Prawdziwe historie: jestem nieidealną, ale walczącą Matką Polką
Moje wahania nastrojów były męczące nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla mojego partnera. Doskwierała mi samotność, brakowało mi rodziny... Przeczytaj historię Anny.

Samotność nie do zniesienia
Ciąża to był piękny, a zarazem ciężki okres w moim życiu. Ciągły płacz i zmienne nastroje, były katorgą dla mojego partnera, ale na szczęście wytrzymał to. Najbardziej brakowało mi jego obecności - codziennie wypatrywałam jego powrotu z pracy. Doskwierała mi samotność, byłam rozdrażniona, więc często nasze rozmowy kończyły się kłótnią.
Nie mogłam liczyć na swoją rodzinę - nie zaakceptowali mojej zmiany partnera oraz reorganizacji życia. Inaczej wyobrażali sobie moją przyszłość, a ja zburzyłam im ich plany.
Przeżywałam to bardzo. Z jednej strony radość z upragnionego dziecka, z drugiej smutek, bo rodzina zostawiła mnie samą (z obawami, strachem).
Nie mogłam się doczekać porodu
Pierwszy trymestr to ciągłe wymioty, drugi błogostan, a trzeci strach i odliczanie! Przez cały czas Paweł znosił cierpliwie moje wahania nastrojów. Gdy wkroczyliśmy w 38. tydzień ciąży, siedziałam jak na szpilkach, bo bałam się porodu i chciałam mieć to jak najszybciej za sobą. Nie mogłam się doczekać, kiedy pojawi się nasz synek. 39. tydzień ciąży - każde dziwne odczucie zwiastowało w mojej głowie poród. 40 tydzień i końca nie widać! 41. tydzień... i decyzja lekarza o skierowaniu do szpitala. Tydzień w szpitalu i podejmowanie prób wywołania porodu. Czułam się jak królik doświadczalny, a właściwie bardziej przypominałam małego puchatego chomika.
Wywołali poród, bolało mnie bardzo. Nagle słyszę, jak lekarz mówi: "Musimy ciąć, tętno dziecka spada". Ze strachu nogi mi się trzęsły jak galareta, nie mogłam nad nimi zapanować.
Mieliśmy z Paweł wspólnie rodzić, ale zdążyłam tylko zadzwonić, że jadę na salę operacyjną. On miał przeczucie, więc przyjechał wcześniej do szpitala i zdążył mi jeszcze dać buziaka. Później czekał na nas pod windą - widział, jak zjeżdża nasz "Cesarz". Całe 4 kilogramy radości. Paweł miał szczęście, ja mogłam zobaczyć małego dopiero po kilku godzinach. Mimo to cieszyłam się, że wszystko dobrze się skończyło.
Pobyt w szpitalu to był koszmar, kolejne cztery doby płaczu, bezradności i bólu. Jedyną osobą, która przy mnie była na każdym etapie był Paweł - to on i nasz "Cesarz" sprawili, że dałam radę i już miesiąc jestem nieidealną, ale walczącą Matką Polką.
Praca nadesłana przez Annę Rybską na konkurs "Historie ciążowo-porodowe" (edycja listopadowa).