Reklama

Nudzi mi się – kędzierzawa główka pięcioletniej Julki pojawiła się w kuchennych drzwiach.
– Kochanie, prosiłam cię, żebyś przez chwilkę pobawiła się sama. Mamusia gotuje zupę – wyjaśniłam jej.
– Zgubiłam pana misia i się nudzę – małą nóżką tupnęła o podłogę.
Roztarłam rękoma skronie. "Tylko nie migrena" – zaklinałam w myślach los, odkładając trzymaną w ręku marchewkę.
– Włączę ci jakąś bajeczkę – powiedziałam w końcu, a Julka pisnęła z zachwytu.
Nie pozwalaliśmy jej z mężem na długie przesiadywanie przed telewizorem, ale dzisiaj byłam naprawdę wykończona.
W nocy nie mogłam zasnąć, teraz, pomimo soboty, zostałam w domu sama z małą. Franek pojechał do swojej matki. Zwichnęła rękę, a w dodatku złapała przeziębienie i mąż musi jej pomóc.
"A ja mogę zapomnieć o wspólnym weekendzie" – pomyślałam niechętnie.
Zawsze wyjątkowo niecierpliwie czekałam na sobotni poranek. Po całym tygodniu pracy Franek znajdował wtedy chwilkę czasu dla mnie i małej, mogliśmy się gdzieś razem wybrać, albo zwyczajnie posiedzieć w trójkę w domu. "No, ale dzisiaj z tego nici..." – westchnęłam, włączając córce bajkę. W kuchni zrobiłam sobie kolejną kawę i usiadłam na taborecie. Po chwili zabrałam się za niedokończoną zupę i wtedy zadzwoniła moja komórka.
– Alina? Co słychać? Nie odzywasz się! – usłyszałam jak zawsze wesoły głos mojej przyjaciółki, Magdy.
Kilka lat temu pracowałyśmy razem w redakcji lokalnego dziennika, teraz staramy się widywać w miarę regularnie, chociaż wstyd się przyznać, ale to ja najczęściej przekładam spotkania. A to córka mi się rozchoruje, a to nie dam rady wyjść wieczorem...
– Witaj, Madziu. Miło, że dzwonisz. Co u ciebie, jakieś zmiany? – zapytałam.
– Nawet duże, ostatnio tyle się dzieje. Właśnie wróciłam ze Szwecji, poza tym spotykam się z kimś. Opowiem ci, jak się spotkamy! – ekscytowała się Magda.

Reklama

Dom dziecko, dziecko, dom.... a co ze mną?

Kiedy skończyłyśmy rozmowę, jakoś dziwnie się poczułam. "U Magdy jak zwykle tyle zmian, a u mnie? Dom, dziecko, dziecko dom, pomiędzy tym wszystkim mój stale zagoniony mąż, który chyba z każdą chwilą coraz bardziej się ode mnie oddala" – dołowałam się bliska łez.
Franek wrócił późnym popołudniem. Zaproponowałam wspólne kino, ale popatrzył na mnie jak na wariatkę.
– Przecież wiesz, że muszę napisać chociaż dwie strony – mruknął.
No tak, doktorat...
Następnego dnia nie było wcale lepiej. Julia marudziła od rana. W kółko powtarzała, że boli ją brzuch, chociaż mąż ją obejrzał i stwierdził, że nic jej nie jest.
– Może coś przegapiłeś? Jesteś w końcu laryngologiem, nie pediatrą – powiedziałam i afera była gotowa.
– Przede wszystkim jestem lekarzem i wybacz, ale wyrostek, czy inną poważną sprawę raczej bym u dziecka rozpoznał – warknął, odwracając się na pięcie.
Do końca dnia się do mnie nie odzywał, co jeszcze bardziej popsuło mi humor.
W poniedziałek znowu się rozpadało i godziny wlekły się jedna za drugą. Pobawiłyśmy się z Julką w teatrzyk, posprzątałam szafę, zrobiłam obiad i snułam się z kąta w kąt, czekając na powrót męża. Bardzo chciałam spędzić miły, rodzinny wieczór i miałam nadzieję, że już się nie gniewa... Niestety zadzwonił, że kolega się rozchorował i musi zostać na noc na oddziale. "Świetnie! – pomyślałam. Czeka mnie następny fascynujący wieczór w domu. Julia, "Doktor Dolittle" i ja... Cholera!" – zaklęłam bezgłośnie. Po raz pierwszy od lat zamarzył mi się papieros, albo przynajmniej drink. Nalałam sobie kieliszek wina i usiadłam na kanapie.
– Mamusiu, pobaw się ze mną, nudzę się – jęczała Julia.
– Pobaw się sama, córeczko, jestem zmęczona. Gdzie masz pana krokodyla?
– Pan krokodyl nie chce się ze mną bawić – narzekała, wdrapując się na kanapę i siadając obok mnie.
– A panna Wioletta? – miałam nadzieję, że imię jej ukochanej lalki zachęci ją do zabawy, ale nie tym razem...
– Została u tatusia w samochodzie – jęknęła, dodając, że boli ją brzuszek.
Wiedziałam już, że sztuczka z brzuchem służy jedynie zwróceniu na siebie mojej uwagi, ale i tak zaparzyłam jej rumianku. Nie chciała pić, za to zaczęła marudzić, że chce do taty.
– Jest już późno, poza tym wiesz, że tata nie lubi, gdy przeszkadzamy mu w pracy – tłumaczyłam jej, przypominając sobie moją ostatnią wizytę na oddziale męża.

Zaczęło mnie złościć wszystko... mąż, córka

Wściekł się, że mu zawracam głowę, podczas, gdy on ma nowych pacjentów i całą masę epikryz do wypisania. Pokłóciliśmy się wtedy ostro i nie zamierzałam więcej odwiedzać go w szpitalu...
– Pobawisz się ze mną, jak się skończy dobranocka? – marudziła Julka.
– Wtedy pójdziemy się wykąpać.
– Nie chcę! – tupnęła. – Nie lubię cię, mamo! – dodała, chwytając się pod boki.
"Ja ciebie też czasami nie lubię, córeczko" – pomyślałam, dopijając swoje wino. Julka szarpnęła mnie za rękę, a później z całej siły uderzyła w ramię.
– Baw się ze mną teraz! – krzyczała.
– Uspokój się! Marsz do siebie! – nerwy w końcu mi puściły.
Jeszcze chwila, a pewnie bym ją uderzyła. Rozpłakała się głośno, potem pobiegła do swojego pokoju. Trzęsły mi się ręce. – "Boże, co się ze mną dzieje? Nie radzę sobie z pięciolatką? – zastanawiałam się. Miałam ochotę nalać sobie kolejny kieliszek wina, ale wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł. Franek pewnie by się wściekł, gdyby wiedział...

Zobacz także: Jak matka pozbyła się dziecka?

[CMS_PAGE_BREAK]

Wreszcie pękłam i rozpłakałam się przyjaciółce do słuchawki

Kiedy córka zniknęła w swoim pokoju, zadzwoniłam do Magdy.
Wiem, że to brzmi strasznie, ale czasem wydaje mi się, że nie wytrzymam ani chwili dłużej i zwyczajnie oszaleję – żaliłam się do słuchawki. – Franek ma swój oddział, pracę, znajomych, moi rodzice mieszkają daleko, koleżanki widuję coraz rzadziej. Jest tylko Julka i te cztery ściany. Czasem mam wrażenie, że zwyczajnie się duszę – rozpłakałam się na koniec.
– Musisz odpocząć, Alinko, jesteś przemęczona. Słuchaj, ja prawie co weekend chodzę do salonu odnowy. Jestem stałą klientką, mam zniżkę dla gościa, może dasz się namówić? Pomyśl – sauna, masaże, peeling, maseczki. Wszystko naprawdę w rozsądnej cenie. Zresztą mogłybyśmy się też wybrać gdzieś za miasto, może w góry? – kusiła Magda.
– Jasne, akurat uda mi się stąd wyrwać – mruknęłam niechętnie.
– Pogadaj z Frankiem, nie może być tak, że tyrasz również w weekendy, a on zajmuje się tylko swoim doktoratem.
– Mnie to mówisz? – zakpiłam gorzko.

Wiedziałam, że ten wyjazd to dobry pomysł

Wieczorem usiłowałam z nim pogadać, ale zbył mnie krótkim "nie teraz". Bliska łez poszłam do sypialni. Położyłam się wcześnie, bo ostatnio Julka miewała złe sny i stale nas budziła. Przewracałam się z boku na bok, ale sen nie nadchodził. Franek wsunął się na swoją stronę łóżka dopiero przed północą.
– Za mało ostatnio sypiasz – pogłaskałam go po twarzy.
– Nie mam czasu na wylegiwanie się – mruknął i obrócił się do mnie plecami.
Rano nie ustąpiłam. Robiąc mu kawę, zagadnęłam o ten wyjazd. Zareagował lepiej, niż się spodziewałam.
– Jedź, odpoczniesz – powiedział, całując mnie w policzek. – Należy ci się odrobina relaksu, my tutaj sobie jakoś poradzimy – obiecał.
– Boże, mówisz poważnie?! – najchętniej rzuciłabym mu się na szyję, ale dałam spokój takim gestom. Mój mąż nie znosił, kiedy zachowuję się, jak to nazywał, infantylnie.
– Poważnie, jedź – powtórzył, zabierając się za picie swojej kawy. – Cholera, gorące – mruknął. – Będę po piętnastej, zjem coś w przelocie i zaraz lecę do przychodni – oznajmił jeszcze, chwytając za torbę ze swoim laptopem. – Trzymajcie się, dziewczyny! – rzucił na odchodnym. No i znowu zostałyśmy same.
– Mamusiu, co będziemy dzisiaj robić? – głosik Julki wyrwał mnie z zamyślenia.
"Dobre pytanie. Nie mam pojęcia" – pomyślałam. W końcu zdecydowałam, że zrobię coś, na co już od dawna miałam wielką ochotę.
– Pojedziemy do dawnej pracy mamusi, zobaczysz redakcję – objaśniałam małej, pospiesznie ją ubierając.

Postanowiłam ruszyć z miejsca i ... odwiedziłam redakcję

Na miejscu byłyśmy przed południem. Przy drzwiach stał rosły, wygolony na łyso facet. Zmierzył mnie od stóp do głów uważnym spojrzeniem.
– A pani do kogo? Trzeba mieć przepustkę, albo być umówionym – warknął.
– Gdzie pan Edek? – zdziwiłam się nieprzyjemnie, przypominając sobie zawsze uśmiechniętego, starszego ochroniarza.
– Na emeryturze – powiedział przerośnięty byczek. – To jak, jest pani umówiona, czy nie?
– Pracowałam tu kiedyś, chciałam wejść, żeby porozmawiać z dawnymi znajomymi – jąkałam się.
Nagle, dobrze mi kiedyś znany budynek lokalnego dziennika, stał się dziwnie obcy, a nawet wrogi. Ochroniarz chwycił za telefon i zadzwonił na górę. Zapytał, jak się nazywam, przez chwilę coś komuś tłumaczył, w końcu pozwolił mi iść na górę. Dziewczyny nie kryły radości. Naczelna nic się nie zmieniła, Baśka, Magda i Eliza też wyglądały, jakbym je widziała wczoraj. Tylko przy moim dawnym biurku siedziała jakaś młoda, nieprzystępnie wyglądająca blondynka. Chyba najbardziej cieszyła się Eliza. Zaparzyła kawy, podsunęła mi krzesło, raz za razem komplementując urodę mojej córki. Telefony dookoła dzwoniły, pisnął faks i przez chwilę poczułam się, jak za dawnych czasów. Niestety rozmowa szybko się skończyła, bo Eliza musiała jechać w teren. Baśka kończyła w pośpiechu jakąś notatkę, Magdę naczelna wysłała na parter i zorientowałam się, że przeszkadzam. Nikt nie powiedziałby mi tego w oczy, ale siedząc z dzieckiem przy opuszczonym biurku, poczułam się zbędna. Pożegnałam się szybko i wyszłam.

Czytaj także: Wrobiłaś mnie w dziecko.

[CMS_PAGE_BREAK]

Zaczynało mnie wszystko drażnić... Nie mogłam sobie znaleźć miejsca w dotychczasowym życiu

Źle się czułam, jakoś nigdzie nie mogłam sobie znaleźć miejsca. W dodatku miałam wrażenie, że córka znowu robi wszystko, żeby mi dokuczyć.
– Nie zjem tego! Nie założę tej bluzki! Nie lubię szpinaku! – cały czas była na "nie". Wieczorem myślałam tylko o wyjeździe, jakby wizja weekendu w ośrodku odnowy mogła mnie uratować przed całą tą beznadzieją. Magda zadzwoniła, że zarezerwowała nam pobyt w Szczyrku i następnego dnia wybrałam się na dzikie zakupy. Kilka godzin później dwa nowe golfy, śliwkowe kozaczki, komplet biżuterii z cyrkoniami i perfumy Gucciego czekały na zapakowanie do walizki. Boże, jaka byłam szczęśliwa! W środę byłam już kompletnie spakowana, chociaż wyjeżdżałyśmy z Magdą dopiero w piątek wczesnym wieczorem.
– Mamusiu, nie chcę, żebyś tam jechała! – Julia tupnęła nogą, a później złośliwie i z rozmachem wylała na nowy dywan trzymany w ręku sok.
Zafascynowana patrzyła na rosnącą, pomarańczową plamę, a ja z trudem panowałam nad nerwami.
– Idź do siebie. Przyjdzie ojciec to z tobą porozmawia, moja panno – syknęłam tylko.
Dywan wyglądał paskudnie, ale ja myślami byłam już w Szczyrku.

Nie mogłam uwierzyć... choroba dziecka pokrzyżowała mi plany

Niestety. Zaczęło się we czwartek.
– Mamusiu, boli mnie gardło i główka. Bardzo! – Julia obudziła się późno, była rozpalona.
Nie chciała jeść, ledwo zmusiłam ją, żeby przełknęła banana. Chociaż wmawiałam sobie, że to tylko jakieś lekkie przeziębienie, już wiedziałam, że czeka nas co najmniej pięć dni w łóżku. Moja córka chorowała rzadko, za to zazwyczaj dość długo. "Nie, Boże błagam, tylko nie dzisiaj" – panikowałam w duchu. Zmierzyłam jej gorączkę i zamarłam. Trzydzieści osiem i sześć! Więc z wyjazdu nici – pomyślałam i od razu poczułam się fatalnie. Jaka ze mnie matka? Zamiast martwić się stanem dziecka, myślę o swoich przyjemnościach. Problem jednak w tym, że od lat nie mam ich prawie wcale...
– To świnka – wieczorem Franek nie miał żadnych wątpliwości. – Obawiam się, kochanie, że musisz przełożyć swój wyjazd – dodał.
– Przecież obiecałeś, że z nią zostaniesz! – sama nie wiem, czemu na niego krzyknęłam.
– Zostałbym, ale ze zdrową. Chorą się nie zajmę, to czasochłonne, wiesz przecież, że muszę trochę popracować. Gdyby była zdrowa bawiłaby się sama, ale tak... Nie, nie, wykluczone. Jeśli do wtorku nie oddam trzeciego rozdziału, promotorka mnie wypatroszy – powiedział, kończąc wszelką dyskusję.
– A twoja mama? – uczepiłam się ostatniej deski ratunku, chociaż dobrze znałam odpowiedź.

Poradzisz sobie! - powiedziałam do siebie w lustrze.

Teściowa była chora, poza tym od dawna nie zostawała z Julką sama, podobno sobie nie radziła... Zamknęłam się w łazience i zadzwoniłam do Magdy. Powiedziałam, że nie dam rady jechać i pożegnałam się z nią szybko. Nie miałam ochoty rozmawiać. "Nie mam już siły! Nie wiem, jak wytrzymam kolejny dzień, tydzień, miesiąc, rok... Sama z marudzącym dzieckiem, zamknięta w tych cholernych czterech ścianach! Jak sobie radzą inne kobiety? Też wydaje im się czasem, że zaraz zwariują, czy to tylko ja jestem wyrodną matką i złym człowiekiem?" – zastanawiałam się, płucząc zapłakaną twarz zimną wodą.
– Mamo?! – małe piąstki załomotały w zamknięte drzwi od łazienki. – Mamo, wychodź, poczytaj mi!
– Już idę, córeczko – wyszeptałam. – Poradzisz sobie, dziewczyno! – powiedziałam do swojego odbicia w lustrze, choć miałam wrażenie, że patrzy na mnie obca kobieta z podkrążonymi oczyma. – Poradzisz sobie – powtórzyłam i prawie w to uwierzyłam.
"Jeszcze tylko ten wieczór, potem następny dzień, tydzień i rok. Później mała pójdzie do szkoły, będzie już z górki" – myślę, siadając przy niej. Julka uśmiecha się do mnie, a jej malutkie rączki obejmują moją szyję.
– Kocham cię, córeczko – mówię cicho, całując ją w czoło i ocieram ukradkiem głupią, nieproszoną łzę.

Reklama

Czytaj też: Na porodówce też bywa wesoło.

Reklama
Reklama
Reklama