Reklama

To była wyczekana ciąża. Pierwsza, więc okraszona mnóstwem wątpliwości, strachem, ale i podekscytowaniem. Niejednokrotnie przeszedł mi przez głowę huragan myśli. "Chciałam tego, ale czy podołam?". Z czasem przyszedł spokój, który - jak wiele ważnych decyzji - zaczyna się w głowie.

Reklama

Zapisałam się do szkoły rodzenia

Wątpliwości dotyczące maleństwa rozwiewałam konsultacją telefoniczną z lekarzem. Mimo niepewności zapisałam się do szkoły rodzenia, co było fantastycznym doświadczeniem, bo poznałam nie tylko inne ciężarówki, ale też genialne, jak się potem okazało, położne z naszego szpitala.

Uczyłam się siebie na nowo

Przede wszystkim nauczyłam się własnego ciała na nowo. I byłam dla niego dobra. Jak nigdy dotąd. Dogadzałam sobie w każdy możliwy sposób, choć rozczarowana byłam brakiem typowych ciążowych zachcianek. Ponieważ dogadzać sobie chciałam w sposób rozsądny, pochłaniałam spore ilości sezonowych owoców i... lodów.

Dziewięć miesięcy ciąży minęło niesamowicie szybko. Niecierpliwość przyszła z nadejściem terminu porodu, który jakoś nie poszedł w parze z przyjściem na świat naszej córeczki.

Nasz uparciuch

Zapobiegawczo położono mnie do szpitala. Tam pięć dni czekałam na efekty prób przywołania naszego uparciucha. Poznałam inne dziewczyny, a każda z nich niosła inną ciążową historię. Obserwowałam świeżo upieczone mamy i ich maleństwa. Nie mogłam doczekać się chwili, w której będę mogła uścisnąć własne. Choć wciąż nie miałam pewności, czy jestem na to gotowa.

Cierpliwość została nagrodzona piątego dnia dwadzieścia minut przed północą, gdy po kilkugodzinnej akcji porodowej, położono mi na piersi piękna, żywą istotę, patrzącą na mnie wielkimi oczami.

Nie mogę spać z wrażenia

Długo nie mogłam zasnąć z wrażenia wpatrując się w moją małą córeczkę tamtej nocy. Bałam się jej dotknąć, ale wpatrywać mogłam się godzinami. W końcu przyszedł ten moment, w którym trzeba było zwalczyć własne strachy, a nagrodą tego było boskie poczucie bliskości nieporównywalne z niczym.

Uczymy się siebie nawzajem

Gdy wróciłyśmy do domu, musiałyśmy nauczyć się siebie nawzajem. Nie było lekko. Do dziś pojawiają się chwile zwątpienia, gdy ciężkim kamieniem w sercu odciska się bezradność na niepokój czy cierpienie naszego maleństwa.

Jednak przychodzą potem magiczne chwile, gdy córcia przytulona do piersi wpatruje się we mnie tak ufnym spojrzeniem, lub błogo zasypia na piersiach taty. Wtedy jestem głęboko przekonana, że dla takich chwil warto wszystko. A wielkie oczyska pozostały jej do dnia dzisiejszego.

Praca nadesłana przez Elżbietę Szyrkowiec na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja listopadowa).

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama