Reklama

Starania o dziecko planowaliśmy z mężem zaraz po ślubie. Chyba jak każda kobieta martwiłam się na zapas, że nie uda mi się zajść w ciążę. Słyszałam wiele historii o parach, które próbowały przez wiele lat. Naszły mnie też myśli, że w razie powodzenia, nie poradzę sobie z opieką nad takim maluchem. Tak się złożyło, że w rodzinie i wśród znajomych niewiele było dzieci, a nawet jeśli się pojawiały, zawsze bałam się wziąć je na ręce, aby nie wyrządzić im krzywdy – dlatego nachodziły mnie ogromne obawy czy dam radę...

Reklama

Wynik pozytywny

Kiedy nie pojawiła się miesiączka, zrobiłam test. Okazało się, że jestem w ciąży, ale nadal nie mogłam uwierzyć, że wraz z mężem zostaniemy rodzicami! Zapisałam się do ginekologa, aby to potwierdzić. USG wykazało, że to piąty tydzień. To było bardzo przyjemne uczucie - że wiedzieliśmy o tym tylko z ukochanym i że jeszcze przez jakiś czas zostanie to tylko naszą tajemnicą. Wszystko to napawało mnie szczęściem.

Skutki uboczne

Ciąża służyła mojej urodzie. Miałam promienną cerę, włosy – zawsze proste jak drut - zaczęły mi się kręcić, a nastrój był wspaniały. Niestety samopoczucie ulegało stopniowemu pogorszeniu. Poranne mdłości stały się nie tylko porannymi - trwały cały dzień. Nie pomagały migdały, picie wody, częste i lekkostrawne posiłki. Po jakimś czasie, przechodziłam koło straganu z mandarynkami i nagle okazało się, że mam na nie niesamowitą ochotę. To był mój ratunek! Od tej pory jadłam na śniadanie, obiad i kolację tylko mandarynki, ponieważ tylko one zwalczały mdłości. Może wydawało się to dziwne, ale najważniejsze, że działało. Śmiałam się, że kiedy maluch podrośnie, nie będzie mógł na nie patrzeć, bo mama zjadała je kilogramami. Niestety ten spokojny czas nie trwał długo. Nagle zaczął mnie boleć kręgosłup, to był koszmar. Kiedy przechodziłam przez pasy dla pieszych, starsze osoby z laską, były szybciej na drugim końcu jezdni niż ja. To było bardzo trudne, bo to był dopiero początek ciąży. Obawiałam się, co będzie dalej.

"Słucham? Jak to bliźnięta?"

Podczas wizyty kontrolnej na początek czwartego miesiąca, powiedziałam ginekologowi o moich dolegliwościach. Ku mojemu zdziwieniu, zbagatelizował moje słowa. Tłumaczył się tym, że kobiety różnie reagują na zmiany hormonalne i każda ma inną wytrzymałość na zachodzące w jej organizmie zmiany. Druga wizyta przebiegła już inaczej. Był to środek grudnia, nadchodziły święta Bożego Narodzenia. Myślałam, że lekarz żartował, kiedy oznajmił mi, że ma dla mnie niespodziankę na święta. "Będzie Pani miała bliźnięta" - usłyszałam i zaniemówiłam. Jedyne, co zdołałam powiedzieć to: "Słucham? Jak to bliźnięta?". Nie mogłam w to uwierzyć! Cały czas żyłam świadomością posiadania jednego malucha. Wszystko było poukładane i zaplanowane... Dostałam zdjęcia dwóch bąbelków i zszokowana poszłam do pracy. Nie wiedziałam o czym miałam myśleć. Ta informacja mnie przerosła. Ledwo ogarniałam myślami jedno dziecko a tu nagle miałam się opiekować dwoma. Po przyjściu do domu nic nie mówiłam mężowi, pokazałam mu tylko USG. Przez dłuższy czas przypatrywał się zdjęciom i nagle zapytał: „Są dwa?”. Potwierdziłam skinieniem głowy i wyraziłam obawy, że nie damy rady. Mąż mnie przytulił i dodał otuchy.

Ścisła kontrola

Moją ciążę ledwo było widać, ale skierowano mnie na badanie prenatalne. Po wyjściu z gabinetu okazało się, że to jeden z najrzadszych przypadków ciąży bliźniaczej: jedno łożysko i jedna owodnia - ciąża zwana jednokosmówkową i jedoowodniową. Oznacza to że, oba maluchy mają np. jeden punkt poboru krwi. Z kolei jedna owodnia ma bardzo duże znaczenie we wzajemnym zaplątaniu się pępowinami. Moje obawy nasiliły się jeszcze bardziej. Bardzo dokładna, specjalistyczna opieka do samego końca, ciągłe badanie przepływów, wcześniejsze rozwiązanie, podkradanie sobie krwi przez maluchy – to, co usłyszałam w gabinecie zmroziło krew w moich żyłach.

Zrozumiałam

Poukładałam sobie w głowie wszystkie myśli, przepłakałam całą noc i postanowiłam nie czytać w Internecie o moim przypadku, nie wymyślać najgorszych scenariuszy. Uświadomiłam sobie, że do niczego nie jest mi to potrzebne. Powiedziałam sobie: „Co ma być to będzie”.Mimo, że potem naszły czasy okropnych migren - zasłaniałam okna roletami i z chłodnym okładem na głowie modliłam się aby przeszło - dałam radę. Nie było łatwo, wszystko bolało, a lekarze straszyli. Pojawiła się cholestaza. Nadchodził 30 tydzień ciąży i było coraz trudniej. Maluchy stawały się coraz bardziej wymagające dla organizmu. Trafiłam do szpitala – zaczęło się zatrucie ciążowe, ciśnienie podskoczyło, wystąpił białkomocz i rzucawka. Trzęsło mną jak galaretką, nie byłam nawet w stanie umyć zębów. Wtedy podpięto mnie do KTG i zapadła decyzja. Cesarka. O 22.05 przyszła na świat Daria, moja większa córcia, a zaraz za nią o 22.07 Oliwka - mała kruszynka. Tego momentu się nie zapomina, choć mój stan był zły i byłam jak w amoku, to moment kiedy przychodziły na świat był niesamowity. Obie płakały bardzo głośno, a ja nie mogłam uwierzyć że to już ... Nie mogłam zobaczyć dzieci, ponieważ od razu pojechały w inkubatorach na intensywną opiekę. Były w dobrych rękach, ciepłych inkubatorach, całe i zdrowe. Ciągle myślałam: „Niebawem się zobaczymy, mama trochę się pozbiera i do Was przyjdzie”. Kiedy stan mojego zdrowia się poprawił, już o własnych siłach odwiedzałam córeczki. Nie zważałam na nic, zalała mnie miłość do maluchów, której nie da się opisać. Co najważniejsze, nie było już pytań czy dam radę. Musiałam dać radę, kto miał wyczyścić nosek, przebrać pieluszkę czy nakarmić takiego malucha jak nie ja? Ja - mama musiałam mieć odwagę by to zrobić, choć dzieci były takie drobniutkie. Tak jest do dziś. Mają już po pół roku a ja ciągle z zachwytem na nie patrzę. Jak chwytają się za rączki i szukają kontaktu.

Reklama

Praca nadesłana przez Barbarę Demarczyk na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja listopadowa).

Reklama
Reklama
Reklama