To była dość smutna rocznica ślubu, chociaż obchodziliśmy ją w gronie rodziny i przyjaciół. Już dziesięć lat razem... I w zasadzie wszystko było miedzy nami dobrze. No właśnie: dobrze, ale nie bardzo dobrze. Damian był czułym, kochającym mężem. Nigdy nie miałam wątpliwości, że to ten jedyny. Moja druga połówka.
Miałam wymarzonego męża, ale w naszym domu brakowało dzieci
Zresztą wszystkie koleżanki mi go zazdrościły. Beata, bo taki przystojny i sympatyczny, Hanka – bo wesoły (jej mąż zawsze ponuro wodził wkoło wzrokiem, nie miał ani krzty poczucia humoru). Kryśka też wzdychała, że jesteśmy według niej idealnie dobraną parą, bo w przeciwieństwie do większości facetów, z którymi ona miała do czynienia, mój nigdy nie nadużywał alkoholu. Może nie był w typie „macho”, jak mąż Justyny, ale na pewno nie miał też skłonności tamtego do okazywania agresji, jeśli coś nie szło po jego myśli. Tak, Damian był zawsze przyjacielski i opiekuńczy. Mogłam na niego liczyć, nigdy nie był zazdrosny ani zaborczy. Bardzo też lubił dzieci. Byłby idealnym ojcem. I w tym tkwił cały problem. Nie mieliśmy potomstwa.
Pierwsze lata małżeństwa poświęciliśmy sobie nawzajem
Przez pierwsze lata naszego małżeństwa nie tęskniliśmy za dzieckiem. Dobrze nam było razem, kochaliśmy się często, ale staraliśmy się być ostrożni. Były to moje pierwsze lata pracy zawodowej, więc nie chciałam tak od razu zagrzebać się w pieluchach. Poza tym większość pieniędzy, które zarabialiśmy, szły na świeżo zaciągnięty kredyt mieszkaniowy i podróże. Lubiliśmy spędzać urlopy w ciekawych miejscach. Wyjeżdżaliśmy na tygodniowe wycieczki do Grecji, Egiptu, Tunezji, Turcji. Drugi tydzień spędzaliśmy w Polsce, zazwyczaj na wędrówkach z plecakiem po Bieszczadach lub spływach kajakowych na Mazurach.
Bardzo chcieliśmy wykorzystać każdą wolną od pracy chwilę, by móc nacieszyć się sobą i zwiedzić nowe miejsca. Jednak w czwartym roku małżeństwa – już wtedy tak bardzo nie uważaliśmy – zaczęłam się zastanawiać, czy coś nie jest przypadkiem ze mną nie tak.
Dlaczego ani razu nie spóźnił mi się okres, nigdy też nie miałam wątpliwości, czy aby nie jestem właśnie w ciąży.
Z zazdrością zaczęłam patrzeć na moje koleżanki, które jedna po drugiej, zachodziły w ciążę, rodziły dzieci. Zazdrościłam im wszystkim, oczywiście po cichu. Nawet Zosi, która była samotna, zdarzyła się wpadka! Po pierwszych miesiącach rozpaczy, bo ojciec dziecka nie zamierzał się z nią wiązać, pogodziła się z losem i swoją ciążą. I prawie bez trudu odnalazła w nowej roli – mamy. A ja nadal nie miałam dzieci...
Coraz trudniej było udawać, że brak dzieci to nieprzypadkowa sprawa
Na początku udawaliśmy przed znajomymi, że to całkowicie zgodne z naszymi planami, że na razie naszym celem jest praca zawodowa i wydawanie zarobionych pieniędzy na kredyt i przyjemności. Nawet nam zazdroszczono tej stabilizacji. Pracuję jako księgowa w dużej firmie, a Damian jako przedstawiciel handlowy, więc naprawdę mogliśmy z tego spokojnie i wygodnie żyć. Mówiliśmy wszystkim, że chcemy na razie korzystać z życia tylko we dwoje. Ale kiedy minęło osiem lat, nikt w to już nie wierzył.
Zaczęłam robić badania, chodzić po lekarzach. Najpierw sama, potem zaciągnęłam też męża. W zasadzie jednak nic konkretnego nie zdiagnozowano...
– Wszystko jest w porządku. Proszę się nie martwić i nie denerwować. Spokój to najlepsze lekarstwo na bezdzietność – mówił jeden ginekolog. Potem kolejny lekarz zalecił kurację hormonalną. Początkowo byliśmy dobrej myśli, ale kiedy kolejna terapia nie przyniosła skutku, smutek na stałe zagościł w naszym domu. Nie czułam się wtedy dobrze ani fizycznie, bo leczenie hormonalne nie przeszło bez echa, ani psychicznie. Wydawałam się sobie bezwartościowa, pusta.
Zobacz także: Mąż mnie wini, że nie mogę mieć dzieci