Miałam mieć cesarkę, a prawie urodziłam naturalnie. Personel mnie olewał!
Wieczorem dziwnie się poczułam, ale zwaliłam to na stres, bo następnego dnia miałam iść do szpitala. W końcu o 21:15, dokładnie pamiętam godzinę, poczułam, że coś we mnie pękło…
- redakcja mamotoja.pl
Razem z mężem planowaliśmy maluszka już od początku naszego małżeństwa, zresztą już wcześniej, jak byliśmy razem, wiedzieliśmy, że na pewno będziemy mieli dzidziusia. Marzenie się spełniło, lecz niestety poroniłam. Jak już się z tym pogodziłam, to zaczęliśmy starać się o kolejne dziecko... Tym razem wszystko poszło dobrze.
Ciąża na podtrzymaniu
Ciążę znosiłam idealnie, żadnych dolegliwości typu mdłości, wymioty mnie nie dotyczyły. Od 12. tygodnia musiałam jednak brać tabletki na podtrzymanie ciąży, bo było zagrożenie, że ją stracę. Dużo leżałam, a że tym samym miałam dużo czasu, czytałam poradniki o ciąży i o pielęgnacji maleństwa. I tak mijały tygodnie, miesiące... Pod koniec III trymestru ciąży mogłam odstawić tabletki, ale nadal musiałam uważać na siebie i maleństwo w moim brzuszku.
Planowana cesarka
Miałam zaplanowaną cesarkę ze względów zdrowotnych. Wyznaczono mi termin na 20 kwietnia, chociaż zależało mi na tym, by cesarka odbyła się dzień wcześniej, bo w tym dniu urodziła się również moja najukochańsza babcia. Ale nie było miejsc... No cóż, mówi się trudno, jeden dzień nie robi różnicy.
18 kwietnia przygotowałam sobie torbę do szpitala. Wieczorem dziwnie się poczułam, ale zwaliłam to na stres, bo przecież poród miał już wkrótce nastąpić. 19 kwietnia zgłosiłam się do szpitala, przeszłam badania, KTG i kazano mi leżeć. Ale ja nie mogłam, nosiło mnie, musiałam cały czas chodzić, bo leżąc, po prostu nie wytrzymywałam. Co jakiś czas robiono mi KTG.
Nagły zwrot akcji
Wszystko było dobrze, ale pod wieczór zaczęłam się troszkę źle czuć, nie mogłam zasnąć. Poszłam do położnej, powiedziałam, że chyba zaczynam rodzić, że czuję bóle i skurcze, a ta odpowiedziała, żebym nie histeryzowała, bo przecież jutro będę miała cesarkę, a jeśli nie to przecież sama też mogę urodzić! Na nic były moje tłumaczenia, że to cesarka ze względów zdrowotnych. Pewnie nie chciała zawracać sobie głowy cesarką w nocy. W końcu o 21:15, dokładnie pamiętam godzinę, poczułam, że coś we mnie pękło. Łóżko było mokre!
Od tego czasu wszystko działo się błyskawicznie, badanie KTG i ból, ból i jeszcze raz ból... Skurcze były z początku rzadkie, ale później coraz częstsze, myślałam, że za chwilę urodzę SN, w końcu pojawił się lekarz i kazał mnie przewieść na salę operacyjną. Oczywiście sama musiałam tam dojść, lekarze zamiast się śpieszyć – bo wiadomo, że nie mogłam urodzić SN – to sobie pogaduszki urządzili. A może to tylko mnie się tak wydawało?
Szczęśliwe narodziny
W końcu odpłynęłam. Później nie mogli mnie wybudzić, ale jak usłyszałam, że urodziłam zdrową dziewczynkę, to w końcu się obudziłam. Córcia urodziła się o 23:30, ważyła 3100 g i mierzyła 50 cm. Córeczkę pierwszy zobaczył mąż z moimi rodzicami, których zdążyłam zawiadomić, że jednak wcześniej rodzę. Później opowiadali mi, że jak ją zobaczyli, takie zawiniątko, to tylko widać było duże niebieskie oczka i że sobie ziewała. Mnie przewieziono na salę, później położna tylko przyniosła mi ją na chwilę pokazać – nie zapomnę tego, jak na mnie patrzała, zerkały na mnie duże niebieskie oczka, takie piękne, mądre, był to najpiękniejszy widok.
Mimo, że córka ma już 5 lat, ja nadal wszystko pamiętam. I jeszcze jedno: Iza miała urodzić się 20 kwietnia, a przyszła na świat 19, to musiała być ingerencja mojej babci... Chociaż niektórzy myślą, że to ze stresu, ale ja i tak wiem swoje.
Zobacz także:
- Ta historia jest tragiczna i szokująca zarazem
- Prawdziwe historie: pięć kichnięć na szczęście
- Prawdziwe historie: Nie byłam gotowa na poród