Prawdziwe historie: mój zwyczajny, ciążowy dzień
Poranek, południe, wieczór, noc - każdy dzień wygląda prawie tak samo. Prawie. Noszę w sobie dwóch cudownych chłopców. Nie mogę się doczekać, kiedy ich zobaczę. Przeczytaj historię Beaty.
- Beata Dubicka/ praca konkursowa
Noc
Budzę się o 4.00 nad ranem. Chce mi się siusiu. Próbuje się podnieść, razem z moim ogromnym brzuszkiem (bliźnięta). Nie udaje się. Druga próba. Trzymam się ramy łóżka i biorę zamach. Poszło. Moje stękanie budzi męża. Siada gwałtownie na łóżko i mówi, trochę zbyt głośno: "Co się dzieje? To już?". Ta sytuacja powtarza się co noc.
Gdy wracam do łóżka, układam się odpowiednio przez pół godziny i przez drugie tyle próbuje usnąć.
Poranek
Budzę się o 8.00. Od razu sięgam po sucharki, które mam przy łóżku, gdyż leki głód powoduje u mnie nudności. Łapczywie zjadam pół paczki i przyglądam się moim brudnym oknom, których wcale nie mam ochoty (ani zamiaru) myć. Zastanawiam się, kogo by w tę niewdzięczną robotę zaangażować.
Idę wykonać poranna toaletę i jem śniadanie. Jajka nadal mi śmierdzą, za to śledzika zagryzanego dżemem, jak najbardziej wciągnę.
Dzwoni Mama. Czemu jeszcze nie rodzę. Nie wiem. Też się zastanawiam. Mówię jej o oknach i szybko kończy rozmowę. Zabieram się za poranne czytanie na forum historii porodowych: co, u kogo i jak długo. Wcale nie czuję się przez to lepiej. Może jedynie raźniej, że nie tylko mnie to czeka.
Moja ginekolożka kategorycznie zabroniła mi czytać te "rewelacje" w internecie i diagnozować się u "wujka google'a", zwłaszcza, że już dwa razy dzwoniłam do niej, że "na pewno mam cholestazę i zatrucie ciążowe".
Przedpołudnie
Przeglądam stronę z wózkami, wciąż nie mogę się zdecydować miedzy dwoma modelami. Idę do pokoju dzieciaków i delektuje się widokiem dwóch łóżeczek, ciuszków na komodzie. Ogarnia mnie jednocześnie strach i podniecenie, już niedługo będę ich miała przy sobie. "Zacznie sie Kongo" - tak mówi moja mama.
W ramach przyśpieszenia porodu postanawiam wybrać się do pobliskiego spożywczaka. Ekspedientki nie mogą wyjść z podziwu, że jeszcze się kulam, lubię je, bo można z nimi pożartować, nie spoglądają na mnie ukradkiem. Staję w kolejce za starszym panem, gadam do brzuszka, gdy zauważa mnie starszy pan, w popłochu ucieka w głąb sklepu.
Moja kolej. Zastanawiam się, co ja w ogóle chciałam? Obiecuję sobie, że następnym razem zrobię listę zakupów. Biorę produkty i rozpoczynam wędrówkę na czwarte piętro mojej kamienicy. Miedzy drugim a trzecim piętrem robię odpoczynek. Tradycyjnie rozkładam się z jabłkiem i wodą. Siedzę sobie na schodach, gdy z góry schodzi sąsiad, widzi mnie i krzyczy: "Jezu! Rodzi pani?!". Rzucam: "Tak, już widać główkę". Patrzy na mnie przerażony, więc czym prędzej uspokajam go, że to tylko przerwa w wyprawie na szczyt.
Wracam do domu i ucinam sobie drzemkę.
Po południu
Wstaję po kilku godzinach, robię obiad i czytam książkę. Nie o ciąży ani o porodzie, takie tam lekkie romansidło. Dzwoni siostra, pyta, czy przypadkiem jeszcze nie urodziłam. Norma. Wraca mąż, całuje mnie w brzuszek dwa razy. Gada przez chwilę do dzieciaków i pyta, jak minął dzień. Upewnia się, czy na pewno mam spakowaną torbę do szpitala i wszystko, co potrzebne.
Wieczór
Mąż przygotowuje mi kąpiel, a później delikatnie masuje mi opuchnięte stopy. Mówi, że mnie kocha i nie może się doczekać naszych chłopców. Ja też.
Praca nadesłana przez Beatę Dubicką na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja listopadowa).