„Po zawale myślałam, że już nic dobrego mnie w życiu nie czeka. Dopiero prośba wnuczki uświadomiła mi, ile jeszcze przede mną”
Zastanawiam się czasem, czy prośba wnuczki nie była przypadkiem misterną intrygą przygotowaną przez moją córkę i syna…

- redakcja mamotoja.pl
Przez całe dorosłe życie byłam zaganiana. Wiecznie miałam coś do zrobienia lub załatwienia. Popołudnie tylko dla siebie? Błogie lenistwo? Godziny na ploteczkach z przyjaciółkami? O takich rzeczach mogłam sobie tylko pomarzyć. Ja miałam pracę, męża, dzieci, potem wnuki… No i gotowanie, pranie, sprzątanie. Aby ze wszystkim zdążyć, wstawałam bladym świtem i kładłam się o północy. Było mi ciężko, ale nigdy nie skarżyłam się na swój los. Dobro rodziny było dla mnie najważniejsze. A że bliscy doceniali moje starania, czułam się szczęśliwa i spełniona. Jedyne, o co prosiłam Boga, to zdrowie. Modliłam się, by nigdy nie zabrakło mi energii i siły do opieki nad ukochanymi osobami.
Bóg chyba nie dosłyszał mojej prośby albo o niej zapomniał. Dwa lata temu miałam zawał. Nigdy wcześniej poważnie nie chorowałam, a tu taka przykra niespodzianka… I to w czasie, w którym zamierzałam wreszcie trochę zwolnić, czyli tuż po przejściu na emeryturę. Któregoś ranka wyszłam na zakupy i nagle poczułam w piersiach potworny ból. Serce waliło mi jak młotem, nie mogłam złapać tchu. Ostatnie, co pamiętałam, to pobliska ławka, na której próbowałam usiąść. Apotem ciemność. Obudziłam się dopiero w szpitalu… Usłyszałam, że gdyby przechodnie nie wezwali od razu pogotowia, pewnie nie byłoby mnie już na tym świecie.
Choroba zwaliła mnie z nóg. Dosłownie. Energia, której do tej pory nigdy mi nie brakowało, ulotniła się niczym sen złoty. Zupełnie opadłam z sił. Czułam się jak balon, z którego uszło powietrze… Rano nie byłam w stanie ruszyć ani ręką, ani nogą, a zwykłe przejście do toalety czy do kuchni kojarzyło mi się z wyprawą na najwyższy szczyt świata. Całymi dniami leżałam więc w łóżku i gapiąc się w sufit, użalałam się nad sobą lub oglądałam w telewizji serial za serialem. Wychodziłam właściwie tylko do lekarza, i to też w towarzystwie męża, bo bałam się, że przewrócę się gdzieś na ulicy i już nigdy nie wstanę. Najbliżsi bardzo się o mnie martwili.
Bardzo chciałabym ci pomóc, ale nie wiem jak
– Mamo, tak nie można… Musisz się więcej ruszać, bo to poprawia krążenie. Pamiętasz, co mówił lekarz? Że nie możesz tylko leżeć, bo bezczynność pogarsza twój stan – powtarzała córka, Karolina, gdy tylko wpadała do mnie w odwiedziny.
– No właśnie. Wyjdź z tatą na spacer albo na zakupy. Zobaczysz, od razu poczujesz się znacznie lepiej – wtórował jej syn, Michał.
– Pójdę, pójdę. Ale nie w tej chwili. Może później – odpowiadałam na odczepnego i żeby zakończyć dyskusję, odwracałam się do ściany.
To ich gadanie doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Nie mogłam pojąć, dlaczego zmuszają mnie do czegoś, czego nie jestem w stanie zrobić. Zastanawiałam się nawet, czy przypadkiem nie chcą mnie wykończyć.
No bo jak miałam się ruszać, spacerować, skoro przy każdym, nawet najmniejszym wysiłku w piersiach brakowało mi tchu, a moje serce wariowało? Zaczynało bić jak szalone? Obawiałam się, że znowu tego nie wytrzyma i stanie. Tylko w łóżku czułam się naprawdę bezpiecznie i komfortowo. Byłam rozżalona i wściekła, że tego nie rozumieją. Dlatego w moim domu coraz częściej dochodziło do spięć, a nawet kłótni. I stało się tak, że zamiast witać najbliższych z otwartymi ramionami, krzywiłam się na ich widok, jakbym cytrynę zjadła. I nie wiadomo, czym by to się wszystko skończyło, gdyby nie moja ośmioletnia wnuczka, Marysia.
To było pod koniec ubiegłego roku. Córka i zięć mieli do załatwienia jakieś ważne sprawy, więc poprosili męża, by odebrał małą ze szkoły i przechował u nas. Gdy przyszli, od razu dostrzegłam, że wnuczka ma bardzo zmartwioną minę.
– Co się stało, kochanie? Masz jakiś problem? – zatroskałam się.
– Mam… I to bardzo, bardzo wielki… Jak stąd do na koniec świata – westchnęła moja kochana dziewuszka.
– Powiesz babci jaki?
– No, nie wiem, czy mogę. Nieraz słyszałam, jak mówiłaś mamie, żeby przestała gadać, bo nie możesz się denerwować. A kłopoty są zawsze denerwujące – zrobiła poważną minę.
– Masz rację. Ale od każdej reguły są wyjątki. Twój problem na pewno mnie nie zdenerwuje, mów, skarbie – uśmiechnęłam się.
– No dobrze… A więc od razu po Nowym Roku mamy w szkole bal przebierańców. Będą wszystkie klasy…
– I to tym jesteś tak bardzo zmartwiona? Nie chcesz iść na ten bal?
– Chcę! Nawet już wymyśliłam, za co się przebiorę. Za jednorożca!
– W takim razie nie rozumiem.
– O rany, babciu… Jak jest bal, to są tańce, prawda?
– Prawda.
– No. A ja w ogóle nie umiem tańczyć. Boję się, że jak wyjdę z dziewczynami na środek sali, to wszyscy padną ze śmiechu. Nie przeżyję tego!
– Przesadzasz, na pewno nie będzie aż tak źle – chciałam ją pocieszyć.
– A właśnie, że będzie! – nadąsała się.
– Może więc trochę poćwiczysz przed balem? Na przykład z mamą? Albo z tatą?
– Chciałam, ale oni mówią, że też nie potrafią za dobrze tańczyć. Mama opowiadała, że na weselu ciągle deptali sobie z tatą po palcach.
– Fakt, nie szło im najlepiej…
– To kogo mam poprosić o pomoc?
– Nie wiem, naprawdę nie wiem – rozłożyłam ręce, a wnuczka zastanawiała się przez chwilę.
– Wiem! – rozpromieniła się nagle.
– Kogo?
– Ciebie! Mama mówiła, że nieraz chwaliłaś się, że kiedyś byłaś świetną tancerką! – patrzyła na mnie z triumfem w oczach.
– To prawda… Biegałam na dyskoteki co najmniej raz w tygodniu. Nawet trzy konkursy taneczne wygrałam… Koledzy i koleżanki nazywali mnie królową disco. Ale to było lata temu, kochanie, wszystko już zapomniałam – tłumaczyłam się zaskoczona.
– E tam, na pewno coś jeszcze pamiętasz! Oj, babciu, proszę cię! Chyba nie chcesz, żebym się ośmieszyła! – zakrzyknęła i włączyła radio.
Nie ukrywam, byłam w kropce.
Z jednej strony, bardzo chciałam pomóc wnuczce, ale z drugiej, bałam się ruszyć z łóżka. Na samą myśl, że miałabym wirować czy skakać, robiło mi się słabo.
– Przepraszam cię, kochanie, ale chyba nie dam rady – broniłam się.
– A właśnie że dasz! Przecież nie każę ci tańczyć przez cały czas. Pokażesz mi tylko kilka najważniejszych kroków. A potem znowu się położysz. Babuniu, proszę – popatrzyła na mnie błagalnym wzrokiem.
Nie potrafiłam odmówić.
Poprosiłam więc męża, żeby przesunął stół pod ścianę, a sama narzuciłam coś lekkiego i stanęłam na środku pokoju. Wnuczka ustawiła się naprzeciwko.
Godzina takiego wysiłku, a ja ciągle żyję?
Pierwsze minuty były naprawdę koszmarne. Brakowało mi tchu, serce wariowało, oblewał mnie pot. Zastanawiałam się, czy zdążę zrobić jeszcze jeden krok, obrót i podskok, czy wcześniej padnę trupem. W pewnym momencie byłam tak przerażona, że chciałam skończyć lekcję. Ale przemogłam strach. Nie mogłam przecież zawieść wnuczki. Wkładała tyle wysiłku w naukę, starała się naśladować każdy mój ruch. I cieszyła się, kiedy udało jej się opanować jakieś kroki.
Tańczyłam więc dalej i nawet nie zauważyłam, kiedy złe myśli odeszły.
Przypomniały mi się szalone lata młodości, gdy byłam królową dyskotek. To były takie cudowne wspomnienia. Wróciłam do rzeczywistości, dopiero gdy mąż wyłączył radio.
– Dlaczego to zrobiłeś? Nie widzisz, że coraz lepiej nam idzie? – oburzyłam się na niego.
– Widzę, pewnie, że widzę. Ale na dzisiaj dość. Tańczycie już prawie godzinę! – pokazał na zegar.
– Naprawdę? To faktycznie chyba się położę – odparłam zaskoczona.
Godzina szaleństw, a ja ciągle żyłam? Nie mogłam to uwierzyć. Gdy przykrywałam się kołdrą, byłam potwornie zmęczona, ale szczęśliwa.
Na tej jednej lekcji oczywiście się nie skończyło. Ćwiczyłam z Marysią aż do samego balu. Ku swojemu zdumieniu z dnia na dzień czułam się coraz lepiej. Wracały mi siły, energia. Serce też przestało wariować. I zrozumiałam, że to moje leżenie w łóżku i użalanie się nad sobą rzeczywiście tylko mi szkodziło. I że jeśli chcę dożyć później starości, muszę się ruszać! Od tamtej pory żyję aktywnie. Nawet dziś, w czasach pandemii, codziennie wyciągam męża na długie spacery. A przynajmniej raz w tygodniu, odstawiamy stół pod ścianę i tańczymy do starych przebojów z radia.
Danuta
Zobacz także:
- „Niedoszła teściowa rozpowiada w miasteczku, że się sprzedaję. Mści się, bo nie dopuszczam jej do wnuka”
- „Znajomi żartowali, że znalazłam sobie utrzymanka. Śmiałam się z tego, dopóki mój wybranek nie wyczyścił mi konta”
- „Wróciłam wcześniej od rodziców i przyłapałam męża z kochanką. Dla niego rzuciłam karierę, a on tak mi się odpłaca?”