Reklama

Dokładnie pamiętam dzień, w którym żona oznajmiła, że jest w ciąży… Czekałem na Ankę w samochodzie pod przychodnią lekarską, bo powiedziała mi, że musi iść na kontrolne badanie do ginekologa. Gdy wsiadła, miała na twarzy promienny uśmiech, a w ręce wydruk badania usg. Nigdy wcześniej nie poczułem czegoś takiego. Zaskoczenie, wzruszenie, radość – wszystkie te emocje zmieszały się ze sobą. Obiecałem sobie wtedy jedno: że będę najlepszym ojcem na świecie.

Reklama

To było poważne przyrzeczenie…

Córka urodziła się w terminie. Była zdrowa, śliczna i gotowa, by zdezorganizować nam życie. Wiecznie domagała się uwagi, nieustannie potrzebowała towarzystwa i opieki. A my? Nie dość, że mnóstwo czasu poświęcaliśmy małej, to jeszcze uznaliśmy, że trzeba zmienić mieszkanie na większe – kawalerka z aneksem kuchennym już nam nie wystarczała. Wzięliśmy kredyt na trzypokojowe.

To było duże obciążenie finansowe, ale jednocześnie pojawiła się szansa zawodowa. Kolega, z którym pracowałem, zaproponował, żebyśmy założyli własną firmę – doradztwo finansowe. Długo się zastanawiałem. Rozmawialiśmy z Anią o plusach i minusach takiego rozwiązania, lecz w końcu uznaliśmy, że trzeba spróbować.

– Tylko żebyś o nas nie zapomniał – zażartowała wtedy żona.

Nie zapomniałem, jednak musiałem trochę zaniedbać. Chcieliśmy z kolegą szybko rozwinąć skrzydła, żeby zacząć porządnie zarabiać. „Początki wymagają pełnego zaangażowania” – powtarzałem więc w domu, gdy zdarzyło mi się wrócić po dwudziestej drugiej. Tak samo tłumaczyłem się, gdy przyszło pracować w sobotę i niedzielę.

Ania narzekała, że jest z dzieckiem sama, ja rozkładałem ręce i wyjaśniałem, że nie mogę inaczej. Bo nie mogłem – wtedy jeszcze musiałem pracować od rana do wieczora. Po dwóch latach firma rozkręciła się na całego. Mieliśmy z niej porządne pieniądze i mogłem pracować trochę mniej, więcej czasu spędzać w domu. Tak też robiłem. Wracałem wcześniej i raczej odpuszczałem sobie weekendy. Ale nie oznaczało to, że żona i dziecko mogły nacieszyć się moją obecnością.

Zupełnie nie wiem, jak to wyjaśnić, ale nawet gdy nie pracowałem, nie potrafiłem przestawić się na tryb domowy. Sprawdzałem pocztę mailową, dzwoniłem po klientach, oglądałem wiadomości gospodarcze.

– Nawet na spacerze…? – wzdychała Ania, kiedy sięgałem po telefon.

Przechadzaliśmy się po pobliskim parku. Było niedzielne popołudnie.

– Co na spacerze? – spytałem głupio.

– No, przeglądasz te wykresy…

– To tylko chwila.

– Zawsze tak mówisz, a potem przez cały czas nie odklejasz wzroku od tego swojego telefonu. Przecież ty z nami w ogóle nie spędzasz czasu.

– Jak to nie?

– Tak to. Ciągle masz coś do zrobienia. Nie gadamy ze sobą, nie robimy nic razem. Nie tak miało być. Przecież firma już działa. Nie możesz odpocząć?

– No, mogę… Ale i nie mogę. Ciągle trzeba coś doglądać… Wiesz, jak jest.

Na szczęście Anka była wyrozumiała. Cierpliwie znosiła kolejne miesiące mojej nieobecności Zapomniałem jednak, że jest jeszcze ktoś, kto potrzebuje mojego towarzystwa. Córeczka. Słodka Ala, której przecież obiecałem, że będę najlepszym tatą na świecie…

Na razie jest mała, nie potrzebuje mnie

Tłumaczyłem sobie, że jest jeszcze mała, że nic nie rozumie. Że skupię się na niej za rok, za dwa, kiedy zacznie już kojarzyć, co się wokół niej dzieje. Nie poświęcałem jej uwagi nawet wtedy, gdy spędzaliśmy czas razem. Nie bawiłem się z nią, tylko szukałem sposobów, by jakoś ją zająć – by nie przeszkadzała, by nie marudziła, by dała mi trochę spokoju. A to włączyłem bajkę, a to dałem jakieś klocki, a to pozwalałem się bawić moim zegarkiem czy pilotem od telewizora.

Gdy tylko skończyła trzy latka, zacząłem odciągać jej uwagę za pomocą tabletu, a potem komputera, coraz to nowszych zabawek. Czułem, że ją zaniedbuję, ale towarzyszyło mi przekonanie, że jeszcze zdążę. Że zajmę się nią, gdy będzie miała pięć, sześć lat. Wtedy będzie się można jakoś sensownie pobawić. A na razie trzeba się nią tylko opiekować.

– Ala! – denerwowałem się, kiedy właziła mi na kolana, gdy rozłożyłem przed sobą papiery służbowe.

– Do taty… – mruczała.

– Nie teraz, dziecko. Za chwilę! Tatuś pracuje! – odpowiadałem.

– Do taty! – powtarzała uparcie.

– Zaraz. Mówię, że zaraz… – syczałem, a Ania ściągała mi małą z kolan i brała do siebie, do kuchni.

Chwytały mnie wtedy wyrzuty sumienia i chciałem wstać, żeby się jednak zająć Alą, ale po chwili dzwonił telefon i już wracałem do mojego świata pracy, pieniędzy, klientów. Któregoś wieczora, gdy zostałem z Alą sam, puściłem jej bajkę i tak zagłębiłem się w sprawach służbowych, że nawet nie zauważyłem, jak przełączyła sobie kanał. Przez dłuższą chwilę zamiast kreskówek, oglądała jakiś thriller, w którym psychopata ganiał kobietę po lesie. Innym razem nie zdążyłem na jej przyjęcie urodzinowe organizowane w dziecięcym małpim gaju. Kiedy zadzwoniłem do żony, że już jestem wolny, że mogę dojechać, w słuchawce usłyszałem tylko smutne:

– Nie ma sensu, już kończymy. Spotkamy się w domu…

Ciągle się wymigiwałem, bez przerwy szukałem sposobności, żeby zająć się pracą. Ona dawała mi spokój, poczucie spełnienia. Nie chciałem się przyznać przed samym sobą, że wolę spędzać czas w firmie niż z rodziną. Wtedy przyszło opamiętanie. Gorzka pigułka otrzeźwienia.

Zasłabłem. W pracy. Podczas spotkania z klientami nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i musieli mnie cucić. Straszny wstyd! Od razu pojechałem do lekarza, bo wystraszyłem się nie na żarty. Naprawdę poczułem, że coś jest nie tak. Miałem przecież dopiero 32 lata, a tu taka przygoda. Kardiolog mnie pocieszył.

– Nic panu nie jest. To jedynie chwilowa niedyspozycja.

– Dziękuję…

– Niech pan się tak nie wyrywa z tymi podziękowaniami. Sport jakiś pan uprawia?

– Nie.

– Papierosy pali?

– Popalam.

– W pracy pan siedzi w weekendy?

– Zdarza się.

– Jeśli pan tego nie zmieni, to najdalej za pięć lat znów się spotkamy. Ale wtedy już na OIOM-ie

Wyszedłem z przychodni przejęty, ale nie załamany. O swojej „przygodzie” opowiedziałem żonie dopiero w domu. Bardzo się zdenerwowała. Uspokoiłem ją, że to tylko przemęczenie, i że serce mam jak dzwon. „Nic mi nie jest” – zapewniałem wielokrotnie. Ale dla Anki to nie była tylko chwilowa słabość. To był dowód na to, że moje życie idzie w złym kierunku. Zaczęła się kolejna kłótnia o pracę, o mój pracoholizm.

Ten wstrząs był mi bardzo potrzebny

– Anka, dajże spokój… – znów bagatelizowałem sprawę.

– Nie mów tak do mnie! Nie mów tak do mnie więcej! – krzyczała. – Ciągle to powtarzasz. I ja dawałam ci spokój, ale już nie mam zamiaru udawać, że wszystko jest w porządku. Przecież ty nie jesteś już mężem, nie jesteś ojcem. Ty jesteś tylko robotem!

– Nie przesadzaj.

– Nie przesadzaj? Nie przesadzaj?! Poczekaj chwilę, coś ci pokażę…

Poszła po telefon. Kiedy wróciła, zaczęła w nim coś przełączać, a po chwili dała mi go do ręki.

– Patrz! – powiedziała i wyświetliła film.

Nagranie, które ostatecznie mną wstrząsnęło. Uzmysłowiło, że nie dotrzymałem obietnicy.

Na ekranie jej telefonu zobaczyłem Alę. Siedziała w swoim pokoju, przy małym stoliczku zastawionym różnymi talerzykami i kubeczkami. Oprócz niej, na krzesełku obok siedział tylko jeden miś. Za to największy ze wszystkich. Ala podsuwała mu różne kubeczki, rozmawiała z nim, śmiała się, głaskała go po rączce. Raz nawet wstała i wyściskała misia. Słyszałem też, jak z nim rozmawia: „Masz, tatusiu, to kawka dla ciebie”, „A co chces na drugie danie?”, „Jesteś zmęcony po pracy, odpocywaj, ja ci ugotuję”, „Kocham cię, tatusiu, smacnego”, „Tęskniłeś?”.

– Co ona robi? – zapytałem, choć już do mnie dotarło.

– Jak to co? Udaje, że się z tobą bawi, nie widzisz, do cholery?!

– Kiedy to nagrałaś?

– Wczoraj. Chodź do jej pokoju, coś ci jeszcze pokażę – poszedłem za nią z duszą na ramieniu.

Było już późno, więc mała spała. Ania zapaliła małe światło.

– Popatrz na misia. Widzisz…? – szepnęła. – Tak, nie mylisz się. On ma założoną twoją koszulkę… Sama wyciągnęła z szafy i go przebrała.

Patrzyłem na misia i wtedy uderzyła mnie potworna wizja. Wyobraziłem sobie, że nie ma mnie w życiu Ali naprawdę. Że rzeczywiście coś mi się stało, że z przepracowania zszedłem na zawał i biednemu dziecku został tylko ten miś przebrany za tatę. Poczułem wtedy taką złość na samego siebie, taką pustkę, taki smutek, że mało nie pękło mi serce. Znów zakręciło mi się w głowie i musiałem przysiąść.

– Co się dzieje? Znowu? – zdenerwowała się żona. – Przepraszam…

– Nie, nie. Nic mi nie jest, Nie przepraszaj. Dobrze zrobiłaś.

Bo słusznie mnie tego dnia nie oszczędziła. Dzięki tym kilku trudnym godzinom zrozumiałem, że złamałem najważniejszą przysięgę daną dziecku. Że nawet nie próbowałem być najlepszym ojcem na świecie. Długo nie mogłem zasnąć. Ale od następnego dnia zacząłem wszystko zmieniać. Na dobry początek wziąłem sobie wolne i zostałem z dziewczynami. Nie powiem, że od razu się zmieniłem, że już nigdy nie zaniedbałem Ali i Ani. Zdarzyły mi się jeszcze takie chwile. Ale jest ich coraz mniej, bo zrozumiałem, że zmarnowałem już dość czasu. Każdemu ojcu, który się zagubił, życzę takiego opamiętania.

Adam, 35 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Nikoś urodził się w 26. tygodniu ciąży. Lekarze zapytali, czy chcemy go ratować. Jak matka może podjąć taką decyzję?”
  • „Wnuczek znalazł moją walizkę z >>zabawkami
  • „Rodzice nazywają mnie wyrodną matką, bo chodzę na imprezy. A ja godzę życie towarzyskie z macierzyństwem”
Reklama
Reklama
Reklama