Prawdziwe historie: jestem nieidealną, ale walczącą Matką Polką
Moje wahania nastrojów były męczące nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla mojego partnera. Doskwierała mi samotność, brakowało mi rodziny... Przeczytaj historię Anny.
- Anna Rybska/ praca konkursowa
Samotność nie do zniesienia
Ciąża to był piękny, a zarazem ciężki okres w moim życiu. Ciągły płacz i zmienne nastroje, były katorgą dla mojego partnera, ale na szczęście wytrzymał to. Najbardziej brakowało mi jego obecności - codziennie wypatrywałam jego powrotu z pracy. Doskwierała mi samotność, byłam rozdrażniona, więc często nasze rozmowy kończyły się kłótnią.
Nie mogłam liczyć na swoją rodzinę - nie zaakceptowali mojej zmiany partnera oraz reorganizacji życia. Inaczej wyobrażali sobie moją przyszłość, a ja zburzyłam im ich plany.
Przeżywałam to bardzo. Z jednej strony radość z upragnionego dziecka, z drugiej smutek, bo rodzina zostawiła mnie samą (z obawami, strachem).
Nie mogłam się doczekać porodu
Pierwszy trymestr to ciągłe wymioty, drugi błogostan, a trzeci strach i odliczanie! Przez cały czas Paweł znosił cierpliwie moje wahania nastrojów. Gdy wkroczyliśmy w 38. tydzień ciąży, siedziałam jak na szpilkach, bo bałam się porodu i chciałam mieć to jak najszybciej za sobą. Nie mogłam się doczekać, kiedy pojawi się nasz synek. 39. tydzień ciąży - każde dziwne odczucie zwiastowało w mojej głowie poród. 40 tydzień i końca nie widać! 41. tydzień... i decyzja lekarza o skierowaniu do szpitala. Tydzień w szpitalu i podejmowanie prób wywołania porodu. Czułam się jak królik doświadczalny, a właściwie bardziej przypominałam małego puchatego chomika.
Wywołali poród, bolało mnie bardzo. Nagle słyszę, jak lekarz mówi: "Musimy ciąć, tętno dziecka spada". Ze strachu nogi mi się trzęsły jak galareta, nie mogłam nad nimi zapanować.
Mieliśmy z Paweł wspólnie rodzić, ale zdążyłam tylko zadzwonić, że jadę na salę operacyjną. On miał przeczucie, więc przyjechał wcześniej do szpitala i zdążył mi jeszcze dać buziaka. Później czekał na nas pod windą - widział, jak zjeżdża nasz "Cesarz". Całe 4 kilogramy radości. Paweł miał szczęście, ja mogłam zobaczyć małego dopiero po kilku godzinach. Mimo to cieszyłam się, że wszystko dobrze się skończyło.
Pobyt w szpitalu to był koszmar, kolejne cztery doby płaczu, bezradności i bólu. Jedyną osobą, która przy mnie była na każdym etapie był Paweł - to on i nasz "Cesarz" sprawili, że dałam radę i już miesiąc jestem nieidealną, ale walczącą Matką Polką.
Praca nadesłana przez Annę Rybską na konkurs "Historie ciążowo-porodowe" (edycja listopadowa).