Prawdziwe historie: Podczas porodu lampa spadła mi na głowę
Na porodówkę zawiózł mnie mąż, który nie ma prawa jazdy. Ale to, co stało się na sali porodowej „pobiło” nawet złamanie przepisów ruchu drogowego. Poznaj historię Marty.
- Marta Kozłowska/ praca konkursowa
Nasze pierwsze dziecko i od razu totalna wtopa. Szpital jeden z lepszych w mieście, lekarze, położne godne najwyższych ocen. Mili sympatyczni, jednak nikt nie przewidział stanu technicznego, no właśnie...
Na porodówkę zawiózł mnie mąż bez prawa jazdy
Skurcze złapały mnie wieczorem. Przeczekałam jeszcze 2-3 h do odejścia wód i ruszyliśmy do szpitala. Panicznie boję się karetek, więc stwierdziłam ze pojadę swoim samochodem, jednak mąż uparł się że nie ma mowy i zawiezie mnie sam. Ok, nic by nie było w tym dziwnego, gdyby nie fakt że nie ma prawa jazdy. Na szczęście do szpitala mamy bardzo blisko, po drodze zgubiliśmy jedynie rurę wydechową, ale zajechaliśmy cali. Na izbie przyjęć "odbębniliśmy papierologię" i dopiero potem trafiłam na oddział. Piękna sala, śliczne kolory na ścianie, jakieś plakaty firm farmaceutycznych. No i się zaczęło.
Na znieczulenie za późno kochanieńka
Na początku nerwy, duże nerwy na wszystkich i wszystko. „Boże czemu tak boli” – mówiłam przez łzy.- „Weź ode mnie choć trochę tego cierpienia” -prosiłam męża, który tylko się uśmiechał. Panicznie uśmiechał. Podczas tego nieszczęsnego porodu nie miałam żadnego znieczulenia. Jedynie żarty położnej na zmianę z mężem. Dobrze, że chociaż położna fajna się trafiła. Gdy już nie mogłam wytrzymać i poprosiłam położną o jakieś znieczulenie, no cokolwiek. Ona na to powiedziała, że teraz to jedynie może mi dać młotek żebym się znieczuliła. „Jest już za późno kochaniutka usłyszałam. Jeszcze trochę, jeszcze trochę wytrzymaj”. Jedyna myśl wtedy „weź kobieto nie denerwuj mnie”!
Gdy rodziłam moje modlitwy zostały wysłuchane
Leżałam w mękach pańskich na boku na łóżku porodowym, mąż za mną dzielnie masował mi plecy. Już sam nie wiedział czy masować mocniej, słabiej czy przestać i wyjść. Byłam tak spanikowana, że nawet nie pozwalałam wyjść mężowi zapalić. Przede mną stała położna. Śmiała się, żartowała: Mówiła: „nie ty pierwsza, nie jedyna”. Żadne mi pocieszenie, szkoda, że bólu nie może ująć. Bidulka sama się nie spodziewała tego, co miało nastąpić za chwilę. Kiedy ból był tak duży że modliłam się na głos „Nie mogę już -dobijcie mnie.” Nagle… bach! Coś z impetem przydzwoniło mi w głowę. Na sali nagle zrobiło się cicho. Pierwsza moja myśl - „Bóg mnie wysłuchał”. Spojrzałam na męża, położną. A oni oboje stali jak wryci. Położna chyba bardziej wystraszona niż mąż. Jednak po dłuższej chwili położna zaczęła się śmiać, zdjęła klosz. A ja do końca porodu nie wypowiedziałam już podobnych życzeń. Na szczęście klosz był papierowy, więc głowa cała. Pozostał nam już tylko śmiech. Syn urodził się po dłuższej chwili.
Praca nadesłana przez Martę Kozłowską na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja lutowa).