Reklama

Swojego porodu nie zapomnę nigdy. Ponoć powinno być to wspaniałe przeżycie dla każdej matki, zwłaszcza jeżeli jest to jej pierwszy poród. Niestety tak nie jest i to nie tylko w moim przypadku, ale też w przypadku wielu kobiet w Polsce.

Reklama

Tak się zaczęło…

Moja ciąża była zagrożona. W 6 miesiącu zaczęła mi się rozwierać szyjka macicy, co groziło poronieniem. Do tego dochodziły problemy z nadciśnieniem tętniczym, a leki, które przyjmowałam, powodowały mdłości i zawroty głowy. W środę (6 dni przed porodem) moja lekarka zadecydowała, że zostawi mnie na oddziale ginekologicznym. No i zaczęło się. Każde moje pytanie było lekceważone, lekarze odpowiadali krótko i często nie na temat. Ale prawdziwy horror zaczął się w poniedziałek, kiedy ordynator oddziału ginekologicznego poszedł na urlop. Wtedy rozpoczęto tzw. "czystki" na oddziale. Od poniedziałku wywoływali prawie wszystkim kobietom poród. Mój brzuch był jeszcze wysoko, to był 37. tydzień ciąży. Z dzieckiem wszystko było w porządku, ale – jak się dowiedziałam później – z porodem można było jeszcze zaczekać. Ponieważ wyniki były dobre, lekarze zdecydowali się jednak wywołać poród. W poniedziałek dali mi więc oksytocynę z zastrzeżeniem, że muszę urodzić do wtorku rano, bo inaczej zrobią cesarskie cięcie.

Potem było tylko gorzej

O północy zaczęłam mieć skurcze. Były krzyżowe i pojawiały się co 10 minut. Niestety mój mąż nie mógł być przy porodzie, ponieważ był w innym mieście w pracy. Panie położne natomiast siedziały sobie w pokoju obok, piły kawę i plotkowały o innym paniach pielęgniarkach. Dopiero po wielokrotnych prośbach, żeby mnie nie zostawiały samej, bo źle się czuję, przysłały mi trzy stażystki, które poza podawaniem wody do picia w niczym mi nie pomogły. Natomiast położne z powrotem wróciły do swoich zajęć, czyli plotkowania. Do tego leżałam na brudnym prześcieradle i dopiero po przyjściu zastępcy ordynatora (ok. 5-6 nad ranem) i poleceniu zmienienia prześcieradła, położne zaczęły się mną zajmować. Na moje pytanie, czy mogę dostać coś przeciwbólowego, pani doktor odpowiedziała: „Co ty chcesz? Tak wygląda poród". Więc tak rodziłam w bólu i brudzie... Najgorsza była sama końcówka porodu – ogromny ból, ale nie w kroczu, tylko w okolicy żeber, bo lekarka zawołała innego pana doktora, żeby dosłownie rzucił mi się na brzuch. Pod jego ciężarem prawie nie mogłam złapać oddechu. Po porodzie okazało się, że wenflon był wyjęty z mojej żyły, więc środek przeciwbólowy z kroplówki do mnie nie docierał. Nikt nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.

Reklama

Uraz na całe życie

Teraz panicznie boję się następnego porodu, dlatego nie chcę mieć więcej dzieci. Wiem też, że są szpitale, w których naprawdę da się urodzić normalnie i spokojnie, ale ja mam za duży uraz do porodu. W taki sposób można skrzywdzić kobietę na całe życie.

Praca nadesłana przez Weronikę Belter na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja grudniowa).

Reklama
Reklama
Reklama