nagle wokół nas zrobił się jakiś podejrzany ruch. Przybiegł jeszcze jeden lekarz, pielęgniarki. Wszyscy kręcili się, coś tam szeptali. Córeczkę gdzieś zabrano. Gdy na zmianę z mężem pytaliśmy, co się dzieje, słyszeliśmy tylko, że dziecko trzeba przebadać, coś sprawdzić…
Płynęły kolejne minuty, potem godziny. Trafiłam na salę poporodową. Patrzyłam, jak inne mamy tulą swoje maleństwa i wpadałam w coraz większą panikę. Ciągle nie miałam pojęcia, co dzieje się z moim dzieckiem. Marcin starał się mnie uspokoić, ale widziałam, że sam jest na granicy wytrzymałości. Bo jak tu można zachować spokój, gdy non stop się słyszy, że musimy jeszcze czekać, że jak któryś z lekarzy będzie miał wolną chwilę, to do nas przyjdzie… Czuliśmy, wiedzieliśmy, że coś jest nie w porządku. Pytanie tylko: co?
Myślałam, że to zły sen
Lekarz pojawił się koło południa. Stanął przy moim łóżku i beznamiętnym głosem oświadczył, że moja córeczka ma zespół Downa.
Świat zawirował mi przed oczami. Zespół Downa? O czym on, do cholery, mówi? Czy to na pewno chodzi o moją córeczkę? Spojrzałam na męża i rodziców. Byli w szoku. Podobnie jak ja nie mogli uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszeli. Gdy już się jednak otrząsnęli, zarzucili lekarza dziesiątkami pytań.
Nie pamiętam, czego chcieli się dowiedzieć, nie słyszałam odpowiedzi. W tamtej koszmarnej chwili w ogóle mnie to nie interesowało. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl: to tylko koszmarny sen. Zaraz się obudzę i okaże się, że moje dziecko jest śliczne i zdrowe.
Ale choć szczypałam się w rękę, przecierałam oczy, sen ciągle trwał.
Jak się poczułam, gdy zrozumiałam, że jednak nie śnię? Skrzywdzona, a przede wszystkim wściekła. Może gdybym wiedziała wcześniej, że noszę pod sercem dziecko z zespołem Downa, to jakoś bym się do tego psychicznie przygotowała. I zareagowała inaczej. A tak na zmianę przeklinałam i płakałam. Mój piękny, spokojny świat runął, a marzenia o idealnym dziecku prysły jak mydlana bańka.
Zastanawiałam się, dlaczego spotkało mnie takie nieszczęście. Przecież lekarz zapewniał mnie w trakcie wizyt kontrolnych, że moje dziecko świetnie się rozwija. Dlaczego więc urodziło się takie? Czyżby jednak niedokładnie przyjrzał się wynikom USG, a może specjalnie kłamał?
Nie chciałam takiego dziecka
Dziś już wiem, że nie warto szukać winnych, że takie odmienne dziecko może urodzić się każdemu. I że nie można temu zapobiec. Ale wtedy wydawało mi się, że zrobiono mi olbrzymią krzywdę. Niewiele wiedziałam o zespole Downa. Tyle tylko, że coś takiego istnieje. Na naszym osiedlu mieszkała kiedyś rodzina z takim właśnie dzieckiem. W wieku dziesięciu lat chłopak słabo chodził, źle mówił i wyglądał inaczej, więc nie miał łatwego życia. Dorośli gapili się na niego jak na dziwoląga, dzieciaki śmiały się, popychały, nazywały głupkiem. Matka nieraz musiała z nimi walczyć. Broniła syna jak lwica. Gdy na nią patrzyłam, współczułam jej i myślałam, że nigdy nie chciałabym się znaleźć na jej miejscu. A teraz właśnie tak się stało. Gdy to do mnie dotarło, zrobiło mi się słabo.
W tamtej chwili pomyślałam, że nie chcę tego dziecka. I że najlepiej będzie, jak oddam je do domu opieki.
Powiedziałam o tym mężowi. Miałam nadzieję, że mnie poprze, a nawet ucieszy się z takiej decyzji. Przecież też marzył o idealnym dziecku. Tymczasem Marcin najpierw spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a potem ukrył twarz w dłoniach i… się rozpłakał.
– Błagam cię, nie mów tak. Przecież to nasza córka. Spróbuj ją pokochać. Zobaczysz, poradzimy sobie – wykrztusił przez łzy.
Mówi się, że to mężczyźni w takich sytuacjach się załamują. Chcą „pozbyć się” problemu, uciekają. Że to kobiety są silniejsze, bardziej odporne i waleczne. U nas było odwrotnie. To mąż zdał egzamin z rodzicielstwa. Marcin przyznał mi się później, że pokochał Iwonkę od pierwszej chwili jej życia. I nie obchodziło go, że córeczka ma zespół Downa.
Nie kochałam własnego dziecka
Ze mną było inaczej.
Ja nie kochałam Iwonki… Wstydziłam się jej. Jeszcze zanim córeczka przyszła na świat, planowałam, że od razu po narodzinach zrobimy jej z Marcinem mnóstwo zdjęć. Wyślemy znajomym, dalszej rodzinie, a nawet wrzucimy na portale społecznościowe. Zamierzałam się nią pochwalić całemu światu. A teraz nawet nie chciałam, żeby ktoś się dowiedział, że zostaliśmy rodzicami. Nie byłam w stanie powiedzieć żadnej koleżance, że urodziłam dziecko z zespołem Downa. Zrobili to za mnie mąż i rodzice… Odebrałam wtedy mnóstwo telefonów ze słowami wsparcia.
Ludzie przekonywali, że wszystko będzie dobrze, że zdarzają się większe nieszczęścia. Uważałam, że nie wiedzą, o czym mówią. Oni przecież mieli zdrowe, piękne dzieci. A ja? Złość, rozpacz, poczucie krzywdy odbierały mi rozum… Nie chciałam nawet oglądać Iwonki. Marzyłam o tym, żeby zniknęła. Widziałam, że Marcina bardzo to bolało, ale milczał. Nie robił mi wyrzutów, nie naciskał. Pytał po prostu, czy pójdę z nim do Iwonki. Gdy kręciłam głową, szedł sam. A po powrocie opowiadał, jak się uśmiecha, macha rączkami. Zatykałam uszy i uciekałam.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam swoją córeczkę? Dopiero po trzech dniach. Mąż po raz kolejny zapytał, czy z nim pójdę, a ja tym razem skinęłam głową.
Leżała w inkubatorze. Taka malutka, bezbronna. Patrzyłam na nią i czułam, jak się toczy we mnie jakaś straszna walka. Z jednej strony ciągle nie chciałam tego dziecka. Bałam się, że będę przeżywać to samo, co tamta matka z osiedla, że nie podołam. Ale z drugiej, marzyłam, by je przytulić. Czułam się jak na kolejce górskiej. Raz góra, a zaraz potem znowu dół. Góra, dół. I tak w kółko. W pewnym momencie Iwonka zakwiliła cichutko i wyciągnęła rączkę w moją stronę. Jakby chciała mnie złapać, dotknąć. I wtedy coś we mnie pękło.
Wierzę, że będzie miała piękne życie
Rozpłakałam się. Ryczałam chyba z godzinę. A potem nagle się uspokoiłam. Wiedziałam już, że kocham córeczkę. Nad życie. I że nigdzie jej nie oddam.
Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Iwonka ciągle jest jeszcze w szpitalu. Odwiedzamy ją z mężem codziennie, a w międzyczasie czytamy wszystkie publikacje na temat zespołu Downa, dużo rozmawiam z rodzicami takich dzieci. To właśnie od nich dowiedzieliśmy się, że jeśli uwierzymy w naszą córeczkę, będziemy z nią pracować, to w przyszłości nieraz nas jeszcze zadziwi. Ludzie z zespołem Downa uczą się języków, kończą studia, spełniają swoje marzenia, realizują pasje. Iwonka może mieć piękne, szczęśliwe życie…
Balbina
Konkurs „Narodziny rodziny”
Jesteś rodzicem niemowlaka? Opisz swoją historię i wygraj wózek spacerowy! Czytaj więcejZobacz także: