Reklama

Poród na długo pozostaje w głowie mamy. Odtwarzamy, analizujemy, wspominamy. Podzielcie się swoimi opowieściami porodowymi. Napiszcie swoje historie.

Reklama

Najciekawsze, najbardziej wzruszające opublikujemy w serwisie babyonline.pl.

• Ile godzin rodziłyście?
• Z kim?
• Jak znosiłyście ból?
• Czy poród był w terminie?
• Co Was zaskoczyło?
• Co najbardziej utkwiło Wam w pamięci?

Opisz swój poród >>

"Nagle usłyszałam kliknięcie..."

Dużo czytałam czasopism poświęconych dzieciom, niemowlakom i opiece nad nimi. Już dużo wcześniej niż nawet planowałam maleństwo. Po prostu interesowało mnie to. Gdy w końcu zdecydowaliśmy się z mężem na potomstwo, czułam się bardzo dobrze przygotowana. Ten stan trwał aż do 28. tygodnia ciąży, gdy przy badaniu pani ginekolog powiedziała, że mała jest ułożona bardzo nisko - jak do porodu, szyjka zaczęła się skracać, na szczęście rozwarcia nie ma. Miałam dużo leżeć, dostałam leki, aby szyjka się tak szybko nie skracała. Całą drogę do domu płakałam. Na szczęście na kolejnych wizytach było lepiej, mała wyżej, szyjka tak szybko się już nie skracała. Luteinę miałam brać do 37. tygodnia ciąży. Potem mogłam już rodzić.

Gdy wybił 37. tydzień ciąży, odłożyłam leki, wstałam z łóżka. I czekałam, czekałam na moją Kruszynkę. Termin porodu zbliżał się wielkimi krokami. A tu nic się nie działo. Małej było dobrze u mnie w brzuszku, nie spieszyło się jej już. Termin porodu nadszedł, a tu nic, badanie KTG wyszło prawidłowo. Po 2 dniach miałam kolejne badanie rano - wszystko było ok. Pojechałam z mężem na zakupy wieczorem, wypożyczyliśmy film. Rano, po wyjątkowo dobrze przespanej nocy, wstałam bardzo wypoczęta. Poszłam zrobić sobie śniadanko, mąż spał jeszcze - miał wolne. Był 17 marca, 4 dni po wyznaczonym terminie. Po zjedzonym śniadanku wróciłam do łóżka, ułożyłam się wygodnie i zamknęłam oczy. Była 9.20. Nagle usłyszałam coś jak kliknięcie myszki od komputera. Zrobiło się bardzo mokro na łóżku, pomyślałam że to jakiś sen.

Nie doszło jeszcze do mnie, że to wody płodowe odeszły. Nie wiem nawet jak, ale nagle znalazłam się na podłodze i tak stałam. A tu się lało, lało i... lało. Byłam bardzo zdziwiona, że tyle wód mogłam pomieścić. Mój mąż obudził się, był również w szoku, ale nie takim jak ja, czyli nie z powodu że to JUŻ, ale że kobieta ma TYLE wód. Pytał, czy to normalne. Pomógł mi usiąść na łóżku a sam poszedł się ubierać i zadzwonić do znajomej położnej. A ja siedziałam, słuchałam radia, muzyka bardzo mnie uspokaja. Oprócz tego, że wody mi odeszły, nie miałam skurczy. Po wstępnej rozmowie z położną doszłyśmy do wniosku, że na razie do szpitala nie muszę jechać. Dopiero poczuję jak skurcze. Nastąpiło to 2 godziny później.

O 11.40 byliśmy już na porodówce. Od początku wiedzieliśmy, że będziemy rodzić razem, tj. ja i mój mąż. Nie musiałam go zmuszać czy namawiać. Twierdził, że to nasze wspólne Dzieło i on też chce przy tym być. Pan doktor mnie zbadał i powiedział, że mam 4,5 cm rozwarcia. Zrobiono mi KTG, wtedy skurcze były już bardzo silne. Od początku wiedziałam, że będzie boleć i że musi. Pocieszałam się, że każdy skurcz przybliża mnie do spotkania z moją dziewczynką. Także skurcze i badania znosiłam bez narzekania. Miałam przy sobie osobistą położną, która zajmowała się tylko mną, i męża. Na zmianę masowali mi plecy podczas skurczy. Co godzinę moje rozwarcie powiększało się, aż do godziny 15, gdy stanęło na 7 cm.

Po 2 godzinach nic nie ruszyło, na szczęście ze mną i z małą było wszystko dobrze. O godzinie 18 znów mnie zbadano i usłyszałam: "ma Pani 9 cm rozwarcia, zapraszamy na salę porodową". Przez cały ten czas czułam się jak we śnie, nic do mnie nie dochodziło. Jeszcze... Po 40 minutach miałam już pełne rozwarcie szyjki macicy, kazano mi pomału przeć. Słuchałam położnej, parłam, gdy mi mówiła. Była 19.10, gdy położna powiedziała, że widzi włoski mojej Kruszynki. Wiedziałam, że już za niedługo zobaczę ją! Mąż cały czas był przy mnie, trzymał za rękę, gdy miałam skurcze. Po wszystkim zobaczyłam jakie rany paznokciami mu zrobiłam na ręce.

Gdy po 50 minutach parcia zobaczyłam niezadowoloną minę położnej, wiedziałam że coś jest nie tak. Powiedziała, że mała ma główkę pod kątem i zaklinowała się. Byłam przerażona, miałam wizję kleszczy czy innych narzędzi. Położna zadzwoniła po lekarza dyżurnego. Szybko się zjawił, zbadał mnie i wytłumaczył, co będzie robił. Powiedział, że muszę przeć na skurczach, a on będzie naciskał na brzuch, że trzeba szybko małą wyciągnąć, bo już jest blisko. Po 5 bardzo bolesnych skurczach usłyszałam najpiękniejszy dźwięk na świecie, płacz mojego dziecka. Była godzina 20.20.

Gdy położono naszą Lilkę na moim brzuchu, popłakaliśmy się z mężem. Cały ból związany z porodem poszedł w niepamięć i jakbym tylko mogła zejść z łóżka, to chyba bym tańczyła. Cały poród trwał dokładnie 11 godzin. Chociaż od tamtego dnia minęły już prawie 2 lata, cały poród pamiętam doskonale, jakby to było dziś. Nie wiążę tego dnia ze strachem czy bólem, lecz ze szczęściem, wzruszeniem i wielkimi zmianami na lepsze.

ulcia04

Reklama

Opisz swój poród >>

Reklama
Reklama
Reklama