Reklama

Ciąża wręcz idealna, żadnych mdłości, żadnych zachcianek. Wyniki idealne. W piątym miesiącu wiedzieliśmy już, że w moim brzuszku rośnie dziewczynka, nasza córeczka.

Reklama

Chcieliśmy wybrać dla niej imię. Marzenka, bo jest naszym marzeniem. Marzeniem, które się spełniło.

Za kilka miesięcy mieliśmy zostać rodzicami. Zaczęła nas po woli ogarniać panika, czy damy sobie rade, czy podołamy nowym wyzwaniom. Pod koniec ósmego miesiąca lekarz skierował mnie do szpitala z podejrzeniem hipotrofii płodu. Na szczęście szybko ustalono, że z naszym maleństwem wszystko jest w porządku. Zgłosiłam się do szpitala trzy dni przed planowanym porodem, a następnego dnia odeszły mi wody płodowe i zaczęła się akcja porodowa.

Nie tak to planowałam

Niestety nie było tak jak chciałam, maleństwu wcale się nie spieszyło. Lekarz prowadzący postanowił, że zrobi cesarskie cięcie. I tu kolejny stres, bo przez całą ciąże nawet słowa nie słyszałam o cesarce. Nawet do głowy mi nie przyszło, aby poczytać cokolwiek o tej operacji. Wiedziałam, że to dla dobra mojego i dzidziusia, dlatego starałam się nie panikować...

Już po piętnastu minutach zobaczyłam naszą kruszynkę. Była najpiękniejszym noworodkiem na świecie. Płakałam ze szczęścia, że już jest z nami. Urodziła się zdrowa, dostała 10 punktów w skali Apgar, i była bardzo głośna.

Gdy wracałam sama na salę, płakałam, że nie ma przy mnie córci. Mąż mnie pocieszał i wspierał, że to tylko na jedną noc, że mała jutro będzie już ze mną. Tej nocy nawet nie zmrużyłam oka, myśląc, co się dzieje z moim dzieckiem i z bólu... Bolało strasznie i już sama nie widziałam, czy płacze z tęsknoty, czy z tego bólu.

Utulę cię w ramionach

Córcię mogłam wziąć na ręce dopiero następnego dnia rano, nie powiem że było łatwo, bo wszystko mnie bolało, ale gdy tylko trzymałam ją na rękach zapominałam o bólu. To był najpiękniejszy okres w moim życiu. Tulić w ramionach nowe życie, życie które rosło we mnie przez 9 miesięcy.

Łyżka dziegciu

Niestety nie mogę pochwalić personelu, który zajmował się mną i córcią. Położne były bardzo niemiłe i opryskliwe. Nie chciały mi pomóc przy karmieniu Marzenki, uważały że skoro się chciało dziecko, to się powinno umieć takie rzeczy. Zero jakiejkolwiek pomocy. Modliłam się, aby jak najszybciej wrócić do domu.
Z pomocą przychodziła moja mama, która z anielską cierpliwością tłumaczyła i pokazywała, co i jak. Po czterech dniach obie zostałyśmy wypisane do domu zdrowe i szczęśliwe.

Praca nadesłana przez Joannę Sobik na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja listopadowa).

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama