Mimo oczywistej tęsknoty za ukochanym, babci Frani nie śpieszyło się na tamten świat, miała bowiem do spełnienia jeszcze jedną misję. Było nią wydać za mąż swą najmłodszą i chyba najulubieńszą prawnuczkę, czyli mnie. Jako jedyna z licznego grona jej potomków odziedziczyłam w genach nietypowy kolor włosów, tak charakterystyczny dla jej męża.

Reklama

„I ty trafisz na takiego”

– Wyglądasz, wypisz wymaluj jak Henio, wiewióreczko – mawiała do mnie często. – To nieprawda, że rudzi są fałszywi, twój pradziadek był najwspanialszym człowiekiem na świecie. Da Bóg, że i ty trafisz na takiego.
Mnie jednak nie trafiał się ani rudy, ani czarny, ani blondyn; faceci jakby mnie nie zauważali.
– Ech, do bani! – żaliłam się babci. – W czasach niebieskookich blondyn z biustem nikt nawet nie chce spojrzeć na takiego piegowatego rudzielca jak ja.
– Cierpliwości, moje dziecko – odpowiadała wtedy. – Czuję w kościach, że twoja wielka miłość jest tuż-tuż, tylko nie może do ciebie trafić. Ale oczy ma i z pewnością cię zauważy – uspokajała mnie z figlarnym uśmiechem na swej pooranej zmarszczkami twarzy. – Do mnie znalazła drogę, to i do ciebie znajdzie, zobaczysz.
– A wiesz, jak się z dziadkiem poznaliśmy? – pytała czasem.

Znałam tę historię na pamięć

Wiedziałam! Znałam tę historię na pamięć. Nie chcąc jednak sprawiać babuni przykrości, wysłuchiwałam jej opowieści, po raz sama już nie wiem który. I zawsze tak samo się wzruszałam.
Czasy były wówczas ciężkie, wojenne. Prababcia, osiemnastoletnia wtedy dziewczyna, szmuglowała żywność ze wsi do miasta, aby pomóc matce i młodszemu rodzeństwu.
Któregoś dnia, obwiązana w pasie pętami kiełbasy, wsiadła do tramwaju. Miejsc siedzących nie było, stanęła więc w kąciku, żeby swoją obfitą talią nie rzucać się w oczy. Nagle usłyszała, jak ktoś zwraca się do niej:
– Proszę usiąść, tu jest wolne.
– Nie, dziękuję, postoję – odmówiła grzecznie.
– Ależ mowy nie ma! – nie dał za wygraną uprzejmy pasażer. – Jeszcze tramwaj zahamuje i dziecku stanie się krzywda!
„Wariat! – pomyślała Frania. – Jakiemu dziecku? Jaka krzywda?”. Ale posłusznie usiadła.
Za moment młodzieniec zapytał, który to już miesiąc…
I wtedy do babci wreszcie dotarło – ten chłopak pomyślał, że ona jest w ciąży!

Pobrali się kilka miesięcy później

Prawie dusząc się od powstrzymywanego śmiechu, odparła, że szósty i że niezbyt dobrze się czuje. Mdłości ma i chyba zaraz… Myślała, że odstraszy tą groźbą natręta.
Bo płomienna czupryna chłopaka kierowała ku nim spojrzenia wszystkich obecnych!
Pomyliła się jednak, gdyż wtedy rudzielec oznajmił, że w takim razie czuje się zobowiązany odprowadzić słabowitą kobietę do domu. Co następnie uczynił.
Kilka miesięcy później znowu natknęli się na siebie w tramwaju. Widząc Franię tym razem bez „brzucha”, Henryk zapytał, jak się czuje maleństwo i czy to chłopiec, czy dziewczynka.
– Dziewczynka, ma na imię Kiełbasa – zażartowała babcia i tym razem to chłopak uznał, że ma do czynienia z wariatką.
Mimo to zdecydował, że odprowadzi ją do domu – dobrze wychowanemu młodzieńcowi nie wypadało inaczej. Kiedy już wysiedli z tramwaju, Frania wszystko mu wyjaśniła i oboje popłakali się ze śmiechu.
Pobrali się po kilku miesiącach znajomości. Aż do końca łączyło ich gorące uczucie.

Zatańczyła na naszym weselu

Marzenie babci dotyczące mojej osoby spełniło się. Miłość rzeczywiście czekała na mnie tuż za rogiem, a dokładnie – w sąsiednim bloku.
Z Darkiem poznaliśmy się w osiedlowym klubie na dyskotece. Od razu zwróciliśmy na siebie uwagę, bo tylko my dwoje byliśmy tam rudzielcami. Bawiliśmy się świetnie, żartując z koloru naszych włosów i prześcigając się w przypominaniu sobie epitetów, jakimi nas z tego powodu obdarzano. A gdy przedstawiłam Darka mojej ukochanej babuni, była wniebowzięta.
– Rudy, rudziutki jak mój świętej pamięci Heniutek! – powtarzała zachwycona.
Gdy zaś ustaliliśmy z Darkiem datę ślubu, orzekła:
– No, teraz to już wreszcie mogę dołączyć do Heniutka, zbyt długo na mnie czeka.
– Babciu, nie pleć głupstw – żachnęłam się. – Musisz zatańczyć na naszym weselu!
I zatańczyła. Odeszła trzy dni później. Cicho, spokojnie, z lekkim uśmiechem w kącikach ust.
To było tak dawno, a jakby wczoraj… Nasz synek, Michaś ma już 10 lat. I włosy rude jak „wiewióreczka”.

Zobacz także

Karolina

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama