Reklama

Jestem wdową. Mój mąż zginął w wypadku siedem lat po ślubie, na kilka dni przed trzecimi urodzinami naszej córeczki Ani. Zostałyśmy same… Bez pensji męża było trudniej, ale jakoś wiązałam koniec z końcem. Niestety, duża część pieniędzy szła na wynajem mieszkania. Dlatego dwa lata później zgodziłam się skorzystać z propozycji Mariana, który posiadał piętrowy dom z mieszkaniami na wynajem.

Reklama

– Akurat wyprowadziła się para i dwupokojowe lokum stoi puste – powiedział.

Marian miał nieco ponad pięćdziesiąt lat. Od czasu do czasu naprawiał różne rzeczy w salonie urody, w którym pracowałam jako manikiurzystka. Był jedną z tych osób, które pomogły mi jakoś przejść ciężki czas po śmierci męża. Lubiłam go. Był cichy, miły, często bawił się z Anią, która trzy dni w tygodniu siedziała ze mną w pracy, gdy miałam drugą zmianę.

Dom był piętrowy, przedwojenny, co oznaczało duże pokoje i sufity na wysokości trzech metrów. „Moje” mieszkanie znajdowało się na piętrze i miało spory balkon, było dwa razy większe niż poprzednie, a czynsz o połowę niższy. Byłam zachwycona.

– Nie mogę cię tak wykorzystywać – zaprotestowałam, ale Marian wzruszył ramionami.

– Lubię ciebie, twoją córkę, stać mnie na fanaberie – powiedział i z uśmiechem podążył wzrokiem za Anią, która z fascynacją oglądała swój nowy pokój.

Wymyślony przyjaciel

W budynku było sześć mieszkań. Wkrótce część lokatorów poznawałam z widzenia. Z niektórymi zamieniałam kilka słów. Moje życie powoli wchodziło na bezpieczne tory. Trochę tylko martwiła mnie Ania, bo odniosłam wrażenie, że dokucza jej samotność. Bo z jakiego innego powodu wymyśliłaby sobie przyjaciela?

Od kiedy się tu przeniosłyśmy, Ania często siadała w kącie swojego pokoju i z kimś rozmawiała. Albo słuchała z zapartym tchem, oczarowana. Kiedy spytałam, co robi, wyjaśniła, że słucha bajek, które opowiada jej Bartek.

– Wiesz, mamuś, on ma sześć lat i się zgubił. I czeka na mamę, żeby go odnalazła. Tak mu kiedyś powiedziała, że jak się zgubi, to ma czekać w jednym miejscu, a ona na pewno po niego przyjdzie. Więc on czeka.

– W twoim pokoju się zgubił? – spytałam z ironią, ale gdy zobaczyłam zranione spojrzenie pięciolatki, poczułam złość na siebie.

Nie bądź drętwym dziadersem, kobieto.

Wkrótce istnienie Bartka okazało się błogosławieństwem, bo Ania zajęła się sobą i przyjacielem, a ja mogłam poświęcić czas na swoje sprawy…

Pierwsze sygnały kłopotów

Kilka tygodni później zauważyłam, że Ania jakby przestała lubić Mariana. Wpadał raz, dwa razy w tygodniu. Pomógł ustawić meble, naprawić cieknący kran. Za każdym razem chciał pobawić się z Anią, zabrać ją na spacer jak kiedyś, ale ona nie chciała. Patrzyła na niego dziwnie. Tamtej soboty, kiedy przyszedł, aż tupnęła nogą ze złością, gdy zaczęłam ją namawiać na wyjście.

– No, no – powiedział Marian, ściągając brwi. – Nieładnie, Aniu, tak się zachowywać. Nie sądzisz, że powinnaś nas przeprosić?

Wyciągnął rękę do mojej córeczki, a wtedy lampa wisząca tuż nad jego głową pękła z hukiem. Marian krzyknął, kiedy kawałek szkła wbił się w jego policzek.

Akurat patrzyłam na Anię – zobaczyłam na jej twarzy nie wyraz zaskoczenia czy strachu, lecz satysfakcji. Jakby wiedziała…

Oczywiście oglądałam filmy o poltergeistach, znałam teorie tłumaczące takie zjawiska siłami psychicznymi dorastających dzieci, jak u słynnej Joasi z Sosnowca w zeszłym wieku. Ale Ania miała dopiero pięć lat!

Marian otarł krew z policzka, rozejrzał się wokół z dziwnym wyrazem twarzy, popatrzył na Anię z czymś w rodzaju złości, po czym wyszedł z mieszkania, nie mówiąc „do widzenia”. To też było dziwne.

– Aniu, co się dzieje? – spytałam córeczkę. – Dlaczego już nie lubisz wujka? Zrobił ci coś?

Pokręciła głową.

– Ale Bartek go nie lubi – odparła.

Wizyta u sąsiadki

No tak. To kończyło sprawę. Czy teraz każdy sprzeciw Ania będzie tłumaczyć wolą Bartka? A przecież ona za Bartka odpowiedzialności brać nie może, prawda? Przeczekać tę fazę rozwoju dziecka czy powalczyć? Pomyślałam o pani Alince, siedemdziesięciopięcioletniej byłej nauczycielce, która mieszkała na parterze od wielu lat, jeszcze kiedy właścicielką domu była matka Mariana. Kiedyś zaprosiła mnie na herbatę i pogaduszki, jak będę miała czas. Uznałam, że wpadnę do niej, pogadam o Ani, może podsunie mi jakiś pomysł wychowawczy.

Zaszłam na parter ze świeżo upieczonym ciastem, sąsiadka ucieszyła się, zrobiła herbatę i zaczęła wprowadzać mnie w historię domu i jego lokatorów…

Chłopiec zniknął. Jakby go kosmici porwali

– To były cudowne czasy. – Pani Alina westchnęła z nostalgią. – Wszyscy sąsiedzi byli przyjaciółmi, pomagaliśmy sobie nawzajem w chorobie albo gdy ktoś stracił pracę. Pożyczaliśmy pieniądze do pierwszego. A kiedy Marcinkowskim zdarzyła się tragedia, to tak jakby nam się zdarzyła. Oni mieszkali tam, gdzie pani teraz – wyjaśniła staruszka.

– Co się stało? – spytałam.

– Zaginął ich sześcioletni synek. Bartek. Pamiętam go, śliczny chłopczyk, bardzo miły. Uwielbiał czytać baśnie, przeczytał wszystkie z mojej biblioteki… Wszyscyśmy go szukali. Syn pani Zosi, właścicielki mieszkania, też szukał. Przyjaźnił się z Bartkiem. Zawsze lubił dzieci, aż szkoda, że nie ma własnych.

Siedziałam jak zmartwiała.

Sześcioletni Bartek, który mieszkał w naszym lokalu. Zaginął. Nie lubi Mariana…

– Znaleźliście go? – spytałam cicho.

– Nie. To dziwna historia. To było bardzo grzeczne dziecko, które nigdy nie wychodziło z mieszkania bez pozwolenia. Ela, jego matka, która była moją bliską przyjaciółką, twierdziła, że tamtego dnia był lekko przeziębiony i nie poszedł do szkoły. Ona i jej mąż musieli iść do pracy. Bartuś miał być w domu sam tylko trzy godziny. Kiedy jego siostra wróciła ze szkoły, już go nie było. Ale choć była zima, nie wziął kurtki, ciepłych butów. Jakby go kosmici porwali… Ela nie mogła tu więcej mieszkać, wyprowadzili się. Kontakt się między nami urwał, chyba nie mogła znieść niczego, co przypominało jej ten dom. Kilka lat temu byłam na jej pogrzebie. Pochowali ją obok męża. Jej córka powiedziała, że nigdy nie doszła do siebie. Zawsze czekała, aż jej synek się odnajdzie. A kiedy wiedziała, że umiera, nie bała się, bo wierzyła, że wreszcie go spotka po drugiej stronie.

Przez chwilę się wahałam, ale powiedziałam o wymyślonym przyjacielu mojej córki. Oczy pani Aliny robiły się coraz większe.

– Kiedyś babcia powiedziała mi, że czasem dzieci widzą duchy zmarłych, którzy nie mogą odejść do światła. Biedactwa. On czeka na nią tutaj, ona na niego tam – westchnęła.

Kiedy wróciłam do mieszkania, poszłam do pokoju córki i poprosiłam Anię, by spytała Bartka o wydarzenia tamtego wieczora. Dziwnie się czułam, widząc, jak pięciolatka mówi do kogoś niewidzialnego. Jak słucha odpowiedzi.

– Powiedział, że był chory, nudził się – powiedziała Ania. – Wtedy przyszedł Maniek, żeby się z nim pobawić. I skrzywdził go.

W błysku olśnienia wszystko zrozumiałam. Wreszcie we właściwym świetle ujrzałam zainteresowanie dojrzałego mężczyzny moją córeczką. Postanowiłam, że wyprowadzimy się jak najszybciej.

Resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim

Tego wieczoru położyłam Anię spać, sama poszłam do łóżka kilka godzin później. Z trudem zasnęłam. Wyobrażałam sobie, co Marian mógłby zrobić Ani, i pięści same się zaciskały z bezsilnej nienawiści. Dziękuję ci, Bartuś, że nas uprzedziłeś – myślałam. Przypomniałam sobie tę wybuchającą lampę. Czy to było jego dzieło? Czy duchy mogą oddziaływać na nasz świat? Im bardziej odpływałam w sen, tym więcej nieprawdopodobnych zjawisk wydawało mi się możliwych.

Coś wyrwało mnie ze snu w środku nocy. Podskoczyłam na łóżku z bijącym sercem.

Brzęk rozbijanego szkła.

Krzyk mężczyzny. Krzyk Ani.

Wpadłam do pokoju córki. Stała przy szeroko otwartym oknie na krzesełku i patrzyła w dół. Podbiegłam do okna, objęłam córeczkę i spojrzałam tam, gdzie ona. Na podwórko. W świetle palącej się latarni zobaczyłam na ziemi ciało mężczyzny. Usłyszałam jego jęk, kiedy próbował się poruszyć. Marian.

Pogotowie, które natychmiast wezwałam, zabrało go do szpitala. Ania powiedziała, że był w jej pokoju, w nocy.

– Kiedy się obudziłam, stał przy moim łóżku. Bartek zaczął krzyczeć, a wtedy wujek Marian strasznie się przestraszył, zaczął machać rękami. Nagle szeroko otworzył okno i skoczył… A potem już wiesz.

Tuliłam córeczkę do siebie ze wszystkich sił i płakałam. Przecież Marian miał klucze do mieszkania. Wszedł w nocy, by skrzywdzić moją córeczkę. Czy ona też by zniknęła bez śladu?

– Podziękuj Bartkowi za to, że cię ochronił – wyszeptałam.

– Sama mu podziękuj. Stoi przed tobą. Och… – córeczka urwała.

– Co? – zaniepokoiłam się.

– Przyszła jego mama! Mama Bartka! – buzia Ani rozświetliła się, gdy patrzyła w stronę szafy. – Tulą się do siebie.

Ja nie widziałam nikogo, choć nagle odniosłam wrażenie, że pogrążona w półmroku przestrzeń wokół nas zaczęła jakby lśnić, iskrzyć. Wszystkie włoski na moim ciele uniosły się, poczułam dreszcze.

– Pa, pa, Bartek! – zwołała Ania i pomachała przyjacielowi rączką.

Marian przeżył upadek, ale złamał kręgosłup i resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim. Załamał się też psychicznie. Trawi go nieustanny lęk przed polującymi na niego dziećmi.

Marianna

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama