Prawdziwe historie: po porodzie nie chciał nas spuścić z oka
Podczas porodu mój narzeczony musiał czekać na korytarzu - nie pozwolono mu wejść na salę operacyjną, ale później nie spuścił mnie i naszej córeczki z oka. Przeczytaj historię Laury.
- Laura Urbańska/ praca konkursowa
Wrzesień 2014 r.
Zaspał! Obudził się po 9.00. Sprawdził telefon - zero nieodebranych połączeń; trochę go to uspokoiło. Wypił kawę, obejrzał wiadomości i szykował się do szpitala. Do mnie.
Ja już byłam w szpitalu - pojechałam tam z mamą. W czasie ciąży pojawiły się jakieś komplikacje i lekarze zdecydowali, że będę miała cesarskie cięcie. Umówiłam się z narzeczonym, że pojadę pierwsza, przejdę przez wszystkie konieczne badania i zadzwonię do niego, gdy zostanie wyznaczona godzina cesarki. Jednak on przyjechał wcześniej. Był podenerwowany, ale wyglądał na spokojnego. Za to ja byłam cała w nerwach, trzęsłam się ze strachu przed znieczuleniem i samym zabiegiem.
Na sali operacyjnej
Mniej więcej po trzydziestu minutach czekania pielęgniarka powiedziała, że nadszedł mój czas. Mój narzeczony nie mógł wejść na salę operacyjną, ale mógł na mnie patrzeć przez szybę. Dostał fartuch ochronny, czepek, worek na buty.
Podłączono mnie do kroplówki, założono cewnik, leżałam zmarznięta na łóżku w sali operacyjnej, czekając na chirurga. Rafał, gdy mnie zobaczył w tym stanie, wzruszył się. Przed operacją pocałował mnie i powiedział, że jestem dla niego najważniejsza. Mówiłam mu wtedy, że gdyby coś poszło nie tak, mają ratować naszą córeczkę. Odpowiedział, że dzieci możemy mieć jeszcze wiele, ale gdyby mi się coś stało, nie przeżyłby. Mówił, że jestem jego bohaterką.
Anestezjolog dała mi znieczulenie zewnątrzoponowe. Gdy zaczęła się operacja, Rafał siedział na korytarzu. Była bardzo zdenerwowany, udawał, że gra w jakąś grę, ale w rzeczywistości drżały mu ręce. W sumie dobrze się stało, że nie widział, co się działo podczas cesarki. Podczas zabiegu straciłam przytomność, podobno byłam bardzo odwodniona. Podano mi jakieś leki w kroplówce, podłączono do tlenu. Potem lekarze wyjęli moją córeczkę.
Jesteś już z nami, Marysiu!
Lekarz przystawił mi ją do twarzy. Marysia złapała mnie mocno rączkami za głowę. Byłam w szoku, dopytywałam, czy to moje dziecko. Wszystko wydawało mi się takie nierealne. Później zabrali małą na badania. Pielęgniarki zdziwione, że nie ma Rafała za szybą, zaczęły go szukać. Znalazły na korytarzu, zawołały na salę. Był przy pierwszym badaniu naszej córeczki, przy jej ważeniu i mierzeniu. Pierwszy trzymał ją na rękach.
Gdy zostałam zszyta, przewieziono mnie na salę pooperacyjną. Bardzo się niecierpliwiłam, nie wiedziałam nawet, jak wygląda moje dziecko. Napisałam smsa do Rafała z zapytaniem, czy jest ładna. Wiedziałam, że zdrowa - słyszałam to podczas zszywania. Rafał odpisał mi wtedy, że jest śliczna i że bardzo mi dziękuje.
Nie spuszczał nas z oka
Po pewnym czasie przeniesiono mnie do pojedynczej sali. Mój narzeczony był przy nas od rana do wieczora. Nie chciał nas spuścić z oczu. Bardzo mu za to dziękuję, ponieważ niezmiernie mi pomagał. Jako pierwszy zmieniał jej pieluszki. Bardzo dzielnie to zniósł.
Trzeci dzień po porodzie wypisano nas do domu. Pamiętam, jak Rafał się niecierpliwił, biegał jak szalony. Pakował nas, zanosił torby do samochodu. Później ubrał naszą córeczkę, posadził w wielkim, jak na nią, foteliku i zaniósł do auta. Strasznie lało! Rafał jechał chyba 30 km/h! Tłumaczył, że wiezie swoje dziecko i nie będzie ryzykował. Normalnie jeździ jak szalony!
Cała nasza przygoda na porodówce jest dla nas niezapomnianym przeżyciem. Pomieszana z moim bólem, cierpieniem, a zarazem wielkim szczęściem. Dla mnie było to zakończenie i jednocześnie początek przygody, która trwała 9 miesięcy. Dla Rafała, który został pierwszy raz tatą, otworzyły się nowe drzwi w życiu.
Praca nadesłana przez Laurę na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja lutowa).