
O wszystkim pomyślałam, ale...
A może to już?
Dwa tygodnie przed terminem
Czy to już jest koniec?
Praca nadesłana przez Agatę Ostrowską na konkurs prawdziwe historie ciążowo-porodowe (edycja listopadowa).
Mam na imię Asia, mam 28 lat, mieszkam w Sieradzu. Moja opowieść zaczyna się w listopadzie w dniu, w którym zrobiłam test ciążowy. Miałam mieć miesiączkę, ale nie pojawiła się. Jechałam do apteki po lekarstwa dla mojej mamy (chorowała na raka), więc przy okazji kupiłam test ciążowy. W pracy go zrobiłam – wyszły dwie kreski. Z radością zadzwoniłam do mojego męża. Była taki szczęśliwy. Wieczorem po pracy poszłam do mojej mamy. Była zmęczona, ale pomyślałam, że taka wiadomość nie może czekać. „Mamusiu, zostaniesz babcią!” – powiedziałam. Tak bardzo się cieszyła ze mną. Przez chwilę pomyślałam: „Czy dożyjesz mojego rozwiązania?”. Strach ma wielkie oczy Mijały dni i tygodnie. W styczniu była ładna pogoda, więc poszłam na spacer. Gdy wróciłam, zaczął mnie boleć brzuch, więc wzięłam no-spę. W nocy obudził mnie bardzo silny ból . Mąż zawiózł mnie do szpitala. Bałam się, że tracę dziecko. Na szczęście okazało się, że jego serduszko bije, a moje dolegliwości spowodowane są niedoborem magnezu. Podłączono mi kroplówkę. Po trzech dniach mogłam wrócić do domu. Mamusiu, co się z tobą dzieje? Miałam sporo energii, w czasie ciąży jeździłam z mamą do Łodzi na chemioterapię. Wszystko tak dobrze się układało. Niestety 1 lipca podczas odwiedzin u mamy, usłyszałam: „Asia, krew mi leci”. Byłam przerażona. Krwotok był ogromny. Ale nie zemdlałam, tylko zaczęłam działać. Położyłam mamę na podłodze, następnie zadzwoniłam po karetkę, po brata mamy, który mieszkał niedaleko, oraz do męża. Gdy czekałam na pomoc, myślałam, że to moje ostatnie chwile z mamą, ale nie chciałam przy niej płakać. Gdy przyszedł wuj, zastąpił mnie i uciskał mamie ranę, ja tymczasem pobiegłam, by poczekać na karetkę i wskazać im drogę. Ekipa ratunkowa zabrała mamę do szpitala, z mężem pojechaliśmy za...
Moja historia zaczyna się dość standardowo, jak u wielu małżeństw, które postanowiło powiększyć rodzinę. Podjęcie decyzji, starania i wreszcie te upragnione dwie kreski na teście ciążowym . Od samego początku bałam się tej przyszłości, chociaż z drugiej strony tak bardzo jej pragnęłam. Było mnóstwo obaw, czy sobie poradzimy, tym bardziej, że moi rodzice, jak i męża mieszkają daleko od nas. Wiedziałam, że liczyć będziemy mogli tylko na siebie , że nie będzie tej pomocnej ręki, która w trudnych chwilach pomoże i wesprze. Tymczasem mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, a moje obawy topniały, jak śnieg na wiosnę. Dziwne to było, ale im bliżej rozwiązania tym nabierałam większego spokoju. I w końcu nadszedł ten dzień, trochę z zaskoczenia, bo do porodu miałam jeszcze dwa tygodnie . Czuję skurcze, odeszły mi wody płodowe O godzinie 6.00 rano męża obudził budzik do pracy, a mnie dziwne pobolewanie brzucha , takie nieznane mi do tej pory. Nie powiedziałam nic mężowi, żeby się nie denerwował i czasem nie został ze mną w domu, wiedziałam że będzie panikował. Podejrzewałam też, że wyciekają mi powoli wody płodowe , ale odczekałam aż mąż wyszedł do pracy i wtedy poszłam sprawdzić. Jakaś ciecz była, ale skąd mogłam wiedzieć, co to jest, przecież to była moja pierwsza ciąża . Na zegarku była 6:30, więc za wcześnie na wstawanie, położyłam się dalej spać. Skurcze budziły mnie co 8-10 minut, "spałam" tak do 10:00, po czym stwierdziłam, że trzeba jednak przygotować się na wyjazd do szpitala . Wykapałam się, ogoliłam nogi, umyłam włosy i doszłam do wniosku, że jeśli miałabym dziś urodzić, to pewnie zaraz przyjedzie nasza rodzina zobaczyć córeczkę, więc.....należałoby jeszcze trochę w domu ogarnąć. Zrobiłam szybko, co trzeba i chciałam już jechać, sama siebie w...
Mój mąż jest introwertykiem. Lubi spędzać czas w samotności. Gdy zastanawiałam się nad porodem, chciałam, by ktoś mi przy nim towarzyszył, ale nie byłam pewna, czy powinien to być mój mąż. Z jednej strony chciałam by był przy mnie, ale z drugiej strony tyle słyszałam o mdlejących przy porodzie tatusiach... Szkoła rodzenia dobrze mnie przygotowała do porodu. Próbowałam podzielić się tą wiedzą z mężem. Tłumaczyłam: „Gdyby była taka sytuacja, to chciałabym, abyś...” lub „Podobno mąż na porodówce może pomóc w taki sposób, że...” Mąż słuchał jakby jednym uchem, nie wyglądał na zainteresowanego. Sama na porodówce Do szpitala pojechałam w poniedziałek. Poród zaczął się we wtorek o drugiej w nocy. Na początku było spokojnie. Brzmiały mi w głowie słowa położnej ze szkoły rodzenia: „Na początku, gdy skurcze są słabe, to oddychaj głęboko i podsypiaj. Oszczędzaj siły!”. Więc spałam między skurczami . Położną zawołałam dopiero około czwartej rano, kiedy byłam pewna, że akcja porodowa rozwinęła się na dobre. Podpięto mnie pod KTG i powiedziano, żeby do męża zadzwonić dopiero około 8.00, bo wcześniej nie ma takiej potrzeby. Po badaniu przeniesiono mnie na salę porodową. Tam poczułam, że zostałam sama. Zauważyłam, że poród nabiera na sile. Była 5.00 nad ranem. Ukradkiem zadzwoniłam z sali do męża. Poprosiłam, żeby już nie spał, bo tak czuję się pewniejsza. Mąż już jest przy mnie Choć nie prosiłam, by przyjechał, zjawił się w szpitalu po 40 minutach. Gdy usłyszałam, że na korytarzu kogoś pyta, gdzie mnie może znaleźć byłam szczęśliwa. Nie byłam już sama . Nawet skurcze, jakby mnie bolały. Podczas badania okazało się, że nie słychać bicia serca naszego dziecka. Zbiegli się lekarze, położne. Nikt z nich nie zwrócił uwagi na mojego męża, który stał cichutko obok mnie....