Reklama

W szatni mam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą. Na grupie rodziców na WhatsAppie pojawiają się kolejne wiadomości o chorych dzieciach. Nie brakuje też oskarżeń – dlaczego chore dzieci są przyprowadzane do przedszkola? A ja milczę.

Reklama

Chory synek został ze mną w domu. Zosia musiała iść do przedszkola

Jestem szczęśliwą mamą Zosi i Kacpra. Na początku lutego Kacper miał gorączkę, wysoką, leżał od poniedziałku w domu. Trzymałam go pod kołdrą, co chwila mierzyłam temperaturę, podawałam leki. Zosia biegała wokół nas – zdrowa, uśmiechnięta, pełna energii. Nie mogłam jej zatrzymać w domu. Mąż wyjechał służbowo, ja musiałam pracować zdalnie, ale wiadomo, jak to wygląda przy dwójce dzieci.

Zdrowa córeczka roznosiła mieszkanie

Zosia by się nudziła, a Kacper płakał z gorączką. Pomyślałam – zdrowa jest, co jej będzie? Poszła do przedszkola. Wracała szczęśliwa, podekscytowana, opowiadała, że robili maski na bal i że pani chwaliła jej rysunki. A ja odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej przez te kilka godzin mogłam spokojnie pracować, ugotować rosół, poleżeć obok Kacpra, gdy zasnął.

Pomór w przedszkolu. Histeria na WhatsAppie

Dwa dni później Zosia zaczęła kaszleć. Najpierw niepozornie, raz czy dwa. Potem w nocy nie spałam, bo kaszel nie dawał jej spokoju. Następnego ranka została w domu. A tego samego dnia przyszła pierwsza wiadomość na grupie rodziców: RSV w przedszkole. Kolejne posypały się lawinowo.

Rodzice mają do mnie pretensje

Wczoraj, gdy odbierałam Zosię z przedszkola, stałam obok jednej z mam. Patrzyła na mnie z takim chłodem, że aż mnie zamurowało. Wspomniała, że wirus rozprzestrzenił się w całej grupie i że najwyraźniej ktoś puścił dziecko do przedszkola, mimo że w domu już ktoś chorował. W jej głosie wyczułam wyrzut. Nie powiedziała tego wprost, ale wiedziałam, że mówi o mnie.

Dzieci cały czas się zarażają

Nie miałam odwagi się odezwać. Spuściłam wzrok, naciągnęłam Zosi czapkę na uszy i po prostu uciekłam. Czuję się winna, jakbym przez swoją decyzję rozłożyła pół przedszkola. Ale przecież Zosia była zdrowa, kiedy ją posłałam! Nic nie wskazywało na to, że coś się dzieje. Na pewno nie jestem pierwszą osobą, która tak postąpiła. Dzieci przecież cały czas się zarażają!

Miałam trzymać ją w domu prewencyjnie, bo Kacper był chory? Ale jak? Przecież muszę pracować, muszę ogarniać dom. Nie mam babci na telefon, niani, cudów. A teraz czuję, że wszyscy mnie osądzają. Najgorsze jest to, że ja sama siebie osądzam. Czy naprawdę zaraziłam pół przedszkola?

Aneta

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama