Reklama

Noc

Budzę się o 4.00 nad ranem. Chce mi się siusiu. Próbuje się podnieść, razem z moim ogromnym brzuszkiem (bliźnięta). Nie udaje się. Druga próba. Trzymam się ramy łóżka i biorę zamach. Poszło. Moje stękanie budzi męża. Siada gwałtownie na łóżko i mówi, trochę zbyt głośno: "Co się dzieje? To już?". Ta sytuacja powtarza się co noc.

Reklama

Gdy wracam do łóżka, układam się odpowiednio przez pół godziny i przez drugie tyle próbuje usnąć.

Poranek

Budzę się o 8.00. Od razu sięgam po sucharki, które mam przy łóżku, gdyż leki głód powoduje u mnie nudności. Łapczywie zjadam pół paczki i przyglądam się moim brudnym oknom, których wcale nie mam ochoty (ani zamiaru) myć. Zastanawiam się, kogo by w tę niewdzięczną robotę zaangażować.

Idę wykonać poranna toaletę i jem śniadanie. Jajka nadal mi śmierdzą, za to śledzika zagryzanego dżemem, jak najbardziej wciągnę.

Dzwoni Mama. Czemu jeszcze nie rodzę. Nie wiem. Też się zastanawiam. Mówię jej o oknach i szybko kończy rozmowę. Zabieram się za poranne czytanie na forum historii porodowych: co, u kogo i jak długo. Wcale nie czuję się przez to lepiej. Może jedynie raźniej, że nie tylko mnie to czeka.

Moja ginekolożka kategorycznie zabroniła mi czytać te "rewelacje" w internecie i diagnozować się u "wujka google'a", zwłaszcza, że już dwa razy dzwoniłam do niej, że "na pewno mam cholestazę i zatrucie ciążowe".

Przedpołudnie

Przeglądam stronę z wózkami, wciąż nie mogę się zdecydować miedzy dwoma modelami. Idę do pokoju dzieciaków i delektuje się widokiem dwóch łóżeczek, ciuszków na komodzie. Ogarnia mnie jednocześnie strach i podniecenie, już niedługo będę ich miała przy sobie. "Zacznie sie Kongo" - tak mówi moja mama.

W ramach przyśpieszenia porodu postanawiam wybrać się do pobliskiego spożywczaka. Ekspedientki nie mogą wyjść z podziwu, że jeszcze się kulam, lubię je, bo można z nimi pożartować, nie spoglądają na mnie ukradkiem. Staję w kolejce za starszym panem, gadam do brzuszka, gdy zauważa mnie starszy pan, w popłochu ucieka w głąb sklepu.

Moja kolej. Zastanawiam się, co ja w ogóle chciałam? Obiecuję sobie, że następnym razem zrobię listę zakupów. Biorę produkty i rozpoczynam wędrówkę na czwarte piętro mojej kamienicy. Miedzy drugim a trzecim piętrem robię odpoczynek. Tradycyjnie rozkładam się z jabłkiem i wodą. Siedzę sobie na schodach, gdy z góry schodzi sąsiad, widzi mnie i krzyczy: "Jezu! Rodzi pani?!". Rzucam: "Tak, już widać główkę". Patrzy na mnie przerażony, więc czym prędzej uspokajam go, że to tylko przerwa w wyprawie na szczyt.

Wracam do domu i ucinam sobie drzemkę.

Po południu

Wstaję po kilku godzinach, robię obiad i czytam książkę. Nie o ciąży ani o porodzie, takie tam lekkie romansidło. Dzwoni siostra, pyta, czy przypadkiem jeszcze nie urodziłam. Norma. Wraca mąż, całuje mnie w brzuszek dwa razy. Gada przez chwilę do dzieciaków i pyta, jak minął dzień. Upewnia się, czy na pewno mam spakowaną torbę do szpitala i wszystko, co potrzebne.

Wieczór

Mąż przygotowuje mi kąpiel, a później delikatnie masuje mi opuchnięte stopy. Mówi, że mnie kocha i nie może się doczekać naszych chłopców. Ja też.

Praca nadesłana przez Beatę Dubicką na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja listopadowa).

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama