Prawdziwe historie: na porodówkę na rowerze
Zima, śnieg, a ja mi odeszły wody płodowe. Nikt mnie nie mógł zawieźć do szpitala, więc wzięłam rower... Przeczytaj historię Dajany.
- Dajana Biskup/ praca konkursowa
Jeden skurcz porodu nie czyni
Na myśl o drugim porodzie i okolicznościach z nim związanych uśmiecham się radośnie, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Termin porodu miałam wyznaczony na 18 stycznia, więc bez żadnego niepokoju wybraliśmy się na święta Bożego Narodzenia na wieś do moich rodziców. Minęła Wigilia, mija pierwszy dzień świąt. Na dworze robi się szarawo. Mężczyźni, czyli tata, mąż i brat, po kilku lampkach wina ledwo widzą na oczy. Mama chce ich położyć spać.
Na zewnątrz pada śnieg, wszędzie wielkie zaspy. Nagle czuję skurcz, nie przejęłam się. "Jeden skurcz porodu nie czyni" - pomyślałam i nałożyłam sobie kolejny kawałek ciasta.
Nagle patrzę, a pode mną pojawiła się kałuża. Odeszły mi wody płodowe. Mama w panice.
Mężczyźni pijani, komórki nie mają zasięgu, a telefon stacjonarny miał tylko sołtys, który mieszkał na drugim końcu wsi.
"Mamo, poproś jakiegoś sąsiada. Na pewno będzie ktoś trzeźwy z autem" - powiedziałam. Niestety myliłam się.
Gdy chodziłam do podstawówki, dojeżdżałam do niej rowerem. To jedynie trzy kilometry. Porodówka była niedaleko szkoły. Czułam, że poród się zbliża, więc postanowiłam pojechać do szpitala na rowerze. Powiedziałam do mamy: " Nie mogę dłużej czekać. Biorę rower, ty zostań z małym (moim synkiem). Jak znajdzie się ktoś z autem, spakuj mi rzeczy i przywieź do szpitala." Mama oczywiście protestowała, ale nie zmieniłam zdania. Wzięłam rower i pojechałam.
Gdzie mogę zostawić rower?
Podczas jazdy miałam skurcze, bardziej męczące niż bolesne. Jechałam w miarę szybko, około 20 minut. Nie wiem, skąd miałam w sobie tyle siły.
Szpital składał sie z trzech budynków: "jedynka" - oddział ginekologiczny, "dwójka" - oddział zakaźny, "trójka" - oddział psychiatryczny. Zajechałam pod "jedynkę" i zaparkowała pod dyżurką (przez okno było mnie widać). Miałam problem z dojściem do budynku, poruszałam się bałwan w dobranockach. Przez okno wyjrzała jakaś kobieta, krzycząc: "Co pani wyprawia?". Odkrzyknęłam: "Rodzę". I dodałam: "Gdzie mogę zostawić rower, by nikt mi go nie zabrał?".
Kobieta z dyżurki, kazała mi usiąść i poczekać na pomoc. Wzięła słuchawkę telefonu, słyszałam, jak mówi: "Trójka? Nikt wam z oddziału nie uciekł?" (przypominam "trójka" to oddział psychiatryczny). Odchyliłam więc płaszcz, odsłoniłam swój brzuch i mówię: "Nie jestem chora psychicznie, tylko rodzę dziecko".
To ich przekonało ostatecznie. Po 20 minutach było po wszystkim. Trzymałam w rękach moją córeczkę.
Praca nadesłana przez Dajanę biskup na konkurs na prawdziwe historie ciążowo-porodowe (edycja listopadowa).