Reklama

Moja historia zaczyna się półtora miesiąca po ślubie, kiedy to zaniepokojona spóźniającym się okresem poszłam do ginekologa. Okazało się, że jestem w ciąży i to już trzeci tydzień. Nie staraliśmy się z mężem o dziecko, ani nie planowaliśmy powiększania rodziny do czasu, aż będziemy mieć swój dom. Dlatego w pierwszych chwili przeżyliśmy szok, który stopniowo ustępował radości.

Reklama

Cały czas zmęczona

Całą ciążę znosiłam bardzo źle. Przez pierwsze pięć miesięcy męczyły mnie wymioty. Wielu potraw nie mogłam jeść, a nawet ich wąchać, bo od razu zbierało mi się na mdłości. Byłam cały czas zmęczona, spałam po kilkanaście godzin na dobę, a mimo to nie czułam się wypoczęta. Mimo złego samopoczucia nie przestałam chodzić do pracy, bo wiedziałam, że nie jest to mile widziane i bałam się o swoją posadę. Mąż wyjeżdżał za granicę, ale starał się mnie wspierać, jak tylko potrafił. Ja starałam się o siebie dbać, zażywałam witaminy zalecane przez ginekologa prowadzącego moją ciążę. Dziecko rozwijało się prawidłowo, a ja przybierałam na wadze 1 kg na miesiąc, a mój brzuch rósł w oczach.

Bez wymiotów, ale z kaszlem

W szóstym miesiącu wymioty ustąpiły. Mdłości zdarzały mi się już tylko sporadycznie. Brzuch się nadal powiększał, a synek rozwijał się prawidłowo. Za to ja złapałam przeziębienie, które przerodziło się w zapalenie oskrzeli. Dostałam dwa antybiotyki i przeleżałam w łóżku dwa tygodnie, aż wreszcie wydobrzałam.

Z początkiem ósmego miesiąca ciąży poprosiłam ginekologa o chorobowe. Nie chciałam już chodzić do pracy, bo z brzuchem ledwo mieściłam się między siedzeniem a kierownicą. Bałam się, że mogłabym narazić moje maleństwo na jakieś niebezpieczeństwo przy np. ostrym hamowaniu, więc wolałam siedzieć w domu. Na wizyty i badania od tej pory woziła mnie moja siostra, lub mąż, gdy był w kraju.

Dwa tygodnie przed planowanym terminem porodu mój mąż przyjechał do Polski na dwumiesięczny urlop, więc na KTG jeździliśmy razem. Gdy nadszedł dzień planowanego porodu, czułam się ciężka i gruba, ale poza tym nic mnie nie bolało. Pojechałam na badanie KTG, które też nie wykazało żadnych skurczów. Ginekolog powiedział, że jeśli pięć dni po planowanym terminie porodu nadal nie będę odczuwać żadnego bólu, mam zgłosić się na oddział na wywołanie porodu. Przepisał mi też antybiotyk, ponieważ męczył mnie znów ostry kaszel.

Skurczów nadal nie ma

Po pięciu dniach zgłosiłam się na oddział ginekologiczno-położniczy. Zrobiono mi próbę oksytocynową, która wyszła dobrze. Za to mój kaszel, mimo zastosowania antybiotyku, nie ustępował, a tylko się nasilił. Po dwóch dniach wzięto mnie na trakt porodowy, podpięto mi kroplówkę z oksytocyną i czekano na rozpoczęcie porodu. Kroplówka powoli spływała do mojej żyły przez kolejne osiem godzin. Przez ten czas nasłuchałam się wrzasków rodzących kobiet i byłam tak przerażona, że zaczęłam się modlić, aby u mnie akcja porodowa jeszcze się nie zaczęła. Moja modlitwa została wysłuchana. Wieczorem wróciłam na oddział bez żadnych skurczów.

Po dwóch dniach kazano mi spakować swoje rzeczy z oddziału i wziąć torbę ze sobą. Ponownie podpięto mi kroplówkę z oksytocyną próbując wywołać poród. W przeciwnym razie czekało mnie cesarskie cięcie. Wrzaski rodzących kobiet tak mnie przeraziły, że znów modliłam się o cesarkę.

Witaj Patryku…

Tym razem też moje prośby zostały wysłuchane. O godzinie 18:00 po podaniu ogromnej ilości kroplówek zostałam zawieziona na salę operacyjną. Anestezjolog podał mi znieczulenie w kręgosłup. Zapomniałam wspomnieć, że mam skoliozę i chyba dlatego znieczulenie miejscowe nie zadziałało na lewej stronie mojego ciała, więc zastosowane zostało znieczulenie ogólne. Wybudzanie się po cesarskim cięciu pamiętam jak przez mgłę. Męczył mnie potworny kaszel, który, wydawało mi się, rozrywał mi przecięty brzuch. Pokazali mi mojego synka, który urodził się zdrowy, ważył 3,64 kg i miał 58 cm. Był przy mnie mój mąż, zapamiętałam jego „dziękuję”. Później przyszła pielęgniarka, dała mi jakiś zastrzyk przeciwbólowy i zasnęłam.

Kiedy rano się obudziłam, przyniesiono mi mojego Patryczka i przez cały dzień zajmowałam się nim pod okiem bardzo miłych położnych, które chętnie wszystko tłumaczyły.

…witaj chorobo

Wieczorem poczułam się bardzo źle. Zaczął boleć mnie prawy bark i żebra po prawej stronie. Myślałam, że to od kręgosłupa. Położne zajęły się moim dzieckiem, a pielęgniarka przyniosła leki przeciwbólowe. Położyłam się spać. Rano obudziłam się dość wcześnie, bo zaczęłam odczuwać ból przy oddychaniu. Kaszel, który do tej pory nie ustąpił, jeszcze bardziej się nasilił, a w wydzielinie, którą odkaszliwałam, pojawiły się smużki krwi.

Powiedziałam o tym lekarzowi i nagle zrobił się koło mnie szum. Lekarz mnie zbadali i stwierdzili zapalenie płuc. Patryka zabrano ode mnie, a mnie przeniesiono na salę jednoosobową. Zrobiono mi prześwietlenie płuc, badanie krwi, a za pół godziny tomograf. Po tym badaniu przyszła pielęgniarka i powiedziała, że musi dać mi zastrzyk w brzuch z heparyny. Byłam przerażona i nie miałam pojęcia, co mi jest. Ból przy oddychaniu był tak silny, że nie mogłam się położyć, bo całkowicie blokowało mi oddech. Wydzielinę, którą odkaszliwałam wysłano do analizy na stwierdzenie gruźlicy. Dopiero wieczorem na wizytacji pojawił się ginekolog prowadzący moją ciążę i powiedział, że z moim synkiem jest wszystko w porządku. Wyniki z badań, które mu zrobiono ma bardzo dobre i gdy tylko zacznie przybierać na wadze, mój mąż będzie mógł go zabrać do domu.

Reklama

Dla mnie nie miał już tak dobrych wieści. Co prawda, wstępne badania nie stwierdziły gruźlicy, za to miałam zapalenie płuc, a do tego dostałam zatoru płuca prawego i zawału tego płuca. Musiałam zostać w szpitalu, do czasu, aż nie będzie zagrożenia kolejnym zatorem. Na szczęście heparyna działała i już na drugi dzień wyniki z krwi zaczęły mi się poprawiać.
Po tygodniu leczenia w szpitalu i przeprowadzeniu serii badań, zostałam wypisana do domu. Na zatorowość płuc leczyłam się jeszcze pół roku, ale całkowicie wróciłam do zdrowia. A mój trzyletni teraz synek jest naszym oczkiem w głowie. Może kiedyś z mężem zdecydujemy się na drugie maleństwo, ale jeszcze nie teraz…

Praca nadesłana przez Sylwię na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja listopadowa).

Reklama
Reklama
Reklama