Prawdziwe historie: Czekając na bliźnięta
O swojej drugiej ciąży i narodzinach bliźniaków opowiada Gosia Motała, mama Ewy, Wojtka i Marka, autorka bloga „Ciężarówka w trójpaku, czyli jak urodzić bliźnięta i nie zwariować”.
Oto opowieść Małgorzaty Motały, autorki bloga "Cieżarówka w trójpaku, czyli jak urodzić bliźnięta i nie zwariować"
Drugie dziecko? Oczywiście!”– postanawiamy po narodzinach córki, Ewy. Od decyzji do wykonania mija jednak ponad 11 lat.
Gdy wreszcie jestem w ciąży, okazuje się, że urodzę nie jedno, a... dwoje dzieci! Szok. Nie tak to sobie zaplanowałam. Jak sobie poradzimy? Gdzie się pomieścimy (pięć osób plus pies na 36 m to istne szaleństwo)? Jak zniosę podwójną ciążę z moim chorym kręgosłupem? I kto na to całe towarzystwo zarobi? Milion pytań bez odpowiedzi.
Polecamy także: A może to bliźniaki?
Przygotowania
Mój brzuch rośnie błyskawicznie, mam więcej badań, trochę bardziej niepokoję się o to, co będzie dalej, ale poza tym nie widzę różnicy między ciążą mnogą a pojedynczą.
Po pierwszym szoku przestawiam się na tryb zadaniowy: remont, wyprawka, kończenie stażu w pracy. Spodziewam się, że nie będę miała dziewięciu miesięcy na przygotowania, więc około szóstego jestem już prawie gotowa. Przeczucie mnie nie myli. Od 25. tygodnia akcją „Bliźniaki” zmuszona jestem dowodzić już z kanapy.
Szpital
Miesiąc później trafiam na oddział patologii ciąży. Dopiero tu zdaję sobie sprawę z zagrożenia. Znów pojawia się strach. Na szczęście poznaję Olę, która spodziewa się bliźniąt i też jest w zagrożonej ciąży. Dzięki niej łatwiej mi przetrwać pobyt w „inkubatorni” (tak nazywałyśmy nasza salę). Choć nie możemy wstawać, umilamy sobie czas, jak możemy: lody, koktajle dostarczane przez mężów... Nadprogramowe kilogramy do dziś przypominają mi tamten czas.
Kiedy udaje mi się dotrwać w trójpaku do 33. tygodnia, staję się spokojniejsza. Według lekarzy dzieci mają już szansę bezpiecznie i zdrowo przyjść na świat. Dokładnie tydzień przed rozwiązaniem na naszym oddziale dochodzi do tragedii: jedna z mam rodzi martwe bliźnięta w 37. tygodniu ciąży. Panikuję. Skurcze stają się coraz trudniejsze do opanowania.
W 35. tygodniu ciąży, czyli 16 czerwca, wspólnie z lekarzami podejmuję decyzję, że czas powitać moich synów na świecie.
Cisza...
O godz. 13.28 na świat przychodzi Wojtek. Nie słyszę jego płaczu. Lekarze i pielęgniarki milczą.
Nie wiem, co się dzieje, bo nikt nie odpowiada na moje pytania. Chwilkę później, o godz. 13.29, słyszę krzyk drugiego syna. To Marek. Po chwili znów cisza. Płaczę.
Maluchy wyjeżdżają na OIOM, a ja chyba dostaję coś na uspokojenie. Już na sali pooperacyjnej odwiedza mnie neonatolog i informuje, że stan dzieci jest bardzo ciężki, ale stabilny. Tyle. Żadnych dodatkowych wyjaśnień, żadnego wsparcia.
Całe szczęście, że mąż przysyła mi zdjęcie chłopaków. Dzięki temu wiem, że żyją. Są podłączeni do tysiąca rurek i kabelków, ale są... To chyba najdłuższa noc w moim życiu.
Będzie dobrze!
Nad ranem, nie czekając na rehabilitanta i pielęgniarki, mimo koszmarnego bólu wstaję z łóżka. Muszę zobaczyć dzieci. Pielęgniarka lituje się nade mną. Usadawia mnie na wózku i jedziemy na intensywną terapię.
Pierwszy raz widzę moich synków. Są tak malutcy i bezbronni. Tak dzielnie znoszą te wszystkie bezlitosne zabiegi. Na razie nie mogę ich wziąć na ręce i przytulić. Patrzę na nich i nie czuję, że są moi.
Po kilku dniach, gdy można już odłączyć aparaturę, po raz pierwszy biorę chłopców na ręce i dopiero wtedy czuję, jak spływa na mnie ogromna fala miłości. Wiem, że będzie dobrze. Musi być dobrze. Razem pokonamy wszystkie przeszkody.
Rok na adrenalinie
Pierwsze tygodnie nie są łatwe. Jestem nieprzytomna ze zmęczenia, ale każde spojrzenie na moich zdrowych, samodzielnie oddychających chłopców daje mi kopa do działania. Karmię ich piersią, i to jednocześnie. Codziennie wychodzimy na spacer. Kilka razy w tygodniu jeździmy na rehabilitację. Zaliczamy miliony konsultacji i badań.
Ku własnemu zdziwieniu jestem najbardziej opanowaną i cierpliwą kobietą na świecie. Wszystko idzie fantastycznie i działa jak w fabryce: dzieci są zdrowe, rozwijają się, nie ma żadnych niespodzianek. Jest cudownie, ale czegoś mi brak: bliskości, którą mogłam dać starszej córce. Zawsze jest coś do zrobienia...
Rollercoaster
Za kilka tygodni chłopcy kończą trzy latka. Są fantastyczni. Rosną jak na drożdżach i rozwijają się doskonale. Nie widać, że urodzili się tak słabi. Chodzą do żłobka, a ja wróciłam do pracy. Wyprowadziliśmy się za miasto i codziennie dojeżdżamy 30 km w jedną stronę. Nasze życie jest jak jazda na rollercoasterze: tempo ogromne, mnóstwo zakrętów, głośno, czasem straszno, ale bardzo, bardzo wesoło!
Polecamy także: Prawdziwe historie - z położną, po królewsku
Chcesz nam opowiedzieć o swojej ciąży? Albo o trudnym/łatwym/niezwykłym porodzie? Czekamy na ciążowe wspomnienia. Najciekawsze opublikujemy na łamach „Mamo to ja ” Pisz na adres bturska@burdamedia.pl