Dzień 23 sierpnia 2010 r. zapamiętam na długo – to właśnie wtedy zrobiłam test ciążowy, który pokazał dwie kreski. Ucieszyłam się bardzo, mimo że z mężem dopiero myśleliśmy o drugim dziecku. Jednak ono samo wybrało sobie termin przyjścia na świat. Jednak radości towarzyszył też smutek – dwa tygodnie wcześniej ginekolog wykryła u mnie torbiel na jajniku i jakiegoś guza na tarczycy. Na szczęście szybko okazało się, że guz na jajniku wchłonął się, a wyniki badań hormonu tarczycy miałam w porządku; musiałam być tylko pod kontrolą endokrynologa. Mogłam więc w pełni cieszyć się ciążą.

Reklama

Wiadomość o chorobie taty zwaliła mnie z nóg

Co prawda od początku męczyły mnie mdłości i zamiast tyć chudłam, jednak pocieszałam się, że w końcu to minie. Tak też się stało – skończyłam I trymestr i dolegliwości ustąpiły. Zaczęłam myśleć, jak to będzie, gdy pojawi się nowy członek rodziny. Tak mijały sobie kolejne miesiące, aż nadszedł 18 luty 2011 r.. Mój tata trafił do szpitala z bólem brzucha. To był piątek, w sobotę tata był operowany, a to co usłyszeliśmy po operacji, zwaliło nas z nóg. Okazało się, że tata ma guza trzustki, który niestety nie nadaje się już do usunięcia, były też przerzuty. Pozostało mu kilka miesięcy życia...

Ta choroba to przeze mnie?!

To, co działo się później, pamiętam jak przez mgłę. Byłam w takim szoku, że nie mogłam się uspokoić. Obwiniałam się o tę chorobę. A dlaczego? Może to wyda się głupie, ale gdy byłam w pierwszej ciąży, tata również poważnie zachorował. Tak więc, gdy teraz usłyszałam tę diagnozę, stwierdziłam, że to moja ciąża przynosi pecha. Teraz myśląc o tym, wiem, że to było głupie myślenie, ale wtedy krzyczałam tylko, że nie chcę być już w ciąży.

Następne dni były bardzo ciężkie. Z jednej strony musiałam dbać o siebie i nie denerwować się, bo stres mógłby spowodować przedwczesny poród (byłam wtedy w 30. tygodniu ciąży), z drugiej strony każdy kolejny dzień oczekiwania na decyzje dotyczące tego, co dalej z leczeniem taty, sprawiał, że miałam już wszystkiego dość. Zamiast cieszyć się ciążą, zamartwiałam się o tatę i modliłam o to, żeby wyznaczony termin porodu nadszedł jak najszybciej.

Kiedy urodzę?

W końcu zaczął się kwiecień i liczyłam na to, że może poród rozpocznie się wcześniej, bo według badania USG dziecko było o 2 tygodnie starsze niż wskazywał na to wiek wyliczony na podstawie ostatniej miesiączki. Jednak nic nie wskazywało na to że urodzę wcześniej – tydzień przed terminem porodu pani doktor stwierdziła, że oczekiwanie na poród może być długie.

Zobacz także

Święta wielkanocne upłynęły pod znakiem skurczy, które jednak ani nie były regularne, ani mocne, więc uważałam że są to dopiero skurcze przepowiadające. Jednak we wtorek skurcze znów się pojawiły i maluch mało się ruszał. Poczekałam na męża (wracał z pracy) i pojechaliśmy do szpitala. Mój brzuch zrobił na personelu szpitalnym duże wrażenie, od razu zrobiono mi badanie USG, na którym wyszło, że dziecko waży około 4800 g.

Zakłady lekarzy: ile waży moje dziecko?

Przyjęto mnie na patologię ciąży, bo miałam już rozwarcie na trzy palce. Byłam tam tylko 15 minut, bo pojawiły się lekarki, by zapytać, czy zgadzam się na cesarskie cięcie. Zgodziłam się. Myślałam, że zabieg będzie wykonany następnego dnia, ale lekarki poprosiły, abym się spakowała i poszła z nimi na porodówkę. Byłam zaskoczona.

Trochę musiałam na to cesarskie cięcie poczekać, bo trafiły się trzy niespodziewane zabiegi. W końcu przyszła kolej na mnie. Na sali operacyjnej było bardzo sympatycznie, lekarze i położne – mimo że był to ich 7 zabieg z kolei – ciągle żartowali, rozśmieszali mnie. Przyjmowali zakłady, ile mój dzidziuś będzie ważył. Miałam postawić wódkę tej osobie, która wygra. Cały czas się śmieliśmy, nawet nie zauważyłam, kiedy wyjęli ze mnie Szymonka. Synek ważył 4680 g i miał 62 cm długości.

Mój tata zobaczył wnuka

Donośny krzyk, który po chwili usłyszeliśmy, sprawił, że odetchnęłam z ulgą. Od razu pokazano mi maluszka, a widząc go, wzruszyłam się tak bardzo, że nie mogłam powstrzymać łez. W szpitalu byliśmy trzy dni. Mój tata bardzo się ucieszył, gdy zobaczył wnuka. Następnego dnia zmarł... Sprawdziło się powiedzenie, że ktoś na świecie umiera, by zrobić miejsce nowonarodzonemu.

Praca nadesłana przez Katarzynę Moskałę-Czernek na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja grudniowa).

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama