„Błagałam lekarzy o tabletkę dzień po. Zamiast pomocy, dostałam kazania o moralności. To weterynarz okazał mi ludzkie uczucia"
„Jestem dorosłą, samodzielnie myślącą kobietą, żyję z mężczyzną, którego kocham. Na razie nie chcemy mieć dzieci i nikomu nic do tego! Lekarze, których obowiązkiem jest nieść pomoc ludziom, zajmują się moralnością swoich pacjentów. Moją sytuację zrozumiała osoba lecząca zwierzęta".
- redakcja mamotoja.pl
Cisza, spokój, świeże powietrze i tylko my: to było to, o czym oboje z Olkiem marzyliśmy od dawna. Dlatego byłam zachwycona, gdy na jednym z portali udało mi się kupić za niewielkie pieniądze weekendowy pobyt w pięknym pensjonacie. Wprawdzie daleko od wszelkiej cywilizacji, ale dla nas akurat był to niewątpliwy plus.
Gdy dojechaliśmy na miejsce i poczuliśmy rześkie powietrze, pomyślałam, że tak musi wyglądać raj. Od razu poszliśmy na długi spacer, później, po kolacji, kochaliśmy się tak, jak na początku naszej dwuletniej znajomości. Wreszcie wolni od trosk i zmartwień… A potem Olek powiedział:
– Cholera, prezerwatywa pękła.
Mój narzeczony miał nietęgą minę, a mnie jakby kto zdzielił obuchem w głowę.
Czar prysł
Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do łazienki, pod prysznic. Dobrze jednak wiedziałam, że ablucje to nie jest najlepsza forma antykoncepcji.
Kiedy wróciłam do Olka, byłam załamana. Od dwóch miesięcy nie brałam tabletek antykoncepcyjnych, bo źle się po nich czułam. Ustaliliśmy więc, że na razie prezerwatywa musi nam wystarczyć…
– Co teraz? – zapytał bezradnie Olek, wyraźnie przerażony wizją ojcostwa.
Nie planowaliśmy dziecka. Nie w tym momencie, kiedy Olek dopiero zaczął pracę w nowej firmie, a ja byłam jeszcze na stażu i walczyłam o etat. Kto da stałą pracę ciężarnej babie?
– Nie ma rady, musimy poszukać ginekologa, żeby mi przepisał tabletkę „po”. – zadecydowałam. – Z samego rana jedziemy do miasteczka!
Nie była to najspokojniejsza noc w moim życiu… Oboje z Olkiem przewracaliśmy się z boku na bok, mimo że materac był wygodny, a pościel z mięciutkiej bawełny. Łóżko, które miało być naszym statkiem miłości, stało się podstępną pułapką.
Skoro świt zeszliśmy na śniadanie.
– A państwo tak wcześnie? – zdziwiła się właścicielka pensjonatu, która szykowała nam jajecznicę.
– Wybieramy się na wycieczkę po okolicy – zbył ją Olek, a kobieta od razu rozwinęła przed nami wachlarz atrakcji, które nas tam czekają.
Ginekolożka potraktowała mnie obcesowo
„Lepiej by nam dała adres dobrego ginekologa” – pomyślałam. Oczywiście nie chciałam mówić jej o naszym problemie. Zresztą jako starsza osoba pewnie nie odniosłaby się do niego ze zrozumieniem. Ja byłam zaś w takim stanie, że nie wytrzymałabym kazania na temat Boga, Kościoła i tego, że nie wolno mordować własnego dziecka. Obawiam się, że wtedy kompletnie puściłyby mi nerwy.
Wiele osób uważa bowiem, że tabletka „po stosunku” to forma aborcji, podczas gdy ona tylko nie pozwala zagnieździć się jajeczku w macicy. Nigdy jej nie używałam, choć oczywiście słyszałam o takiej możliwości. A teraz była dla nas jedynym ratunkiem…
– Znajdziemy jakiegoś lekarza z tej okolicy w internecie, na pewno się tam ogłaszają – Olek, przeglądający strony na laptopie, był dobrej myśli.
I rzeczywiście, udało mu się wynotować cztery adresy. Pojechaliśmy tam od razu, niestety, jednym z nich okazała się przychodnia nieczynna w sobotę. Pod drugim niezbyt przyjemna pani poinformowała nas, że jej mąż już nie praktykuje. Pod trzecim nikt nam w ogóle nie otworzył, a czwarta ginekolożka…
– Mam pani przepisać tabletkę poronną? Pani chyba żartuje! – wydarła się na mnie. – To jest niezgodne z moim sumieniem! Jestem katoliczką! W tym mieście nikt pani czegoś takiego nie podpisze! – wysyczała. – Tutaj wszyscy chodzą do kościoła!
„No to jesteśmy ugotowani!” – pomyślałam i łzy stanęły mi w oczach.
Nasz piękny, wymarzony weekend w raju zamienił się w koszmar
W aucie całkiem się rozkleiłam.
– Musimy pojechać gdzie indziej! Może do szpitala? Gdzie tutaj jest najbliższy szpital? – łkałam.
– Jakieś czterdzieści kilometrów stąd – stwierdził Olek. – Nie płacz, kochanie, pojedziemy…
– Ale najpierw potrzebuję czegoś na uspokojenie – stwierdziłam, ocierając łzy, bo cała aż trzęsłam się ze zdenerwowania. – Kupmy jakieś proszki, tutaj jest czynna apteka.
Kiedy weszliśmy do środka, młoda farmaceutka szeroko uśmiechnęła się na nasz widok. Wzbudzała zaufanie, dlatego zamiast o lek na uspokojenie, zapytałam o tabletkę „po”.
– Owszem, mam coś takiego na stanie, ale… Ja nie mogę tego leku wydać pani bez recepty od lekarza – zastrzegła od razu.
– Proszę, błagam! – wyczułam, że rozumie mój problem. – Ja bym potem przesłała pani receptę od mojego ginekologa! On nie jest przeciwny takim środkom i na pewno mi przepisze! – uderzyłam w błagalne tony.
To mi się naprawdę wydało dobrym rozwiązaniem. Mogłam przecież teraz zażyć pigułkę, a potem, po powrocie do domu, pójść do swojego lekarza. Spokojnie i już bez nerwów. Bo chociaż tabletka działa do 72 godzin po feralnym stosunku, to jednak wszyscy zalecają, aby wziąć ją jak najwcześniej, jak najszybciej.
– Wiem, że pani mnie nie zna i nie musi mi wierzyć, ale ja naprawdę jestem uczciwa! – zapewniłam farmaceutkę. – W naszej obecnej sytuacji ciąża byłaby tragedią – dodałam jeszcze cicho.
Młoda kobieta zamyśliła się przez moment, po czym stwierdziła:
– Zrobimy inaczej. Za rogiem jest klinika, czynna w sobotę. Proszę tam pójść i zapytać o doktor Jolę. Proszę jej powiedzieć, że to ja panią przysyłam, i wrócić do mnie z receptą.
– Pani jest złota! Brylantowa! – myślałam, że z radości ją uściskam.
Natychmiast pobiegliśmy z Olkiem pod wskazany adres. I owszem, była tam klinika, ale… weterynaryjna!
Czekaliśmy razem ze spanielem i królikiem…
– Czy ona zwariowała? – spojrzałam na swojego chłopaka. – Czy ja wyglądam na kota albo psa?
– Kochanie, nie denerwuj się. Najpierw zapytajmy o tę lekarkę.
– Przyjmuje właśnie pacjentów – stwierdziła recepcjonistka. – Proszę zająć kolejkę. Z jakim zwierzątkiem państwo przyszliście? – spytała.
– My… z żadnym. Na razie tylko po poradę – wybąkałam.
– Rozumiem. W takim razie tam są krzesełka – kobieta wcale nie wyglądała na zaskoczoną.
Usiedliśmy, trochę głupio się czując w poczekalni weterynaryjnej bez żadnego zwierzaka. Koło nas leżał stary spaniel i głośno dyszał, jakaś dziewczynka tuliła do piersi przestraszonego królika. Olek uspokajającym gestem ścisnął moją rękę.
– Będzie dobrze – szepnął.
Pół godziny później przyszła nasza kolej. Weszliśmy do gabinetu przygotowani na wszystko, łącznie z tym, że pani doktor wyrzuci nas z krzykiem. Tymczasem lekarka tylko na nas przelotnie spojrzała i zapytała z uśmiechem:
– To państwo po tę receptę na tabletkę? Moja koleżanka z apteki już do mnie dzwoniła. Poproszę pani imię, nazwisko, PESEL…
Nie mogłam wprost uwierzyć, że tak łatwo nam poszło!
– Proszę mi powiedzieć, czy ta recepta będzie ważna? Przecież to jest lek dla ludzi, a…
– …a ja jestem weterynarzem? – lekarka uśmiechnęła się znowu. – Proszę pani, tabletkę „po”, ze względu na to, że trzeba ją przyjąć jak najszybciej, może przepisać każdy lekarz. Niekoniecznie ginekolog, a w szczególnych przypadkach nawet lekarz weterynarii. I uznajmy, że pani przypadek akurat jest szczególny, zwłaszcza że w tym mieście nikt inny tego nie przepisze. Tutaj naprawdę lepiej stosować bardziej skuteczne metody antykoncepcji… – stwierdziła.
– Rozumiem – pokiwałam głową, chociaż było to dla mnie dziwne.
No cóż, ale skoro takie są przepisy, to tym lepiej dla mnie. Kwadrans później połykałam „straszną” tabletkę, oddychając z ulgą, ale i z poczuciem rozżalenia. Oto, lekarze, których obowiązkiem jest nieść pomoc ludziom, zajmują się moralnością swoich pacjentów. Moją sytuację zrozumiała osoba lecząca zwierzęta. I to ona okazała mi… ludzkie uczucia.
Agata, 28 lat
Czytaj także
- „Matka mojego narzeczonego mnie nienawidzi, bo mam nieślubnego syna. Sądzi, że chcę złapać Wojtka na dzieciaka"
- „Mam dziecko z mężem siostry, ale nikt o tym nie wie. Prawda wyszła a jaw, gdy córka zachorowała na białaczkę"
- „Miałam gorący romans z księdzem. Uwiódł mnie, rozkochał, a gdy zaszłam w ciąże, zmusił do aborcji"