Choć od porodu minęło już 5 miesięcy, dnia narodzin mojego synka Daniela nigdy nie zapomnę. Trafiłam do szpitala około godziny 2200 wieczorem z bólami i lekkim krwawieniem, wtedy jeszcze nie wiedziałam że to już jest ten czas.

Reklama

Jak na pierwszy poród akcja rozwinęła się błyskawicznie

Nazajutrz była około 900 rano, gdy lekarz oznajmił mi że rozwarcie osiągało już 6 cm i mimo że to mój pierwszy poród to akcja porodowa rozwija się bardzo, bardzo szybko. Lekarz powiedział również, że jeżeli chce aby partner był przy porodzie to mam natychmiast po niego zadzwonić, a on ma tylko mniej więcej godzinę aby dotrzeć do szpitala. Więc wyciągnęłam telefon i od razu zadzwoniłam, Paweł (mój mąż) był w pracy i mimo że pracował dość daleko a samochód został w domu, to na szczęście udało mu się przybyć w ostatniej chwili.

Mąż prawił czułe słówka a ja chciałam, żeby się nie odzywał

W czasie gdy czekałam na niego prawdę mówiąc cały czas z telefonem w ręku, lekarze zdążyli mi już przebić pęcherz płodowy, więc gdy tylko wszedł na moją sale porodową kazałam mu szybko iść po położną, bo czuje jak dziecko we mnie napiera. Położna z lekarzami przybyła bardzo szybko, lekarz zbadał mnie, no i się zaczęło. Położna kazała mi przeć gdy tylko poczuje skurcze no i dawała mi rady jak leżeć itp. Mój wspaniały mąż cały czas trzymał mnie za rękę powtarzając że dam radę, ale ja szczerze mówiąc mimo że wiedziałam że chce dobrze i chce mnie jakoś wesprzeć, to miałam w nosie to co on mówił. W głębi duszy jednak byłam szczęśliwa no i przede wszystkim pewniejsza siebie, ale naprawdę wolałabym żeby się nie odzywał :) Byłam po prostu bardzo zmęczona a dookoła tylko słyszałam „dasz radę”, „przyj” i tak w kółko …

Urodziłam w kwadrans. Nie zazdroszczę kobietom, które rodzą godzinami

Sama część porodu w której rodzi się dziecko trwała na szczęście tylko 15 minut (podziwiam mamy, które męczyły się dużej, ja przez te parę minut zmęczyłam się bardziej niż gdybym przebiegła 10 km :), nie wspominając wcale o bólu. W końcu położyli mi synka na piersiach była to godzina 1315. Wtedy na spokojnie mogliśmy cieszyć się w trójkę tą piękną chwilą. Razem z mężem popłakaliśmy się na widok tego cuda jakim jest dziecko. Po dwóch godzinach przenieśli nas z porodówki na oddział. Tam, co chwilę ktoś przychodził i tłumaczył: a to jak przewijać maluszka, a to jak przystawiać do piersi. Chętnie z tego korzystaliśmy obydwoje, a ja wprost nie mogłam nacieszyć oczu widokiem mojego męża z naszym synkiem na rączkach. A przecież tyle było obaw przed porodem a tu jak by to było jakieś naturalne. Wiesz jak taką kruszynkę złapać w rękach, tak jak byś to robił już milion razy.

Pomimo niespodziewanego potoku słów tata dziecka powinien być przy jego porodzie

Nie żałuje tego, że tą niezwykłą przygodę przeżyłam wraz z partnerem i polecam to każdym przyszłym rodzicom. Ale mam również ostrzeżenie a raczej radę dla przyszłych tatusiów, naprawdę w takiej sytuacji wystarczy że jesteście, nie potrzebujemy dodatkowych słów otuchy a jeżeli powiemy coś niezbyt przyjemnego to nie przejmujcie się to objaw olbrzymiego wysiłku.

Zobacz także
Reklama

Praca nadesłana przez Paulinę na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja lutowa).

Reklama
Reklama
Reklama