Reklama

Zaszłam w ciążę mając 24 lata. Byłam przerażona, nie wiedziałam, jak będzie wyglądać moje życie. Miałam masę obaw; nie wiedziałam, czy sprawdzę się w roli mamy.

Reklama

Huśtawka nastrojów

Ale im większy stawał się mój brzuch, tym mniejsze były moje wątpliwości. Gdy poczułam pierwsze kopnięcie mojego synka, wiedziałam, że wszystko będzie dobrze, że z pomocą najbliższych na pewno sobie poradzę.

Oczywiście miałam emocjonalną huśtawkę. Potrafiłam płakać bez powodu, często kłóciłam się ojcem mojego dziecka. Tych burzliwych dni było więcej niż tych pogodnych.

Gdy brzuszek był coraz bardziej widoczny, w panice szykowałam ubranka, wózek, łóżeczko; chciałam mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. To oczywiście była lekka przesada, ale lepiej sie czułam, gdy wiedziałam, że mam już gotowy pokoik dla Jasia.

Słyszałam wiele historii na temat zachcianek ciężarnych, lecz ja ich na szczęście nie miałam. Nie wiem, kto z nas dwojga bardziej się cieszył: ja czy mój partner (on głównie dlatego, że nie musiał biegać w nocy po sklepach, np. za agrestem). Może dlatego nie przytyłam za bardzo.

Jedynie porodu się bałam. Zastanawiałam się, jak to będzie wyglądało, czy będę czuła ból, czy go wytrzymam.

A miałam obejrzeć film...

Wreszcie nadszedł ten wyczekiwany moment. Byłam sama w domu, planowałam obejrzeć "Epokę lodowcową". Lecz ktoś pokrzyżował mi plany, bo postanowił opuścić mój brzuszek dwa dni wcześniej. Rano poczułam ból brzucha, uznałam, że to nic nadzwyczajnego i położyłam się na chwilę. Ale brzuch zaczął mnie boleć coraz bardziej. Domyśliłam się, że właśnie zaczęłam rodzić.

Jak typowa gospodyni, zaczęłam rozmrażać mięso na obiad, by mój chłopak miał przygotowany obiad, gdy ja będę rodzić. Niestety nie dałam rady. Położyłam się do łóżka, zaczęłam do niego dzwonić, ale on nie odbierał telefonu. Wrócił do domu dopiero po 16.00, a ja wydzwaniałam do niego od 10.00! Byłam ledwo żywa i wściekła.

Teraz z perspektywy czasu podziwiam jego stoicki spokój. Gdybym była na jego miejscu, bo tylko awanturach w czasie ciąży, odwróciłabym się na pięcie, wyszła, trzaskając drzwiami. Ale on dzielnie trwał przy mnie. W tamtym momencie jednak był równie przerażony, jak ja.

Zrobiło mi się niedobrze, ale nie mogłam wstać z łóżka, poprosiłam, by przyniósł mi jakieś naczynie. Przyniósł... wiadro z mopem. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy wymiotować. Wybrałam pierwszą opcję. Postanowiłam się też wykąpać, co nie było łatwe, bo skurcze były coraz silniejsze.

Gdy byłam już gotowa, by ruszyć na porodówkę, wezwaliśmy taksówkę. Taksówkarz, młody (na oko dwudziestoletni chłopak), jak mnie zobaczył, przeraził się. Bał się chyba bardziej niż ja. Na szczęście dowiózł nas szybko do szpitala.

Plecak pełen przekąsek

Na miejscu okazało się, że przyjechaliśmy za późno... abym mogła skorzystać ze znieczulenia. "Pięknie!" - pomyślałam. To oczywiście była wina mojego chłopaka, gdyby odebrał telefon... Swoją złość i bezradność znów skierowałam przeciwko niemu.

Dostałam jakiś zastrzyk, który miał zmniejszyć ból, ale nie pomógł. Siłą zaciągnęłam chłopaka ze sobą na salę. Okazało się, że gdzieś wyczytał, że trzeba podczas porodu mieć jakieś przekąski, więc napakował do plecaka mnóstwo jedzenia. Jednak widok rodzącej, odebrał mu ochotę na jedzenie (na co najmniej tydzień). Lekarz musiał wyprowadzić go na korytarz, bo za bardzo się przejął.

Poród trwał, ale okazało się, że muszą mi zrobić cesarskie cięcie. Z jednej strony ucieszyłam się, a z drugiej pomyślałam, skoro już tak długo znoszę ból, mogę rodzić naturalnie.

Synku, przybij... szóstkę!

Chwila, w której ujrzałam Jasia była najpiękniejszą chwilą w moim życiu. Taki był z niego farciarz, że miał... 6 paluszków w rączce (zamiast piątki, przybiliśmy z nim szóstkę). Płakał najgłośniej ze wszystkich dzieci (próbowałam sobie wmawiać, że to nie on).

Od tego czasu minęły dwa lata z moim Jasiulkiem. Wychowuję go sama, ale pierwsze miesiące jego życia, gdy byliśmy jeszcze we trójkę, wspominam bardzo dobrze. Wspomnienia to jedyne co nam pozostało. Cieszę się, że mój poród był miejscami zabawny, że nie był zaplanowany co do minuty. Czasem na porodówce zdarzają się zabawne historie.

Historia została nadesłana przez Ja Zet na konkurs "Podziel się z nami swoją historią ciążowo-porodową" (edycja październikowa).

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama