Reklama

Pobudka! Rodzę

Była trzecia w nocy, gdy poczułam gwałtowny skurcz, który wyrwał mnie ze snu. Zabrakło mi tchu. Spojrzałam w stronę męża; chrapał jak szalony. Nie mogłam pozwolić, by przespał narodziny swego pierworodnego dziecka, więc trąciłam go łokciem.

Reklama

- Michał wstawaj - syknęłam.

- Ojeju - mruknął - przecież dziś mam wolne.

- No dobrze, śpij, urodzę w poniedziałek - odpowiedziałam z sarkazmem; byłam pewna, że moje słowa podziałają na niego jak zimny prysznic.

- Co? To już? - wyskoczył z łóżka, jak z katapulty, po czym zaczął biegać po pokoju, jak poparzony.

- Gdzie są do cholery moje spodnie?! - krzyczał w niebogłosy, jakby był świadkiem porwania ich przez jakiś niezidentyfikowany obiekt latający.

- Uspokój się - krzyknęłam - leżą jak zwykle na fotelu!

Nie będę rodzić w karetce

Po pół godzinie znaleźliśmy się na porodówce. Dowiozła nas karetka. Mąż był tak roztrzęsiony, że nie mógłby prowadzić samochodu, więc schowałam mu kluczyki do auta. Udawał lekko oburzonego tym faktem.

Dzięki Bogu, karetka przyjechała błyskawicznie, bo nie wytrzymałabym z nim dłużej w mieszkaniu. Trzymał mnie kurczowo za rękę i w kółko powtarzał: "przyj", jakby to słowo miało mi jakiś sposób pomóc.

Skurcze nie pojawiały się zbyt często, więc nie obawiałam się, że urodzę w karetce na oczach męża. Michał chyba by tego nie zniósł, ale i ja nie byłabym tym zachwycona.

Chciałam rodzic sama, nie w jego obecności. Podjęliśmy taką decyzję, zanim jeszcze zaszłam w ciążę. Wiedziałam, że bardziej niż ja przeżywałby poród.

Na sali porodowej mąż znowu się popisał. Gdy skurcze zaczęły się nasilać, a ja wiłam się z bólu, mąż błyskotliwie zapytał mnie, czy przynieść mi coś z bufetu. Nie wytrzymałam i ryknęłam: "Wyjdź na ten cholerny korytarz i wróć, jak będzie po wszystkim".

Gdy świat przestaje się liczyć...

53 cm i 3600 g naszego szczęścia przyszło na świat 27 września o 05.37. Nasza wielka niespodzianka (do końca nie chcieliśmy znać płci dziecka). Gdy poczułam jak położna kładzie na mojej piersi maleństwo, spytałam tylko: "Jak siusiamy?". Odpowiedziała z uśmiechem: "na stojąco". I wszystko było jasne. Kiedy Michał wszedł do sali, wziął Maciusia w ramiona, rozpłakał się ze szczęścia. Mnie ten widok również rozczulił. W jednej chwili cały świat przestał istnieć, liczyli się tylko moi dwaj kochani i najważniejsi faceci. Pomyślałam, że pewnie jeszcze nie raz dadzą mi do wiwatu.

Praca nadesłana przez Magdalenę Koziatek-Łoniewską na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja lutowa).

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama